„To ja byłam ulubienicą babci. Resztę rodziny uważała za pazerne sępy. Przy podziale spadku zrobiła ich na szaro”

wnuczka przytula babcię fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„– Sama będę decydować, co kto po mnie dostanie – powiedziała, gdy krewni zaczęli dzielić skórę na niedźwiedziu. – Poza tym jeszcze się na tamten świat nie wybieram. Prawnuki mam zamiar poniańczyć! Ale nie bójcie się, kochani – dodała drwiąco. – Każdemu coś zostawię”.
/ 19.04.2022 06:20
wnuczka przytula babcię fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Tylko moja kochana babcia mogła wymyślić coś tak fantastycznego: jej pazerni krewni dostali to, czego się tak bezceremonialnie domagali, ale przede wszystkim... nauczkę.

Rodziny się nie wybiera… Muszę z przykrością stwierdzić, że to prawda. Z moich bliskich wyszły chyba najgorsze cechy, jakie może mieć człowiek… Jeżeli miałabym określić ich wspólny główny rys charakteru, od razu przychodzi mi do głowy jedno słowo: pazerność. I dotyczy to prawie wszystkich! Czasem mam wrażenie, że albo jestem adoptowana, albo całkiem się wyrodziłam z tego stada krwiopijców. Zupełnie do nich nie pasuję.

Już jak byłam mała, dziwiłam się, dlaczego wszyscy o wszystko tak walczą. Mama kłóciła się z tatą o każdą złotówkę, i to nie dlatego, że byliśmy biedni. O nie! Może nie opływaliśmy w luksusy, ale stać nas było na wiele rzeczy. I kiedy rodzice się awanturowali, to mama chciała zazwyczaj kolejne futro lub biżuterię, a tata inwestował w replikę broni.

Mój brat, dwa lata ode mnie starszy, rywalizował z kolei z drugim, młodszym ode mnie o rok. Bili się o samochodziki (choć każdy miał ich po kilkadziesiąt) albo o markowe ciuchy. Tylko ja z nikim o nic nie walczyłam. I cała rodzina patrzyła na mnie jak na dziwadło. Bracia wykorzystywali mnie, wyłudzając moje kieszonkowe, a rodzice mówili, że jestem nieżyciowa i niezaradna. I na pewno sobie z niczym nie poradzę.

Byłyśmy ulepione z tej samej gliny

Pewnie dlatego od najmłodszych lat lubiłam chodzić do babci. Była taka jak ja – cicha, spokojna, nie walczyła o swoje i zawsze na jej twarzy widniał uśmiech. Mieszkała przy sąsiedniej ulicy, więc tak naprawdę, nawet jak miałam kilka lat, mogłam iść do niej sama. W jej szafce zawsze czekały na mnie ulubione herbatniki, a babcia nigdy nie robiła mi o nic wymówek.

Gdy przychodziłam zapłakana, bo moi bracia zabrali mi kieszonkowe, ona najpierw pomagała mi umyć buzię w łazience, robiła herbatę z malinami, podsuwała ciasteczka i dopiero potem pytała, co się stało. A ze mnie przez ten czas zdążyła już spłynąć cała złość i mogłam jej spokojnie wszystko opowiedzieć.

W ten sposób nauczyła mnie opanowania, cierpliwości, a przede wszystkim – namysłu, żeby nie działać pod wpływem emocji. Zrozumiałam to, gdy byłam starsza. Wtedy to już ja wypytywałam babcię o jej problemy. Bo widziałam, jak często jest smutna, i domyślałam się dlaczego. Babcia miała czworo dzieci: mojego tatę, stryja Romana i dwie ciotki.

Jedna, Basia, mieszkała za granicą i była wśród nich najfajniejsza z całego rodzeństwa. Rzadko do nas przyjeżdżała, ale jak już się pojawiała, wprowadzała tak wiele radości i ciepła! Myślę, że ona jest z tej samej gliny co ja i babcia. I zawsze żałowałam, że mieszka w Kanadzie, przez co bardzo rzadko nas odwiedza.

Ciocia Ela była jej całkowitym przeciwieństwem. Zgorzkniała, wiecznie cierpiąca i pachnąca duszącymi perfumami. Ją też widywałam sporadycznie, ponieważ nie miała czasu dla nikogo, nawet dla swojej matki. Przyjeżdżała raz na rok, zawsze w futrze, obwieszona tandetnym złotem, a jej fryzura błyszczała, sztywna od lakieru. Stryj Roman był do niej szalenie podobny. Gruby, z brylantyną we włosach i świecącą szpilką w krawacie. Mówił basem i zawsze, ale to zawsze, rozmawiał o pieniądzach. 

Mój tata różnił się od nich wyglądem, ale nie sposobem myślenia. Także dla niego wyznacznikiem wartości człowieka był jego portfel. Bardziej cenił tych, co to się rozpychają i idą po trupach do celu, niż tych, którzy lubią ludzi i im pomagają. Dlatego ubolewał, że ma niewydarzoną córkę, i lekceważąco mówił o Basi i o swojej matce.

I to właśnie babcię bolało. Kiedy już byłam dorosła, wiele razy z nią o tym rozmawiałam. Nie skarżyła się, ale widać było, że to jej doskwiera. Bo z czwórki dzieci mogła liczyć tylko na jedno: Basię – ale ona była daleko. Gdyby nie ja, do babci nikt by nigdy nie zaglądał. Bo moje cioteczne rodzeństwo wdało się w swoich rodziców… Babcia czasem śmiała się, że jestem w tej rodzinie jak czarna owca. Ale chyba bardziej chodziło jej o to, że wdałam się w nią (bo cenię ludzi, nie pieniądze), niż o to, że ją odwiedzam.

Z biegiem lat babcia podupadła na zdrowiu. Miała trudności z chodzeniem i robieniem zakupów, a ja zastanawiałam się, jak jej pomóc. Na wynajęcie opiekunki nie było mnie stać, pracy przecież nie mogłam rzucić. W dodatku się zakochałam. Co prawda, mój chłopak – i późniejszy mąż – bardzo chętnie chodził do babci, ale przecież czasami chcieliśmy być tylko we dwoje. Ona doskonale o tym wiedziała. I pewnie dlatego, gdy postanowiliśmy się pobrać, zaproponowała, żebyśmy z nią zamieszkali.

– Nie będę się wtrącać – zapewniła nas od razu. – Mieszkanie jest duże, trzy pokoje, z czego dwa będą wasze. A gotować to przecież i tak Ewelinka mi gotuje. I zapiszę wam to mieszkanie, żeby wszystko było jak należy.

– Ależ, babciu, nie trzeba… – tylko tyle udało mi się powiedzieć ze wzruszenia.

Szczerze mówiąc, ta propozycja spadła mi z nieba! Po ślubie zamierzaliśmy coś wynająć, bo z moimi rodzicami bym nie wytrzymała, a rodzice Artura mają małe mieszkanko. Ale wynajęcie to kosztowna sprawa, a my tuż po studiach, na dorobku.

– Co nie trzeba? Trzeba właśnie, żeby było wszystko w porządku – obruszyła się babcia.

Moja rodzina oczywiście nie była zachwycona, że to ja dostanę mieszkanie po babci. Ciotka Ela od razu zastrzegła, że w takim razie im się należy cała kolekcja biżuterii.

– Mama ma czworo dzieci i dziesięcioro wnucząt – stwierdziła. – Skoro Ewelina dostaje mieszkanie, to my resztę!

– Ja nic nie chcę – uznałam od razu.

– Po pierwsze, to ja będę decydować, co kto po mnie dostanie – powiedziała babcia ostro jak nigdy. – A po drugie, jeszcze się na tamten świat nie wybieram. Prawnuki mam zamiar poniańczyć! Ale nie bójcie się, kochani – dodała drwiąco. – Każdemu coś zostawię. Tylko od razu uprzedzam – mieszkanie jest Eweliny, notarialnie zapisane. I to, co jej oferuję na ślub, także tylko jej będzie! Zresztą, dopilnuję, żeby wszystko, jak należy, stało w papierach!

Zaskoczyła mnie tą stanowczością, o którą bym jej nie posądzała. Taka cicha, spokojna, potulna – a tu nagle wszystkim się postawiła! Ale – jak mi potem wyjaśniła – inaczej z tą pazerną zgrają się nie da.

Skąd miała na to wszystko pieniądze?

Na ślub dostałam od babci stary rodzinny zegar z kurantem, piękną zastawę stołową i bransoletkę ze szmaragdami. Wzruszyłam się do łez. Ściskając staruszkę, mówiłam, że przecież mieszkanie mi dała, że to za dużo...

– Tylko ty docenisz rodzinne pamiątki, reszta by zaraz to przehandlowała –stwierdziła babcia. – A zastawa i zegar to wszystko, co się z pożogi wojennej w kufrze na wozie uratowało. No, jeszcze obrusy haftowane były i trochę srebra. I biżuteria… Szmaragdy twoje, a resztą to już ja ich obdzielę!

Po naszym ślubie babcia jakby odżyła. Nawet zaczęła wychodzić z domu, co mnie niepokoiło, bo była coraz starsza i słabsza. Prosiłam, żeby sama nigdzie nie chodziła.

– Dziecko, na ławeczkę na ploty dojdę! – śmiała się. – A jak mam potrzebę pojechać gdzieś dalej, to mnie pan Kazio zawiezie.

Pan Kazio to był nasz sąsiad, taksówkarz. Uwielbiał moją babcię i był gotowy zrobić dla niej wszystko. Pod jego opieką była bezpieczna – o to mogłam być spokojna! A trzeba przyznać, że nagle zaczęła często gdzieś jeździć. Znikała z domu na godzinę, dwie i tak kilka razy w tygodniu. Nie chciała powiedzieć, po co i dokąd, nie nalegałam, bo w końcu to jej sprawa. Nie miałam zamiaru jej kontrolować…

Dobrze nam się z babcią mieszkało. Nie wtrącała się do nas, nie zabraniała zapraszać gości. I widziałam, że i my jej nie przeszkadzamy, że nie męczy się z nami. Jedyne, co mnie krępowało, to… prezenty od niej. Nasza kochana staruszka nagle zaczęła nam wszystko fundować. A to wczasy za granicą, bo – jak powiedziała – podróż poślubna nam się należy. A to telewizor nowy nam kupiła. Jak urodziłam Oleńkę, zafundowała jej całą wyprawkę i jeszcze założyła konto oszczędnościowe dla prawnuczki!

Protestowałam, wiedząc, że emeryturę ma skromniutką, więc to musiało iść z jej z trudem uciułanych pieniędzy, a przecież tej kasy było niewiele. Tymczasem babcia jak zawsze upierała się przy swoim:

– Czynsz wy płacicie, zakupy robicie. To na co ja mam wydawać? Na tych kilka lekarstw mi starczy. Na grzbiet mam co włożyć, a do trumny tego nie wezmę. Jeżeli mam kaprys i daję, to bierz, dziecko.

Aż nadszedł ten dzień, którego tak się bałam. Śmierci się nie da oszukać, omamić. Babcia zmarła spokojnie i cicho, tak jak żyła. Pogrzeb ja załatwiłam, bo kto? Reszta tylko spadkiem się zajmowała, na testament nerwowo czekała. Babcia zapisała wszystkim po trochu. Tak jak obiecała, całą biżuterię rozdała rodzinie. Mnie w testamencie nic nie przypadło, tylko był zapis przypominający, że to, co wcześniej dostałam, jest moje – i nikt nie ma do tego prawa.

A potem… wybuchła bomba! Bo okazało się, że cała biżuteria jest fałszywa. Że to imitacja! Z wyjątkiem mojej ślubnej bransoletki… O matko – co to się działo! Była i policja, i oskarżenia. Wreszcie dotarli do papierów, w których jasno stało, że to babcia kazała zrobić sztuczną biżuterię na wzór prawdziwej, a prawdziwą… sprzedała! Domyśliłam się, że właśnie po to wyjeżdżała z panem Kaziem. I że ze sprzedaży biżuterii finansowała te wszystkie nasze wycieczki, a także wyprawkę dla Oleńki...

No tak… Babcia chciała pokazać rodzinie, że pazerność do niczego nie prowadzi. Po prostu ukarać ich za nią. Nie wiem, czy cokolwiek do nich dotarło. I pewnie prędko się nie dowiem, bo wszyscy są na mnie obrażeni. Ale ja już wiele się od babci nauczyłam i się tym nie przejmuję.

Czytaj także:
„Koleżanka z pracy kopała pode mną dołki i sama w nie wpadła. Obrzucała mnie mięsem w sieci, żeby wykurzyć mnie z pracy”
„Przyjście na świat córki zablokowało mi karierę. Choć bardzo się starałam, nie potrafiłam pokochać tego dziecka”
„Rodzice wyklęli Kasię, bo zaszła w ciążę z moim synem. Biedaczka nie miała się gdzie podziać, więc przyszła do mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA