To miał być najładniejszy weekend sierpnia. Dziewczynki przekonały Sławka, żeby zawiózł nas w sobotę nad jezioro, więc spakowałam kosz piknikowy pełen kanapek, rogalików i napoi, wzięłam nam wszystkim kostiumy kąpielowe i ogromnego, dmuchanego flaminga, a potem pojechaliśmy.
Na plaży był tłum ludzi
Dookoła biegały dzieci i psy, dorośli leżeli na kolorowych ręcznikach, panie wystawiały twarze do słońca, a panowie popijali piwo.
– Mamo, mogę iść do wody? – dziesięcioletnia Nina przebrała się w ekspresowym tempie i szurała nogami z niecierpliwości.
– Dobrze, idź, ja zaraz przyjdę z Olą – odpowiedziałam, próbując założyć miniaturowy staniczek od kostiumu mojej trzylatce.
– To ja popilnuję rzeczy – zaoferował się Sławek zaglądając do kosza. – Mamy piwo?
Przypomniałam mu, że przecież prowadzi auto i może napić się soku. Zmarszczył nos i wziął sobie rogalika. Chwilę później położył się na ręczniku i przymknął oczy. Ola była już przebrana i ciągnęła mnie do wody.
– Idź do Ninki – poleciłam jej. – Mama zaraz przyjdzie, tylko nadmucha koło.
Nina pluskała się przy brzegu
Patrzyłam, jak Ola biegnie do siostry i krzyknęłam, żeby ta na nią uważała. Ola bała się zimnej wody i ledwie zamoczyła stópki, Nina wyraźnie się tym niecierpliwiła, bo chciała wejść głębiej. W końcu Sławek wyjął mi koło z rąk i powiedział, że napompuje, a ja mam się przebrać.
Kiedy sięgałam po bikini, zauważyłam, że Nina wzięła siostrę na ręce i brodzi z nią w wodzie po kolana.
Przez ostatni rok przybyło mi parę kilo, co z bólem zauważyłam przy wciskaniu się w kostium. Piersi dosłownie mi się z niego wylewały, więc próbowałam jakoś sprytnie zawiązać troczki, żeby nie wyglądać jak striptizerka.
Przez dłuższą chwilę szarpałam się też z majtkami, które zakładałam pod osłoną szerokiej spódnicy. Sławek przerwał pompowanie flaminga i przyglądał mi się z rozbawieniem. Syknęłam na niego, żeby przestał się gapić, a on odparł ze śmiechem, że lubi kobiety z dużym biustem i dla niego wyglądam bosko.
To spowodowało, że ja też się uśmiechnęłam i pocałowałam męża. Kiedy teraz myślę o tej scenie, wydaje mi się, że to wszystko strasznie długo trwało – przebieranie się, kombinowanie z biustonoszem, pocałunek. Ale przecież to musiał być moment!
Spuściliśmy córki z oczu dosłownie na chwilę...
Kiedy spojrzałam ponownie na jezioro, nie zauważyłam nigdzie rudej czupryny Niny. Jeszcze wtedy się nie zaniepokoiłam, pomyślałam, że dziewczynki pewnie wyszły z wody i siedzą na brzegu z innymi dziećmi. Dostrzegłam je dopiero po chwili, a raczej nie je, tylko Ninę, która była w zupełnie innym miejscu niż widziałam ją wcześniej. Dalej i głębiej.
Ludzie myślą, że kiedy ktoś się topi, to młóci wodę rękoma i woła o pomoc. Nic bardziej błędnego! Ludzie toną w ciszy. Zapada im się grunt pod nogami i za wszelką cenę usiłują złapać ustami powietrze, co chwila idąc pod wodę. Ponad powierzchnię wystaje tylko ich czoło i nos. Z daleka można tego nawet nie zauważyć.
W chwili, kiedy zdałam sobie sprawę, że Nina walczy o życie, zaczęłam biec do wody krzycząc, że moje dziecko tonie. Przez głowę przeleciało mi pytanie, gdzie jest Ola, ale nim znalazłam na nie odpowiedź, już wbiegałam do lodowatej wody.
Nina nie była daleko od brzegu, ale od razu poczułam, że wpadła pod silny prąd. Kiedy do niej brnęłam przez wodę, bo sama nie umiem pływać, czułam, że ledwie trzymam się na nogach. Woda dosłownie mnie przewracała.
Przez cały czas krzyczałam, błagając o pomoc
Tuż za mną wskoczył do wody jakiś mężczyzna, przepłynął obok mnie kraulem i dotarł do mojej córki. A właściwie córek… Wcześniej tego nie widziałam, ale Ola też tam była. Poszła pod wodę wcześniej niż jej siostra, bo miała niżej główkę. Nina usiłowała ją wypchnąć nad powierzchnię, ale sama walczyła o życie.
– Niech pani się nie rusza! – krzyknął ktoś i złapał mnie za włosy.
To była kobieta. Szarpnęła mnie wrzeszcząc, że nie zdołają uratować jeszcze mnie. Otrzeźwiałam i cofnęłam się, by nie stracić dna pod nogami. Kobieta rzuciła się w stronę moich córek i ratującego je mężczyzny.
Sławek mówił potem, że stałam tam i wrzeszczałam przez cały czas. Ja tego nie pamiętam. Nie pamiętam żadnych dźwięków, jedynie widok moich dzieci holowanych przez dwójkę obcych ludzi do brzegu. Dopadłam do nich kiedy woda sięgała nam do pasa.
– Obie są przytomne! – krzyknęła kobieta, która miała w ramionach Olę. – Niech się pani odsunie.
Płakałam z ulgi. Dziewczynki były wystraszone, ale nic im się nie stało. Nie miałam nawet siły krzyczeć na Ninę, że nie zachowała ostrożności i poszła o krok za daleko z siostrzyczką na rękach. Po prostu ściskałam je obie, płakałam i powtarzałam, że już nigdy nie puszczę ich do wody. Sławek klęczał obok nas blady jak upiór, ktoś zapytał, czy wezwać karetkę, ktoś inny podał suche ręczniki.
Podziękowałam naszym wybawcom i przebrałam dziewczynki w suche rzeczy. Nasze plażowanie właśnie się skończyło, nie zamierzałam zostawać nad jeziorem nawet sekundy dłużej.
– Powinna pani z nimi jechać do szpitala – powiedziała kobieta, która uratowała Olę. – Mogły zachłysnąć się wodą.
Popatrzyłam na moje córki, które już nabrały kolorów i właśnie próbowały negocjować z ojcem, żeby jednak zostać dłużej na plaży.
– Ja chcę wejść z kółkiem! – upierała się Ola. – Tylko na troszkę… tatuniu...
Oczywiście nie było o tym mowy
Zabraliśmy je na pizzę, żeby trochę odreagować stres. Po drodze zastanawiałam się głośno, czy rzeczywiście nie powinniśmy pokazać dzieci lekarzowi, ale Sławek się sprzeciwił.
– Chcesz teraz z nimi czekać pięć godzin na izbie przyjęć? – pokręcił głową. – Mało nam wrażeń na dziś? Lepiej zjedzmy coś ciepłego i wracajmy do domu.
W sumie to nawet nie wiedziałam, co lekarz miałby zrobić. Przecież dziewczynkom nic nie było, opiły się wody i najadły strachu, nic więcej. Spojrzałam na Olę, która zasnęła w swoim foteliku i pomyślałam o kolejkach na izbie przyjęć, czekaniu na korytarzu, marudzeniu dzieci i coraz późniejszej porze.
Sławek ma rację – uznałam. Wszyscy dużo przeżyliśmy tego dnia i należało się cieszyć, że cała przygoda dobrze się skończyła.
Kiedy wróciliśmy do domu, Nina dostała reprymendę za swoją lekkomyślność. Naprawdę głupio zrobiła odchodząc tak daleko od brzegu i to jeszcze z siostrą na rękach. Za karę nie mogła oglądać wieczorem telewizji. Normalnie Ola by na tym skorzystała, bo mogłaby obejrzeć swoją bajkę, ale była chyba wykończona po intensywnym dniu. Dosłownie przelewała się przez ręce, więc ją położyliśmy spać.
Kiedy w nocy przechodziłam koło pokoju dziewczynek, usłyszałam słaby kaszel. Weszłam i zobaczyłam, że to Ola kaszle, chociaż nawet jej to nie obudziło. Chciałam ją posadzić, ale była ciężka i bezwładna.
Coś mi się w tym nie podobało. Wzięłam ją na ręce i poszłam do naszej sypialni.
– Sławek? – obudziłam męża. – Ola jest jakaś dziwna…
– Ma gorączkę? – zapytał sennie.
– Nie – przycisnęłam usta do jej czoła. Było chłodne. – Ale pamiętasz, jak miała trzydzieści dziewięć i sześć? Też się wtedy tak lała przez ręce. Coś jest z nią nie tak…
– Jak nie ma gorączki, to pewnie po prostu chce spać. Połóż ją – mruknął i odwrócił się do ściany. Ale mi to nie dawało spokoju.
Znam przecież swoje dzieci
Z Olą działo się coś dziwnego. Kilka razy otworzyła oczy, ale wyglądała, jakby była otumaniona. Normalnie płakałaby, gdyby ktoś wyciągnął ją w nocy z łóżeczka, a teraz po prostu powieki z powrotem jej opadały, a ona była podejrzanie spokojna i ospała.
Kiedy znowu zakasłała, postanowiłam, że zadzwonię i zapytam lekarza, co to może być. Na lodówce mamy przypięte magnesami telefony do różnych placówek, także do informacji o nocnej pomocy lekarskiej. Dyżurujący lekarz może udzielić pomocy telefonicznie.
Długo czekałam, aż ktoś się zgłosi po drugiej stronie. Ola w tym czasie spała na moim ramieniu. Wciąż była chłodna, ale oddech miała nierówny i głośny, jakby sprawiał jej trudność. Niby nic wielkiego, ale czułam, że coś jest bardzo nie tak. Kiedy w końcu ktoś odebrał, opisałam objawy i dodałam, że dziecko kilka godzin wcześniej się podtopiło.
– Proszę natychmiast jechać z córką do szpitala! – poleciła dyżurująca lekarka. – Jeśli dziecko zachłysnęło się wodą, trzeba sprawdzić, czy nie dostała się do płuc. Proszę się pospieszyć!
Teraz już naprawdę spanikowałam
Zerwałam Sławka z łóżka, po krótkim namyśle obudziłam też Ninę. Ona także się podtopiła, powinna zostać zbadana – myślałam szybko. Ola zaczęła „odpływać” już w drodze samochodem do szpitala. Nie było z nią kontaktu, była bezwładna, nie otwierała oczu. Kiedy zajechaliśmy pod szpital, Sławek nawet nie czekał, aż podniesie się szlaban, tylko wyciągnął córkę z fotelika i pobiegł z nią do wejścia. Zaparkowałam samochód i chwilę później z Niną pobiegłyśmy na izbę przyjęć.
Kiedy tam wpadłam, Sławek tłumaczył pielęgniarce, że mała zachłysnęła się wodą kilka godzin wcześniej, a teraz jest nieprzytomna. Natychmiast się nią zajęto, młoda lekarka kazała natychmiast zawieźć ją na prześwietlenie płuc. Widziałam, że była zdenerwowana, chociaż starała się tego nie okazywać.
Dwadzieścia minut później wiedzieliśmy już, że Ola została przywieziona do szpitala dosłownie w ostatniej chwili. Okazało się, że podczas podtopienia do jej płuc dostała się niewielka ilość wody, która z godziny na godzinę powodowała coraz większy obrzęk.
– To tak zwane „wtórne utonięcie” – tłumaczyła nam lekarka. – Zawsze, kiedy dziecko nałyka się większej ilości wody, należy zawieźć je do szpitala na obserwację! – lekarka nas solidnie zbeształa.
Prześwietlono też Ninę
Oli usunięto wodę z płuc, dostała leki i konieczne było pozostawienie jej w szpitalu na kilka kolejnych dni. Lekarze nie ukrywali, że nasza córka nie była pierwszą ofiarą wtórnego utonięcia, z jaką mieli do czynienia. Niestety, niektórzy rodzice nie orientują się w porę i dzieci dosłownie toną we własnych łóżkach…
– Dlatego zawsze, ale to zawsze trzeba pokazać dziecko lekarzowi, jeśli dojdzie do zachłyśnięcia wodą – powtórzyła lekarka przy wypisie. – To, co rodzice mylnie biorą za zmęczenie i senność, to nic innego jak powolne duszenie się z powodu obrzęku płuc – dodała, a mną wstrząsnął zimny dreszcz. – Kładą dzieci do łóżka, a to grozi śmiercią podczas snu. Proszę to powiedzieć swoim znajomym, którzy mają dzieci. I nie tylko im, bo wtórne utonięcie grozi każdemu, tyle że dorosły na ogół zorientuje się, że coś jest nie tak, a dziecko po prostu zaśnie…
Ola wróciła do domu po pięciu dniach. Nie rozumie, jak blisko śmierci była. Ciągle pyta, kiedy znowu pojedziemy nad jezioro, bo chce popływać na dmuchanym kółku. Za każdym razem, kiedy to słyszę, robi mi się zimno i przytulam ją mocno. Tak niewiele brakowało, żebyśmy ją stracili…
Czytaj także:
„Myślałam, że poznałam mężczyznę mojego życia. Wszystko było pięknie do czasu, kiedy razem zamieszkaliśmy”
„Myślałam, że dawna przyjaciółka pomoże mi poskładać życie. Rozczarowałam się. Czy ta egoistka to naprawdę moja Ola?”
„Mój facet uważa, że jestem chowam syna pod kloszem. Co bezdzietny rozwodnik może wiedzieć o wychowaniu dzieci?”