Dopadła mnie niemoc twórcza. Grr, wredna wena… Opuściła mnie, kiedy była najbardziej potrzebna. Od premiery mojej poprzedniej, piątej już książki minęło dziesięć miesięcy i wiem, że czytelniczki czekały na kolejną.
Dostawałam mnóstwo wiadomości od miłośniczek mojej twórczości, wydawca dopytywał, kiedy może się spodziewać pliku z tekstem nowej powieści, a ja załamywałam bezradnie ręce. Szukałam inspiracji dosłownie wszędzie, jednak bohaterowie mojego najnowszego romansu byli wyjątkowo nudni i oporni na współpracę.
– Umów się z koleżanką, rozerwij się – zasugerował mój mąż, kiedy podzieliłam się z nim moimi problemami. – Jak odpoczniesz i nabierzesz dystansu, szybko uporasz się z nową książką.
– Chyba masz rację – przyznałam. – Jestem przemęczona, potrzebuję relaksu.
Mam większy problem niż brak weny
Zadzwoniłam do dawno niewidzianej koleżanki „po piórze”. W środowisku trzymałam się raczej z boku, nie wchodziłam z nikim w żadne konflikty, ani też nie nawiązywałam przyjaźni. Ula była wyjątkiem. Od razu znalazłyśmy wspólny język i żadna z nas nie była zazdrosna o sukcesy drugiej.
– Słuchaj, kompletnie nie wiem, co robić. Od pięciu tygodni nic nie napisałam! Siadam przed komputerem i mam pustkę w głowie – poskarżyłam się koleżance.
– Chyba każda z nas co jakiś czas przechodzi kryzys twórczy – pocieszyła mnie Ula. – Ja bym się na twoim miejscu czym innym przejmowała…
– O czym ty mówisz?
Ula Miała konto na facebooku, gdzie kontaktowała się ze swoimi czytelnikami i śledziła recenzje na blogach i portalach internetowych. Ja, no cóż, byłam kompletnym ignorantem informatycznym. Umiałam korzystać tylko z Worda i poczty. We wszystkim innym wyręczał mnie mąż.
– Zaczęły się pojawiać, hm, negatywne recenzje twoich książek – przyznała niechętnie Ula.
Machnęłam ręką.
– Wiesz, że krytycy nigdy mnie nie doceniali! Mam grono wiernych czytelniczek i dla nich piszę. Romanse z góry są skazane na krytykę w środowisku.
– Myślę, że ta sprawa ma jednak drugie dno. To wcale nie chodzi o krytyków, a o anonimowe komentarze pojawiające się na pewnym portalu. Czasem sprawdzam, jakie recenzje dostają twoje książki. Nie sposób nie zauważyć, że ostatnio tych negatywnych opinii jest bardzo dużo.
Ula zaintrygowała mnie tą uwagą. Wróciłam do domu i opowiedziałam o całej sprawie mężowi.
– Czy wiesz, na jakim portalu pojawiają się te opinie?
Zmarszczyłam czoło.
– No właśnie nie, nie zapytałam…
Mój mąż roześmiał się głośno.
– Dlaczego mnie to nie dziwi? No cóż, postaram się znaleźć to, o czym mówiła Ula. Szybciej byłoby, gdybym wiedział, gdzie szukać, ale może mi się uda…
Poszłam do kuchni robić kolację, a po piętnastu minutach usłyszałam z pokoju głos Krzysztofa:
– Mam! Chodź do mnie szybko!
Zasiadłam przed komputerem i zaczęłam czytać recenzje. Myślałam, że jestem raczej odporna na krytykę, ale to… to nie była krytyka! To był zwykły atak na mnie.
„Kto to w ogóle wydał? Chłam, jakich mało, szkoda kasy!”; „Przeczytałam książkę i uważam, że autorka zamiast pisać, powinna zacząć udzielać się w kole gospodyń wiejskich, byłby z tego większy pożytek”; „Autorka musi być pustą i bezmyślną kobietą, skoro wypisuje takie dyrdymały”; „Tego się nie da czytać. Zdesperowana pani domu chwyciła za pióro i spróbowała napisać arcydzieło. Niestety, na próbach się skończyło”.
Ze złością zamknęłam klapę od laptopa. W moich oczach wezbrały łzy. Może nie tworzyłam ambitnej, górnolotnej literatury, ale chyba coś potrafiłam, skoro moje książki rozchodziły się jak ciepłe bułeczki, a każda z nich doczekała się dodruku?
Czy wszystkie autorki romansów borykały się z podobnymi problemami? Nie wiedziałam, co o tym myśleć. A jeśli rzeczywiście nie potrafiłam pisać i tylko się ośmieszyłam?
– O nie, nie! Nawet tak nie myśl! To efekt zwykłej ludzkiej złośliwości, nie przejmuj się! Teraz żałuję, że w ogóle ci to pokazałem – powiedział zatroskany Krzysztof.
Pokręciłam w milczeniu głową i wyszłam z pokoju. Czułam się fatalnie. Niby znałam swoją wartość, ale taki wysyp negatywnych opinii? O gustach się nie dyskutuje i to normalne, że moje książki nie każdemu się podobają, ale skoro tyle osób było negatywnie nastawionych do mojej twórczości, to może jednak coś w tym było?
Długo nie mogłam zasnąć, przewracałam się z boku na bok. Krzysiek wrócił do łóżka późno, pewnie znów buszował po sieci do nocy. Udałam, że śpię, bo nie miałam najmniejszej ochoty z nim rozmawiać.
Nie mogłam tej sprawy tak zostawić…
Rano mąż bez słowa podał mi plik kartek. Spojrzałam na niego nieprzytomnie.
– Co to jest? – spytałam.
– Zobacz sama.
Zaczęłam przeglądać wydruki, ale niczego nie rozumiałam!
– O co tutaj chodzi? – patrzyłam badawczo na męża.
– Przeprowadziłem wczoraj wieczorem małe śledztwo. Prześledziłem wszystkich użytkowników, którzy wystawili te krzywdzące opinie, i okazało się, że łączy ich to samo IP.
– Co to znaczy? Przecież wiesz, że się na tym nie znam!
– Cóż, wszystkie opinie napisała ta sama osoba!
Zastygłam w bezruchu. Na to nawet nie wpadłam!
– Jak to możliwe?
Mąż wytłumaczył mi, że ktoś natrudził się i założył kilkanaście fałszywych kont, z których oceniał moje książki.
– Ale kto mógłby to zrobić? – nie rozumiałam.
– No, i to jest właśnie w tym wszystkim najlepsze…
Okazało się, że z danego konta oceniano książki tylko dwóch pisarek – moje i… autorki wydającej w tym samym wydawnictwie, co ja! Jej powieści otrzymały najwyższe oceny, podczas gdy na mnie wylała się fala krytyki.
Nasze relacje zawsze były poprawne, a przynajmniej tak myślałam. Mijałyśmy się czasem na targach książki, wymieniałyśmy kilka uwag i życzyłyśmy sobie powodzenia. Myślałam, że to było szczere. Tymczasem byłam w błędzie.
Traktowałam tę kobietę jak koleżankę, a ona najwyraźniej uznała, że jestem dla niej konkurencją. Sama również pisała romanse. Wydawca dbał, aby nasze książki nie ukazywały się na rynku w tym samym czasie, w końcu jemu również zależało na tym, aby sprzedały się obie. To był dla firmy zysk… Nie spodziewałam się, że ktoś może mi zrobić takie świństwo!
Długo zastanawiałam się, co zrobić z tą informacją. Zignorować? Początkowo uznałam, że tak byłoby najlepiej, ale opinie pojawiały się systematycznie, niszcząc mój wizerunek. Najwyraźniej ich autorka dopiero się rozkręcała…
Wzięłam ze sobą wydruki jako dowody i pojechałam do wydawnictwa. Mąż mnie zapewnił, że dobrze robię. Sama nie byłam co do tego przekonana, ale pani redaktor z wydawnictwa podziękowała mi, że ich poinformowałam o całej sprawie.
– U nas nie ma miejsca na tego rodzaju praktyki – stwierdziła stanowczym głosem.
Cóż, autorka poległa od własnej broni. Wydawnictwo nie podpisało z nią umowy na wydanie kolejnej książki, musi więc szukać nowego wydawcy. Sama wiem, jakie to może być czasochłonne.
Chyba zorientowała się, dlaczego zerwano z nią współpracę, bo skasowała stare wpisy i od kilku tygodni nie pojawiają się już nowe. Nigdy nie sądziłam, że ludzie potrafią być tacy podli.
Czytaj także:
„Radek najpierw potrącił mnie autem, a później został moim mężem. Do końca życia będę rozmyślać, czy to nie z litości”
„Córka odbiła mi kochanka i wzięła z nim ślub. Przepłakałam całą uroczystość, wyobrażałam sobie, że jestem na jej miejscu”
„Muszę się pozbyć teściowej, bo jest ważniejsza niż ja i dzieci. My żyjemy w chorym trójkącie”