„Mój facet uważa, że jestem chowam syna pod kloszem. Co bezdzietny rozwodnik może wiedzieć o wychowaniu dzieci?”

matka, która jest nadopiekuńcza fot. iStock by Getty Images, Zinkevych
„– Kobieto, wyluzuj! Naucz się zostawiać syna z innymi ludźmi. Przestań zachowywać się jak jedyna osoba na świecie, która może go od wszystkiego zbawić – usłyszałam na to od Tomasza i... strasznie się wtedy wściekłam”.
/ 27.05.2023 22:00
matka, która jest nadopiekuńcza fot. iStock by Getty Images, Zinkevych

Kiedy Bartek miał dwa lata, zaczął męczyć go uporczywy kaszel. Brzydka śluzowata wydzielina wydobywała się z jego ust przy każdej okazji.

– Zapalenie oskrzeli – zawyrokowała lekarka, zapisując mu antybiotyk.

Niby mu po nim przeszło, ale nie na długo. Objawy ponownie wróciły i znowu Bartkowi zapisano antybiotyk. Byłam tym już mocno zaniepokojona, bo nie podobały mi się te nawracające zapalenia oskrzeli.

– Słaby organizm, trzeba go wzmocnić odpowiednią dietą podnoszącą odporność – usłyszałam od pediatry i pamiętam, że poczułam się głupio.

Zawsze bowiem dbałam o dziecko i dobrze je karmiłam, a tutaj nagle taki zarzut. Odebrałam go bardzo osobiście. Kiedy zaś tłumaczyłam lekarce, że Bartek codziennie jada wszystkie produkty, które zaleciła, patrzyła na mnie tak, jakbym kłamała…

Jako samotnej matce było mi ciężko

Oczywiście, stosowałam się potem rygorystycznie do wszelkich zaleceń, ale kaszel nie mijał. Synek miał takie dziwne napady, w czasie których prawie się dusił! Czasami coś mu także świszczało w piersiach, jakby połknął gwizdek z dziecięcej zabawki.

Dopiero trzeci lekarz, starszy pan, zdiagnozował Bartka poprawnie.

– To astma oskrzelowa – stwierdził.

W pierwszym momencie poczułam ulgę, że wreszcie wiem, co to jest. Ale potem miejsce ulgi zajęła panika. W końcu moje dziecko jest ciężko chore! Coś tam wcześniej słyszałam o astmie i zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo bywa poważna.

– Czy on się może udusić? – zapytałam lekarza, przestraszona.

– Nie dopuścimy do tego – zapewnił mnie. – Proszę się nie martwić.

Od tego właśnie momentu całe moje życie zostało podporządkowane Bartusiowi. Nie znaczy to, że wcześniej nie było, jestem przecież samotną matką. Ale od momentu postawienia diagnozy zdałam sobie sprawę, że teraz muszę mieć oczy naokoło głowy, bo niebezpieczeństwo może czaić się wszędzie! W zakurzonych dywanach, kwiatach, które dostałam od znajomych na imieniny, na spacerze w parku, w pluszowej zabawce pełnej roztoczy. I w jedzeniu, na które może być uczulony mój Bartuś, i które spowoduje u niego koszmarny kaszel.

Byłam czujna jak tygrys, bo naprawdę nie znałam dnia ani godziny, kiedy zacznie się kolejny atak. Wystarczyło, że w autobusie usiadła obok nas kobieta, której perfumy roztaczały woń nie do zaakceptowania dla organizmu Bartusia i... zaczynało się! W panice szukałam wtedy inhalatora, który zawsze nosiłam przy sobie i wysiadałam z dzieckiem na następnym przystanku, aby jak najszybciej odciąć je od alergenu.

Samotne macierzyństwo to ciężki kawałek chleba. Trzeba podołać całej masie obowiązków, które inne matki dzielą ze swoim partnerem. A bycie mamą astmatyka to szczególnie trudne doświadczenie. Po kilku latach zmagań z całym światem, żeby nie dopuścić do kolejnego ataku, bo do tego właśnie to się sprowadza, byłam zwyczajnie wykończona.

Na „dobre rady” przyjaciółek, że powinnam znaleźć sobie jakiegoś miłego faceta i wreszcie zrobić coś dla siebie – reagowałam śmiechem.

– Zwariowałyście? A niby kiedy, i gdzie mam go poznać? – pytałam.

Miałam milion spraw na głowie. Zresztą nie jestem naiwna i zdawałam sobie sprawę z tego, że żadna ze mnie partia. Dzieciate trzydziestki nie są w cenie na matrymonialnym rynku, zwłaszcza jeśli nie mogą dowolnie dysponować swoim czasem. Oczywiście, miałam pewne odciążenie, czasami pomagała mi bowiem mama. Raz do roku wyjeżdżała z Bartusiem na dwa tygodnie nad morze. Późną jesienią, bo wtedy w powietrzu jest najwięcej dobroczynnego jodu. Wtedy miałam trochę czasu dla siebie i nadrabiałam zaległości, przypominając sobie, co kiedyś lubiłam robić. Chodziłam więc do kina, do muzeów, czytałam książki.

Tamtej jesieni odkryłam, że w parkowej oranżerii niedaleko mojego domu zorganizowano cykl ciekawych koncertów. Kocham muzykę, więc zaczęłam bywać na nich codziennie.

Już całe wieki nie czułam się tak cudownie

Już pierwszego wieczoru zobaczyłam tego faceta. Przystojny, wysoki, wysportowany. Ale nie tylko dlatego zwrócił na siebie moją uwagę. Podobało mi się także to, w jaki sposób słucha muzyki... Robił to całym sobą. I tak w pewnym momencie złapałam się na tym, że zamiast patrzeć na scenę, gapię się na niego. Niestety, on także to zauważył...

Speszyłam się strasznie, kiedy się do mnie uśmiechnął. A potem, jakoś tak nieznacznie zbliżał się z każdą piosenką, i kiedy koncert się skończył stał już praktycznie obok mnie. Ruszyłam parkową alejką do wyjścia, a wtedy on podszedł i zagadnął mnie o wykonawcę i o to, jak mi się podobał koncert. Zaczęliśmy rozmawiać i zanim doszliśmy do ulicy, zdążyłam mu się przyznać, że kiedyś chodziłam do konserwatorium...

– Będzie pani tutaj jutro? – zapytał, kiedy żegnaliśmy się na pasach.

Będę na pewno – potwierdziłam z uśmiechem i poszłam do domu, a on oddalił się w stronę parkingu.

Potem okazało się, że wcale nie mieszka w pobliżu, tylko przyjeżdża tutaj po pracy, aby się zrelaksować.

Po tygodniu wiedziałam już naprawdę sporo o Tomaszu. Był bezdzietnym rozwodnikiem, prowadził własną firmę poligraficzną i miał sporo wolnego czasu. W przeciwieństwie do mnie, o czym mu powiedziałam.

– Powinnyśmy więc jak najlepiej wykorzystać ten czas, który ci jeszcze pozostał do powrotu synka – odparł niezrażony i objął mnie ramieniem.

Poczułam falę narastającego pożądania. Dawno się tak nie czułam. Po urodzeniu Bartusia i rozstaniu z jego ojcem, poszłam do łóżka z mężczyzną zaledwie trzy razy. Dwa razy z pewnym stażystą z mojej firmy i nie było to nic poważnego.

A raz z kolegą na wyjeździe integracyjnym, i to także była pomyłka. Brakowało mi seksu.

– Nie rozumiem, dlaczego nie związałaś się dotąd z nikim – stwierdziła kiedyś moja przyjaciółka. – Czy ty przypadkiem samej siebie nie karzesz za chorobę Bartusia? Nie ma w tym przecież twojej winy, niczego nie zaniedbałaś. Naprawdę, powinnaś wreszcie pomyśleć o sobie, bo astma to żadna życiowa tragedia. Lekarz wyraźnie ci powiedział, że w okresie dojrzewania zapewne przejdzie.

– Ale do tego czasu... – zaczęłam.

– Do tego czasu zestarzejesz się i zgorzkniejesz, więc powinnaś pomyśleć o sobie już teraz! – przerwała mi.

Naprawdę się ucieszyła, kiedy powiedziałam jej, że poznałam Tomka.

– Jak najszybciej idź z tym facetem do łóżka! – przykazała mi.

– Zwariowałaś? – oburzyłam się.

– A kim ja jestem? Jakąś zdzirą?

– Nie. Kobietą w potrzebie, która całe wieki się nie kochała – podpowiedziała mi. – Duża już z ciebie dziewczynka, a i z niego dorosły facet, więc przestań się bać, co sobie o tobie pomyśli. Nie udawaj cnotliwej – zażartowała Anka.

Uznałam, że może mieć rację. Faktycznie, na co miałam czekać? Aż Bartek z mamą wrócą z wakacji? Dlatego po kolejnym koncercie zaprosiłam Tomasza do siebie i...

Było cudownie. Okazał się świetnym kochankiem. A poza tym jakie on miał fantastyczne ciało! Czułam się przy nim trochę jak zaniedbana staruszka, ale on najwyraźniej tak nie uważał. Traktował mnie jak królową, mówił, że jestem piękna.

Nie lubiłam, kiedy próbował mnie pouczać

W ciągu tych kilku dni dzielących mnie od powrotu syna kochaliśmy się z Tomaszem wiele razy. Czułam, że bardzo trudno mi będzie z tego zrezygnować.

– A musisz? – zapytała mnie Anka. – Przecież chyba nic nie stoi na przeszkodzie, abyś miała kochanka?

– Nie mam na to czasu! – jęknęłam.

– Wiesz co, właściwie możemy zawrzeć pewną umowę. Bartek jest już duży, ma sześć lat, i jeśli raz na jakiś czas zostanie wieczorem ze mną nic mu się nie stanie. Pytanie tylko, czy ty wytrzymasz takie rozstanie?

– Ja? – zdziwiłam się.

– Jeśli powierzysz mi na jakiś czas syna, będziesz miała czas dla Tomasza – wyjaśniła mi jeszcze raz Anka.

– Sama nie wiem – zawahałam się.

W końcu przyjaciółka nigdy nie miała do czynienia z atakiem astmy...

– Daj spokój, podanie inhalatora nie może być takie trudne. Twoja mama sobie radzi! – usłyszałam i uznałam, że w sumie Ania ma chyba rację.

Pytanie tylko, czy Tomasz będzie chciał kontynuować naszą znajomość – nie byłam tego taka pewna.

Na szczęście chciał. Nie miałam jednak zamiaru mamić go czczymi obietnicami i od razu zaznaczyłam, że czas, który mogę mu poświęcić, jest zależny od tego, jak akurat czuje się Bartek, i czy moja przyjaciółka może się nim zaopiekować.

Przyznam, że początki naszych randek były dosyć trudne, bo ciągle nasłuchiwałam, czy przypadkiem Anka nie dzwoni. Potrafiłam także odwołać spotkanie w ostatniej chwili, bo Bartek lekko zakasłał.

– Przesadzasz, nic mu nie będzie! – mówił mi czasami Tomasz, który tygodniami wykazywał się wyrozumiałością. – Mam siostrzeńca z astmą, żyje normalnie, bawi się z dziećmi, a ty z syna robisz odmieńca i odludka.

Nienawidziłam, kiedy mnie pouczał i nie miałam ochoty z nim na ten temat rozmawiać, żeby się nie kłócić. Czułam, że wtrąca się w nie swoje sprawy, o których nie ma zresztą zielonego pojęcia. Jest w końcu bezdzietny. Skąd wie, co myśli matka, której dziecko od kilkunastu minut nie może przestać kaszleć i wygląda, jakby za chwilę miało się udusić?

– Zrozum, chciałbym ci jakoś pomóc, rozluźnić cię… – mawiał.

„Nie tędy droga” – myślałam wtedy.

Tamtego wieczoru mieliśmy randkę u niego w domu. Tomasz zaproponował mi pewną niewinną zabawę… Wyciągnął jedwabne szarfy i powiedział, że mnie zwiąże, a ja poczułam przyjemne podniecenie… Robiliśmy to już w ten sposób i podobało mi się. Tomasz był bardzo delikatny, więc absolutnie się nie bałam… Wręcz przeciwnie, naprawdę to lubiłam…

Jak mógł to zrobić?! Byłam wściekła

Byliśmy właśnie w środku miłosnego aktu, kiedy zadzwonił mój telefon. Od razu wiedziałam, że to Anka, bo ustawiłam sobie inny dzwonek dla  połączeń z numerem przyjaciółki.

Muszę odebrać – mruknęłam.

– Wcale nie musisz – szepnął mi Tomasz do ucha, pieszcząc je językiem, i nie zamierzając wcale przestać.

Poczułam lekki niepokój, ale jeszcze nie sądziłam, że może zignorować wyraźne żądania, by mnie uwolnił. A jednak to zrobił! Kochał się ze mną, kiedy tego nie chciałam! Mimo że szarpałam się i ostrym tonem powtarzałam, że ma mnie rozwiązać, bo muszę zadzwonić do przyjaciółki, zlekceważył to i zrobił swoje...

Kiedy skończył, byłam blada z wściekłości i cała się trzęsłam.

– Ty idioto! Może mój syn właśnie umiera! – ryknęłam, a przed oczami miałam straszne obrazy.

Bartuś zanosi się kaszlem, robi się siny na twarzy, dusi. Anka nie radzi sobie z inhalatorem. Dzieje się straszna tragedia, której nie mogłam zapobiec, bo w tym czasie... Nigdy nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś się stało!

– Kobieto, wyluzuj! Naucz się zostawiać syna z innymi ludźmi. Przestań zachowywać się jak jedyna osoba na świecie, która może go od wszystkiego zbawić – usłyszałam na to od Tomasza i... strasznie się wściekłam.

Kiedy wreszcie uwolnił mi rękę, trzasnęłam go w twarz. A potem chwyciłam telefon, by odsłuchać nagranie z automatycznej sekretarki.

– Kochana, przepraszam, że wam przerywam ten upojny zapewne wieczór, ale nie wiem, gdzie jest miś Bartusia, a on bez niego nie chce pójść do łóżka – odezwał się spokojny, a nawet żartobliwy głos Anki.

W jednej chwili zeszło ze mnie całe napięcie. Miałam ochotę się rozpłakać. A więc to była jakaś bzdura! Bartusiowi nie groziło żadne niebezpieczeństwo. Nie mógł znaleźć misia!

– Jest na suszarce w łazience, bo go wyprałam – powiedziałam do Anki.

Tomasz słuchał tego, ale... milczał. Nie wiedziałam, jak się zachować, co powiedzieć. Z jednej strony czułam się winna, bo go uderzyłam. Ale z drugiej, chwilę wcześniej mnie zniewolił... Znałam go. Wiedziałam, co myśli. Pewnie uważał, że zrobił to dla mojego dobra. Żebym wreszcie wyluzowała, przestała aż tak przejmować się chorobą synka, trząść się nad nim i zrywać jak oparzona na dźwięk komórki. Być może chciał mi pokazać, że jak tego nie zrobię, nic się nie stanie. Cóż, wybrał zły sposób… Może i nic się nie stało, ale stać się mogło.

Zrozumiałam, że od tej pory nie będę już w stanie ani go dotknąć, ani pozwolić mu na to, aby on mnie dotykał. Kiedy wychodziłam bez słowa z jego mieszkania, oboje wiedzieliśmy, że widzimy się po raz ostatni.

Czytaj także:
„Zamartwiam się, kiedy mój 23-letni syn późno wraca. Mąż mówi, że jestem nadopiekuńcza, ale to przecież moje dziecko!”
„Matka chciała mnie przy sobie uwiązać. Odcinała mnie od kolegów, dziewczyny wyzywała i obrażała, byle mieć mnie dla siebie”
„Nadopiekuńczy zięć odebrał nam prawo bycia prawdziwymi dziadkami. Najchętniej zamknąłby wnuczki pod kloszem”

Redakcja poleca

REKLAMA