Kiedy spojrzałam w lustro, widziałam zmęczoną kobietę z poszarzałą cerą, ciemnymi cieniami wyraźnie zarysowanymi pod oczami i pierwszymi zmarszczkami malującymi się wokół ust.
– Czy ja naprawdę tak wyglądam? A może to tylko efekt zbyt jasnego światła, które podczas remontu mój były już mąż zamontował w łazience? – pomyślałam ze smutkiem.
Ostatni rok był dla mnie wyjątkowo ciężki
Odkryłam, że Kamil od wciąż zabieganej matki po trzydziestce (walczącej z czasem, wciąż piętrzącymi się problemami i kolejnymi rachunkami do zapłacenia) woli nową praktykantkę ze swojego biura. Długonogą blondynkę lat 24 z imponującym biustem opiętym obcisłymi bluzkami, spódniczkami kończącymi się tuż za pupą i brakiem jakichkolwiek problemów oprócz tego, gdzie tym razem spędzić szalony weekend.
Nim w drodze pomiędzy pracą w żłobku, przedszkolem Justynki, supermarketem, gdzie robiłam codzienne zakupy dla rodziny, a kuchnią udało mi się coś zauważyć, cała rodzina i znajomi już wiedzieli, że mój mąż mnie zdradza.
– Wiesz zakochałem się. Kalina jest cudowna: seksowna, piękna, wciąż uśmiechnięta i podobnie jak ja kocha mecze piłki nożnej. To moja bratnia dusza, wreszcie wiem, że miłość naprawdę istnieje. Chyba nie będziesz robić mi problemów. Zostawię Ci mieszkanie – powiedział, gdy próbowałam go zapytać o jego coraz późniejsze powroty do domu.
Czy mogę stawać na drodze „prawdziwej” miłości?
I tak po ciężkim rozwodzie zostałyśmy z Justynką same w naszym wymarzonym M3 z mini ogródkiem zamiast balkonu. Tyle, że wziętym na kredyt, którego raty zamiast maleć w magiczny sposób rosną po każdej kolejnej spłaconej.
Kocham dzieci i pracę z nimi, ale chyba nie muszę nikomu tłumaczyć, ile wynosi moja pensja jako opiekunki w żłobku. Najniższa krajowa plus bardzo okazjonalne premie i alimenty, które były mąż płaci z wyraźnym ociąganiem dają zawrotną sumę.
Taką, która wymaga nie lada zapobiegliwości, aby jakoś związać koniec z końcem. W efekcie często muszę wybierać, czy kupię sobie nowe buty, czy może jednak lepiej zostawić te pieniądze na nieprzewidziane wydatki lub kupić coś dziecku.
I tak sobie walczyłam dzień za dniem z naszą szarą codziennością, którą rozjaśniał jedynie uśmiech Justynki i ciepłe łapki obejmujące mnie za szyję, gdy córcia zauważyła, że z jakiegoś powodu jestem bardzo smutna.
Tego dnia byłam wyjątkowo zmęczona
Nie dość, że środa (już kilka dni pracy za mną, a do kolejnego weekendu jeszcze dość długo), to jeszcze wszystko sprzysięgło się przeciwko mnie. Rano córka rozlała kakao na wcześniej wyprasowaną bluzeczkę i cały proces ubierania trzeba było zaczynać od nowa.
W efekcie autobus odjechał, gdy szybkim krokiem zbliżałyśmy się do przystanku, a na kolejny trzeba było czekać kolejne 15 minut.
Zanim dotarłam do przedszkola, a potem do pracy, byłam już poważnie spóźniona. W drzwiach przywitała mnie dyrektorka, która akurat przywiozła jakieś papiery do mojej grupy.
– A pani jak zawsze w niedoczasie, pani Agnieszko. A może praca przeszkadza pani w ważniejszych sprawach? – czy tylko mi się wydawało, czy na jej twarzy naprawdę zagościł wyjątkowo złośliwy uśmiech?
Do tego dzieci tego dnia były wyjątkowo marudne. Kilka z nich wyraźnie pociągało nosem, chociaż w regulaminie jest wyraźnie napisane, że w żłobku nie wolno zostawiać przeziębionych maluchów z katarem. Czasami się złoszczę na rodziców.
Ale z drugiej strony, może są w podobnej sytuacji do mnie?
Muszą iść do pracy, nie mogą wziąć zwolnienia, więc kombinują jak mogą. Jakoś udało mi się przetrwać do 16:00 i dotrzeć do przedszkola Justynki. Już zrobiłyśmy zakupy, więc jeszcze tylko dojechać do domu i chwila spokoju. Na przystanku moje dziecko z rozbrajającym uśmiechem na małej buzi powiedziało:
– Mamusiu, a zrobisz dzisiaj na obiad pyszne naleśniki? Takie z kremem czekoladowym? Proszę, proszę – moja pociecha wyraźnie wie, jak zmiękczyć matczyne serce.
Chociaż w lodówce czekała już gotowa zupa i kotlety z wczoraj do odgrzania, postanowiłam, że usmażę ulubione pyszności mojego dziecka. Tylko, czy mamy w domu świeże jajka? Nie mogłam sobie przypomnieć, więc na wszelki wypadek postanowiłam wejść do pobliskiego sklepiku.
Gdy stałam w kolejce przy kasie, wyraźnie poczułam na sobie czyjś wzrok.
– Agnieszka to naprawdę Ty? Niemożliwe! – usłyszałam radosny pisk.
Zaraz. Ja go skądś znam ten głos
W mojej podświadomości zaczęły przesuwać się wspomnienia. Ola. Moja szalona przyjaciółka z podstawówki, z którą spędziłam 8 lat w jednej ławce. Powoli odwróciłam się i okazało się, że przeczucie naprawdę mnie nie myliło.
– Ola??? A co Ty tutaj robisz? – nasze entuzjastyczne (i może nieco zbyt głośne) powitanie przyciągnęło wzrok znudzonych klientów stojących w kolejce.
– Poczekam na Ciebie pod sklepem i pogadamy – uśmiechnęła się Ola, płacąc za swoje dość duże zakupy.
Mimowolnie spojrzałam do jej koszyka. Drogie sery, wędliny i jogurty, markowe słodycze i kawa, oliwki, owoce, jakieś egzotyczne przyprawy, 2 butelki wina z wyższej półki…
– Kiedy ja ostatnio robiłam takie zakupy? – ta myśl przez chwilę przemknęła przez mój zmęczony umysł.
Gdy wyszłyśmy, Ola na nas czekała
Justynka zaczęła jeść loda, którego wymogła na mnie w sklepie.
– A ta mała dama to pewnie Twoja pociecha? – powiedziała z uśmiechem, nieco niezdarnie schylając się, aby znaleźć się na wysokości mojej córeczki.
Czy ona nieco wzdrygnęła się, gdy Justynka chciała grzecznie podać jej rączkę na powitanie? Mała nieopatrznie dotknęła rękawa jej marynarki palcami nieco lepkimi od czekoladowej polewy, która zaczęła się nieco topić. Nie, pewnie mi się tylko zdawało.
– Co się z Tobą działo? Ile to już lat odkąd się nie widziałyśmy. 20? Albo i więcej? Koniecznie musimy się umówić na jakieś plotki. Może ta nowa knajpka japońska przy deptaku? Na pewno wiesz, która.
Niedawno było jej uroczyste otwarcie, na które przyjechali znani celebryci – Ola szczebiotała dokładnie tak szybko jak wtedy, gdy miałyśmy po 13 lat i dzieliłyśmy się dziewczyńskimi sekretami.
– Coś słyszałam, ale nie byłam – powiedziałam, zastanawiając się, kiedy ja miałam ostatnio wolny wieczór, żeby móc gdzieś wyjść bez mojej prawie sześciolatki, której na pewno nie smakowałoby sushi.
Fajnie byłoby odnowić kontakt
Wiedziałam, że naprawdę potrzebuję chwili oddechu. A co mogłoby mi dać go więcej niż cofnięcie się na chwilę do czasów beztroskiego dzieciństwa, gdy to ktoś inny rozwiązywałam codzienne problemy?
– Daj numer telefonu, na pewno się umówimy – szczerze uśmiechnęłam się do mojej dawnej przyjaciółki.
Papużki nierozłączki - tak na nas mówili w szkole. Wszystkie koleżanki z klasy, a nawet nauczyciele wiedzieli, że gdzie jest Agnieszka, tam jest i Ola. Zaprzyjaźniłyśmy się już pierwszego dnia, gdy pani usadziła nas razem w drugiej ławce w rzędzie od okna. Od tego czasu byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami.
Pamiętam, jak razem przemierzałyśmy szkolne korytarze, które wtedy wydawały się nam całym światem. Razem spędzałyśmy każdą przerwę. Gry w gumę, skoki na skakance, wspólne sekrety szeptane w ławce, dzielenie się zeszytami i drugim śniadaniem.
Zawsze ćwiczyłyśmy razem na w-fie, a dni, gdy któraś z nas była chora i nie przyszła do szkoły, wydawały się nam czasem zupełnie straconym.
Ola była świetna z plastyki i polskiego, dlatego po cichu pomagała mi wykonywać kolejne rysunki i sprawdzała błędy w moich wypracowaniach. Ja podczas klasówek na matematyce bardziej martwiłam się nie o to, jaką ocenę dostanę, ale czy nauczycielka nie zauważy, jak podaję mojej przyjaciółce karteczkę z rozwiązanym zadaniem.
Później wymieniałyśmy się kolorowymi karteczkami do segregatora i wspólnie podkochiwałyśmy w znanym wówczas wokaliście, który razem z kolegami z boysbandu wyśpiewywał takty o „kolorowych snach” i uśmiechał się z plakatów dołączanych do pism młodzieżowych.
Po podstawówce poszłyśmy do innych szkół średnich
Potem Ola wyjechała na studia prawnicze do Wrocławia i nasz kontakt jakoś się urwał. Od jej mamy słyszałam, że robi aplikację, później, że dostała się na staż do jakiejś renomowanej kancelarii i wyjechała do Warszawy.
Wieczorem, gdy córeczka poszła już spać, a ja posprzątałam kuchnię i przygotowałam ubrania na jutro, wyjęłam z szuflady mój stary album. Wśród zdjęć znalazły się także kolorowe fotki z podstawówki. My z Olą pozujące z paczkami od Mikołaja podczas szkolnej choinki, siedzące na krzesełkach na niebieskim tle przygotowanym przez fotografa, który przyjechał do szkoły, przebrane za królewny z okazji dnia wagarowicza.
Fajne były te czasy. Jakieś takie bardziej przyjazne, radosne i szalone. Chciałabym się do nich cofnąć.
Odnalazłam Olę w serwisie społecznościowym. Czemu wcześniej na nią trafiłam? Raczej nie korzystam ze swojego konta na co dzień.
Nadmiar obowiązków na tyle mnie przytłoczył, że nie miałam czasu śledzić kolejnych postów znajomych ani ochoty, by dokumentować każdy dzień swojego życia w oczekiwaniu na lajki czy inne serduszka.
Uśmiechnięta Ola na tle wieży Eiffla, prezentująca idealną figurę w obcisłym bikini na leżaku ustawionym nad hotelowym basenem, szusująca na nartach w idealnie dopasowanym kombinezonie, zaśmiewająca się w towarzystwie znajomych. To ostatnie zdjęcie podpisane jako parapetówka w nowym domu. W tle jakieś luksusowe samochody.
Zaraz, a to w ogrodzie to basen?
Kolejny album to zdjęcia pokazujące „drobną metamorfozę”, czyli powiększone usta i zrobiony jakiś zabieg pod oczami. Rzeczywiście, już w tym sklepie wydało mi się, że jakoś inaczej wygląda, ale myślałam, że to efekt kolejnych lat, a nie zabiegów medycyny estetycznej.
W pewnym momencie doszłam do wniosku, że moja szkolna przyjaciółka teraz żyje w zupełnie innym świecie niż ja. Pełnym przepychu i bardziej luksusowym. Postanowiłam jednak zadzwonić i umówić się na spotkanie. Fajnie będzie powspominać. Tylko będę musiała poprosić sąsiadkę, żeby została wieczorem z Justynką.
– Halo! Agnieszka? Jaka Agnieszka? A, tak widziałyśmy się niedawno na mieście – pierwsze słowa, które usłyszałam przez telefon nieco mnie zaskoczyły.
– Jasne, bardzo chętnie się z Tobą spotkam i pogadamy. Powspominamy dawne czasy – głos Oli wydawał mi się nieco zirytowany. – Jutro wyjeżdżam w podróż służbową do Sopotu. Ale jak będę u rodziców na Boże Narodzenie, to na pewno zadzwonię. No chyba, że jakoś inaczej zaplanuję święta. Bo wiesz, ja wolę odpocząć w grudniu, wyjechać na jakieś fajne wakacje połączone z szalonym Sylwestrem ze znajomymi. Ale mama uparcie dzwoni, to czasem przyjeżdżam na Wigilię do naszego miasteczka – Ola wyrzucała z siebie bardzo szybko słowa.
– To pa kochana, na pewno się odezwę jak będę miała wolną chwilę. Bo teraz jestem bardzo zajęta. Mam mnóstwo obowiązków. Na pewno rozumiesz – usłyszałam dźwięk rozłączonej rozmowy.
Nie wiem, czy koleżanka będzie miała czas i zadzwoni
Ale szczerze? Chyba jednak lepiej niech pozostanie tak, jak jest. Ludzie się zmieniają (i to wcale nie jest jedynie często powtarzany banał), a my często idealizujemy naszą przeszłość. Wydaje się nam, że kiedyś było lepiej, łatwiej, fajniej. Czy na pewno?
– Mamusiu? Zapomniałam, że na jutro mieliśmy przynieść do przedszkola bibułę, kolorowy papier, blok techniczny i klej. I co teraz będzie? – do kuchni, gdzie siedziałam przy zimnej już herbacie weszła zaspana Justynka w swojej ulubionej piżamce w misie.
– Nie martw się kochanie. Mama zaraz Ci naszykuje wszystko, co potrzebne. A jak czegoś nie będziemy mieć w domu to rano kupimy. Ten sklep papierniczy obok parku otwierają o 7:30. Na pewno zdążymy – powiedziałam z uśmiechem i mocno przytuliłam moją małą zapominalską.
Jak ja mogłam zastanawiać się, że wolałabym cofnąć się do czasów podstawówki. Przecież wtedy nie było mojej kochanej córeczki.
Czytaj także:
„Podrywałem kobiety po to, by się dorobić. Owijałem je wokół palca na czułe słówka, zabierałem, co mogłem i znikałem”
„Całe moje życie kręciło się wokół butelki. Przez nałóg straciłam zdrowie i 2 mężów. Zrobię wszystko, by nie stracić syna”
„Zaczepiła mnie przypadkowa kobieta. Myślałam, że chce mi nawrzucać, tymczasem ona uratowała mnie z opresji”