Była środa, ponure styczniowe popołudnie. Umówiłam się z moją młodszą siostrą, Pauliną, na kawę w centrum, i teraz trzęsąc się z zimna pośrodku śnieżnej zamieci, wypatrywałam jej w okolicach ratusza. Przyszła jak zawsze lekko spóźniona. Już z daleka zauważyłam jej czerwoną czapkę z pomponem i zielony szalik. „Kolorowa jak papuga, roześmiana… Cała ona” – pomyślałam rozczulona, nie mając nawet serca, żeby wytknąć jej spóźnienie.
Ledwo usiadłyśmy w „Torciku”, zaczęła paplać o tym swoim najcudowniejszym na świecie Leszku. Później zeszło na ich planowany późną wiosną ślub, nową pracę Pauli, i jakąś będącą w pierwszym trymestrze ciąży koleżankę z jej biura. Zagadałyśmy się tak, że prawie zapomniałam odebrać od teściowej synka. Miała z nim posiedzieć tylko do siedemnastej, bo była umówiona do lekarza.
– Rany boskie, szesnasta dwadzieścia siedem! Jeśli spóźnię się po młodego, matka Tomka mnie zabije! – zerwałam się, w pośpiechu wyjmując z torebki portmonetkę. – Zapłać za nas, błagam cię! – poprosiłam, rzucając jej dwadzieścia złotych, i pośpiesznie ją przytulając.
– No to leć już, leć – uśmiechnęła się rozbawiona. – Widzimy się w sobotę, na obiedzie u rodziców.
– Tylko przyjdź punktualnie, znasz mamę, będzie pewnie czekać z odgrzanym bigosem, zupą, i Bóg jeden wie, czym jeszcze – powiedziałam.
– Jasna sprawa, dotrę chyba nawet przed piętnastą! Dzięki za spotkanie, dawno się nie widziałyśmy – pomachała mi, a ja wybiegłam na mróz.
Kilka dni nie miałyśmy ze sobą kontaktu. Mój czteroletni Pawełek był przeziębiony, Paula miała swoje własne sprawy. W piątek chciałam pogadać z nią o sałatkach, jakie zamierzałyśmy zrobić na obiad u rodziców, jednak nie odbierała telefonu. Nie przejęłam się zbytnio – Paula zawsze była roztrzepana, a teraz dodatkowo zakochana… Wiadoma sprawa. Liczyłam na to, że siostra oddzwoni, jednak kiedy nie odezwała się do sobotniego przedpołudnia, zaczęłam się martwić. Tym bardziej że jej narzeczony był akurat na szkoleniu, aż w Poznaniu.
– Słuchaj, nie wiem, co jest grane, Paulina gdzieś przepadła – pożaliłam się w końcu mężowi, na którym jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia.
– Pewnie skorzystała z nieobecności swojego Misia i wyrwała się wczoraj na miasto z przyjaciółkami. A teraz leczy kaca – wzruszył ramionami Tomasz, dodając, żebym przestała zachowywać się, jakbym była jej matką. – To dorosła, mądra kobieta. Ma dwadzieścia sześć lat, na miłość boską! – dodał, całując mnie w szyję.
Zaczęłam się poważnie niepokoić
Mruknęłam coś pod nosem, jednak wciąż się martwiłam. W końcu, przed obiadem u rodziców, postanowiłam jechać do mieszkania, które Paulina wynajmowała wraz Leszkiem.
Dobijałam się chyba z dziesięć minut. Wszystko na nic. Nikt nie otworzył mi drzwi, siostra nie odbierała też swojej komórki. Zadzwoniłam do Leszka, ale jego telefon był wyłączony. Ostatni raz załomotałam w drzwi, mając już niemal pewność, że coś się stało.
Wybrałam numer męża. Uspokajał mnie, ale brzmiał, jakbym była wariatką i histeryczką.
– Uspokój się, na litość boską! Po prostu jedź do rodziców, Paula pewnie niebawem się pojawi – powiedział tylko.
Rodzice powitali nas sernikiem i nalewką pigwową taty, jednak Pauliny wciąż u nich nie było.
– Miała zrobić dwie sałatki! Obiecała, że zjawi się grubo przed piętnastą – powiedziałam cicho.
Nie dodałam, że od prawie doby Paula nie odbiera moich telefonów, bo nie chciałam denerwować rodziców, czułam jednak, że coś musiało się stać! Miała wypadek? Pokłóciła się z Leszkiem przez telefon i teraz tkwi w łóżku, popijając wino? Nie było to do niej podobne, jednak co innego mogło się wydarzyć?
Usiedliśmy do stołu i bez większego apetytu zaczęliśmy skubać sernik. Minęła piętnasta dwadzieścia osiem i wszyscy byliśmy już zdenerwowani.
– No dobra, poczekamy jeszcze kwadrans i zaczynam dzwonić po szpitalach – powiedział Tomek, wyjmując z kieszeni swoją komórkę.
Powiedziałam, że lepiej zrobić to od razu, i rozpoczęliśmy poszukiwania. Najpierw wróciliśmy do mieszkania Pauli. Okazało się, że mieszkająca naprzeciwko Pauliny i Leszka starsza pani wie, gdzie siostra zwykle chowa zapasowe klucze, bo kiedyś, gdy wyjechali, podlewała u nich kwiatki.
– Spróbujcie pod tym kwiatkiem – wskazała doniczkę na parapecie, po czym dodała: – Nie widziałam Paulinki już ze dwa dni, może nawet trzy. W środę, kiedy tak sypało, wpadłyśmy na siebie na klatce, ale później…
Groził, że nigdy nie da jej spokoju...
Poczułam, jakby coś ścisnęło mnie za gardło. Czyli nie ma jej w domu od środy! Jak to możliwe, że zorientowaliśmy się dopiero teraz?! I co z Leszkiem, na miłość boską?! Przecież zazwyczaj, kiedy wyjeżdżał, dzwonili do siebie przynajmniej raz dziennie! Pchnęłam drzwi, które otworzyła mi sąsiadka i weszliśmy z Tomaszem do mieszkania siostry. W środku wszystko wyglądało normalnie – kuchnia wysprzątana, zasłane łóżko w sypialni, pełna zakupów lodówka.
– Nie widać żadnych śladów włamania czy przemocy – mruknął mąż, zaglądając na balkon. – Pusto – dodał, zamykając za sobą drzwi.
Po obdzwonieniu kilku najbliższych szpitali, pojechaliśmy z mężem na policję. Funkcjonariusz wydał się bardzo przejęty naszym zgłoszeniem i obiecał, że zajmą się sprawą Pauliny z największym zaangażowaniem.
– I co teraz? – jęknęłam zrozpaczona, kiedy już wyszliśmy na mróz.
Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę, zupełnie jakbym śniła jakiś koszmar! Gdzie się podziała moja siostra, i jak to możliwe, że nie wiemy, co się z nią stało?
Wychodząc z windy w bloku rodziców, przez chwilę miałam nadzieję, że Paulina się znalazła i pałaszuje właśnie sernik, chociaż wiedziałam, że to niemożliwe. Przecież rodzice od razu by do nas zadzwonili…
Atmosfera w domu nie była wesoła. Mama płakała, ojciec nerwowo bębnił palcami w stół, i tylko nieświadomy niczego Pawełek, spokojnie układał na dywanie swoje klocki.
– Nic nie rozumiem… Nie można przecież tak po prostu zniknąć! – powtarzała na okrągło mama.
– Znajdziemy ją! – pocieszałam rodziców, choć i ja się denerwowałam.
I nagle, nie wiedzieć czemu, przypomniała mi się upiorna historia z Maćkiem, byłym Pauliny.
– Pamiętacie tego świra, który chodził za nią jeszcze pół roku, pomimo że zerwali? – szepnęłam, siadając obok mamy na wersalce. – Groził jej, straszył, że nigdy nie da jej spokoju…
– To było ponad pięć lat temu – powiedział niepewnym głosem tata.
– I co z tego?! Ten gość był nieobliczalny! Kto wie, co takiemu do łba strzeli?! Dowiedział się, że Paula planuje z Leszkiem ślub i mu odbiło – powiedziałam.
Wściekłość szybko zastąpiła ulga
Mama od razu zarządziła, że musimy powiedzieć o wszystkim policji. Chwilę później zadzwoniłam na podany mi przez funkcjonariusza numer komórki. Obiecał, że to sprawdzą i, starając się mnie uspokoić, dodał, że trzeba mieć nadzieję.
Te kilka godzin, które minęły od momentu zgłoszenia przez nas zaginięcia Pauliny były chyba najgorszymi chwilami w moim życiu. O dziewiętnastej płakałam już razem z mamą, a w mojej głowie roiło się od przerażających wizji.
I wtedy, niespodziewanie, zadzwoniła moja komórka, do której doskoczyłam jednym susem.
– Karola? To ja – usłyszałam mocno skruszony głos siostry. – Właśnie zauważyłam, że wydzwanialiście do mnie od przedpołudnia…
– Gdzie ty jesteś?! – krzyknęłam, tracąc panowanie nad głosem.
– No właśnie, bo widzisz… Wyjechałam w góry – szepnęła w słuchawkę Paulina, dodając, że śmiertelnie zapomniała o obiedzie u rodziców.
– Gdyby to były imieniny mamy, czy coś takiego, pewnie bym pamiętała, ale ten przeklęty obiad całkiem wyleciał mi z głowy… Wczoraj znajomi odebrali mnie prosto z pracy. Jesteśmy w Karpaczu – usłyszałam.
– Lepiej szybko nie wracaj, bo chyba cię zatłukę na śmierć! Czy ty wiesz, co narobiłaś?! Parę godzin temu zgłosiliśmy na policję twoje zaginięcie, i od tamtej pory siedzimy u rodziców wszyscy jak na szpilkach! – krzyknęłam, zanim mama zdołała wyrwać mi z ręki telefon.
Chwilę trzymała słuchawkę przy uchu i powtarzała, jak bardzo się cieszy, że nic się nie stało. Potem z westchnieniem ulgi, rozłączyła się.
– Mówi, że zapomniała i nie rozumie, czemu na nią krzyczymy. Zadzwońcie na policję, że już się znalazła i chodźcie do stołu – powiedziała.
– To się w głowie nie mieści – mruknął pod nosem tata.
– Zawsze była zapominalska, ale żeby coś takiego… – roześmiał się Tomasz, biorąc na kolana naszego synka.
– Sklerotyczna smarkula! – syknęłam, chociaż wściekłość uleciała ze mnie tak szybko, jak powietrze z przekłutego balonika.
Po sekundzie czułam już tylko ulgę i olbrzymią wdzięczność, że z moją siostrą wszystko jest w porządku. Dziwne, że zdajemy sobie sprawę, jak bardzo kochamy swoich bliskich, dopiero kiedy dzieje się coś złego...
Czytaj także:
„Matka zrobiła z ojca zahukanego pantoflarza. Po latach upokorzeń miał dość takiego życia i przepadł jak kamień w wodę”
„Narzeczony wyszedł po słoik ogórków i przepadł jak kamień w wodę. Porzucił mnie, bo znudziła mu się wizja małżeństwa”
„Ukochana nawet nie powiedziała mi, że jest w ciąży. Po prostu odeszła. O synu dowiedziałem się 40 lat później”