„Teściowie zawsze żyli na pokaz. Nie moja sprawa, dopóki wydawali swoje pieniądze. Ale oni postanowili sięgnąć po nasze”

syn, którego rodzice pozwali o alimenty fot. Adobe Stock, fizkes
„Trzeba żyć na poziomie – to była ich ulubiona maksyma. Dlatego co chwilę zmieniali samochód, pokazywali się w markowych ubraniach i wakacje spędzali za granicą, żeby pochwalić się potem zdjęciami przed znajomymi, a nie gdzieś tam pod namiotem”.
/ 10.06.2022 21:00
syn, którego rodzice pozwali o alimenty fot. Adobe Stock, fizkes

Kiedy kilka lat temu okazało się, że jestem w ciąży, po ataku euforii zaczęliśmy robić sobie z Sebastianem listę rzeczy, które powinniśmy w związku z tym załatwić. I pierwszy na liście pojawił się większy samochód. Wiadomo przecież, że przez rok będziemy podróżowali z dużym wózkiem, a potem pewnie z rowerkiem i mnóstwem innych rzeczy, jak to przy dziecku.

– Nasza maciupka corsa na pewno nie podołała takiemu wyzwaniu – uznaliśmy.

I zaczęły się dyskusje przy kawie, jakie auto wybrać.

– Mnie się podoba taki rodzinny van, jakim jeżdżą twoi rodzice – stwierdziłam otwarcie.

I mąż przyznał mi rację, że taki samochód byłby idealny. Postanowiliśmy nawet zrobić test i kiedy następnym razem rodzice Sebastiana przyjechali do nas z wizytą, zapytaliśmy ich, czy możemy zapakować im do bagażnika wszystkie rzeczy potrzebne dla małego dziecka na ewentualny wyjazd. Były pożyczone od sąsiadki, która miała akurat pięciomiesięczną córeczkę – wózek, wanienka, wielka paczka pieluch, torba. Po dopakowaniu „naszych” walizek bagażnik domknął się idealnie!

Zajrzałam także do środka, patrząc teraz zupełnie inaczej na wnętrze tego samochodu. Było niezwykle funkcjonalne.

– Cudo! – piałam z zachwytu przy teściach. – Popatrz tylko na te stoliczki i miejsca na napoje przy tylnych siedzeniach!

Prawdę mówiąc, nawet przyszło mi na myśl pytanie, po co właściwie rodzicom Sebastiana taki wielki samochód. Przecież z tyłu wozili tylko powietrze. Ale w końcu to nie moja sprawa. Teść coś tam wspominał, że przydaje im się ta przestrzeń, gdy latem wybierają się na działkę. Nie zauważyłam zupełnie, że kiedy my z mężem biegaliśmy wokół vana w radosnym podnieceniu, teściowe wymieniali między sobą znaczące spojrzenia.

Sprzedali auto w tajemnicy

Po tej wizycie Sebastian zajął się szukaniem auta w dobrym stanie, a to przecież niełatwa sprawa. Nie każdy właściciel  garażuje samochód i lata wokół niego ze ściereczką jak mój teść. Jednak po kilku próbach udało nam się wreszcie kupić coś zbliżonego do ideału. Byłam wtedy już w zaawansowanej ciąży, gdy zdecydowaliśmy się jeszcze pojechać do teściów, którzy świętowali właśnie rocznicę ślubu. Po drodze śmialiśmy się, jak to będzie zabawnie, kiedy na podwórku staną nagle dwa identyczne auta, bo akurat nasze było nawet w tym samym, popularnym kolorze.

– Goście pewnie pomyślą, że po wódce im się w oczach dwoi!

Tymczasem zamiast vana przed domem teściów zobaczyliśmy zupełnie inny samochód. W pierwszym momencie myśleliśmy, że należy do kogoś z gości. Ale od słowa do słowa rodzice Sebastiana niechętnie przyznali, że… sprzedali tamto auto!

– Ale dlaczego nam nie powiedzieliście? Przecież byśmy je kupili! – zatkało mnie.

Zastanawiałam się, czemu została zmarnowana taka okazja, i nie mogłam tego zrozumieć. Przecież teściowie doskonale wiedzieli, że szukamy identycznego vana z powodu dziecka!

Spojrzałam na męża, a on dziwnie posmutniał.

– Nie znasz moich rodziców – stwierdził później. –  Nie sprzedali auta nam, bo pewnie się przestraszyli, że nalegalibyśmy na niższą cenę albo chcielibyśmy, żeby rozłożyli płacenie na raty.

– Jasne – pokiwałam głową.

Akurat jeśli chodzi o zamiłowanie jego rodziców do gotówki, to już zdążyłam się zorientować, że szczególnie teść by nam nie popuścił. Ten to pilnował każdej swojej złotówki! Na przykład na naszym weselu przyłapałam go na tym, jak każe w kuchni zbierać wszystkie mięsne resztki do przygotowanego przez siebie plastikowego pojemnika.

– Moje psy będą miały co jeść przez tydzień! – cieszył się, jaki jest zapobiegliwy.

Kiedy zjeżdżaliśmy do nich z wizytą na kilka dni, przykręcanie pieca było normą. Nie znam się na tym, bo całe życie mieszkałam w bloku, ale w kotłowni w domku teściów stoi taki piec wielkości pralki i ma jakiś panel sterowania. Teść nawet się chwalił, że jest w stanie zaprogramować co do minuty, kiedy w kranie ma być ciepła woda! A gdy się u nich pojawialiśmy, pechowym zrządzeniem losu jakoś zawsze z kranów leciała zimna i teść się tłumaczył, że „chyba coś się zepsuło”.

– Ty się ciesz, że w pokojach jest ciepło! – śmiał się Sebastian. – Tutaj nie włącza się ogrzewania do pierwszych mrozów, bo przecież „dom jest nagrzany po lecie”. Pamiętam takie jesienie, kiedy spałem w czapce!

Dla mnie to było nie do pomyślenia. Także dlatego, że teściowie na pierwszy rzut oka wyglądali naprawdę na zamożną rodzinę. Mieli duży dom w centrum miasteczka, niezwykle zadbany od frontu, powiedziałabym, że nawet zrobiony „na bogato”. Latem całe popołudnia spędzali na pielęgnacji ogrodu, żeby się pięknie prezentował. 

W środku też niczego nie brakowało. Podobno lata temu chyba pierwsi w miasteczku mieli zmywarkę i lodówkę wielkości dwudrzwiowej szafy, z kostkarką do lodu. Żeby ją podłączyć do sieci wodociągowej, bo przecież lód robi się z wody, musieli przebudować kuchnię i strasznie narzekali, ile ich to kosztowało!

– Może byłoby taniej czasami wstawić do zamrażalnika rynienki na lód? – wzruszyłam ramionami, bo przecież widziałam, że tej kostkarki wcale nie używają.

– Ale wtedy nie byłoby czym się pochwalić przed znajomymi i sąsiadami – ironizował mąż.

Nigdy nie wzięli wnuków do siebie

On pierwszy mi uświadomił, że, niestety, jego rodzice są pozerami i dusigroszami.

– Zawsze wydawali dużo pieniędzy na to, żeby „się pokazać” – stwierdził. – I dlatego dbają o swoje finanse jak sępy. Z czegoś trzeba opłacić te luksusy.

– Dobrze, że taki nie jesteś. Jak ty się uchowałeś? – przytuliłam się do niego z czułością.

W sumie nie przeszkadzało mi to, że teściowie są skąpi, bo każdy ma prawo do wydawania swoich pieniędzy na to, co uważa za stosowne. Tylko po tym incydencie z samochodem rzeczywiście zrobiło mi się przykro. Jednak wcale nie ze względu na mnie, a na dziecko. Bo naprawdę nie mogłam zrozumieć, dlaczego nie zaproponowali nam kupna swojego vana, kiedy chodziło o wnuka. Dziadkowie przecież przeważnie mają świra na punkcie wnuków i chcą dla nich jak najlepiej.

Czas jednak pokazał, że teściowie nadal bardziej dbają o własną wygodę niż o wnuki, nawet kiedy dwa lata po Krzysiu na świat przyszła Honoratka. Na przykład moja mama świata poza nią nie widziała…

– Moja mała księżniczka! – powtarzała, kupując wnusi przepiękne sukienki, których by starczyło dla całego przedszkola.

Mój tata z kolei adorował wnuka, który mu zastąpił wymarzonego syna. Nie było takiego pistoletu czy procy, którego by mu nie kupił, a pierwszą wędkę podarował Krzysiowi, gdy ten miał trzy latka!

– Niech już się nasz chłopak wdraża. Będę miał kompana do łowienia! – cieszył się.

Oczywiście, oboje z wielką radością zabierali wnuki do siebie na wakacje, które spędzali na niewielkiej działce pod miastem. Nie ma tam żadnych luksusów, zawsze więc podziwiałam mamę, jak sobie radzi z gotowaniem obiadu dla tylu osób na niewielkiej kuchence, jednak ona mi zawsze powtarzała:

– Najważniejsze, że dzieci są na świeżym powietrzu!

Wybiegane i zadowolone wnuki były dla niej najważniejsze. Czasami mimowolnie porównywałam swoją mamę do teściowej, która rzadko zapraszała nas z dziećmi. A już zabranie samych wnuków choćby tylko na weekend było nie do pomyślenia! I nie zdarzyło się nigdy.

My nie mamy już na to siły! – twierdzili teściowie, ale ja doskonale wiedziałam, że chodzi im o te wypieszczone dywany i jasnobeżowe kanapy.

Nie daj Boże, żeby wylądowało na nich rozdeptane ciastko!

Poza tym teściowa wszędzie miała porozstawiane delikatne ceramiczne figurki i inne duperele, o które się trzęsła. Były jej droższe niż dzieci jedynego syna. „Jej sprawa” – wzruszałam ramionami, bo Krzyś i Honoratka dostawały tyle miłości od moich rodziców, że naprawdę nie musiały gonić za uczuciem drugich dziadków (a my za ich finansami, o które tak się bali).

Nie pławiliśmy się z mężem w luksusach, ale też nie biedowaliśmy. Mozolną pracą dochodziliśmy do wszystkiego, powoli się dorabiając. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że wiele rzeczy moglibyśmy mieć szybciej, gdybyśmy tylko brali więcej dodatkowych prac i zleceń. Jednak to by się odbywało kosztem naszej rodziny; kosztem czasu, który poświęcamy dzieciom. 

No cóż, ludzie mają różne priorytety. Jedni harują od rana do nocy, żeby „mieć”, i nagle po latach odkrywają, że im dzieci dorosły, a oni nie mają z nimi wspólnego języka. My z mężem postanowiliśmy należeć do tej drugiej grupy, która uważa, że czas poświęcony dzieciakom zwraca się potem podwójnie. Zamiast kupować im kolejne elektroniczne gadżety, wolimy z nimi zagrać w chińczyka. Choć wiele osób uważa już gry planszowe za przeżytek. Na przykład moi teściowie…

– Oni się nigdy ze mną nie bawili, przynajmniej ja tego nie pamiętam – wspomniał kiedyś Sebastian. – Zawsze byłem odsyłany do swojego pokoju, bo „mamę głowa boli po pracy ponad siły”. Oboje z ojcem snuli się po domu wymęczeni i humory im się poprawiały tylko wtedy, kiedy podliczali, ile zarobili w tym miesiącu pieniędzy. „To im chyba zostało” – pomyślałam ze współczuciem.

Zażądali od nas pieniędzy

Widziałam doskonale, że kiedy teściowie przyjeżdżają do nas z wizytą, patrzą krytycznie na stan naszego mieszkania. Ich zdaniem salon powinien wyglądać reprezentacyjnie, bez walających się zabawek, bo musi być widać, że się żyje „na poziomie”.

„Na poziomie” to była ulubiona maksyma teściów. Dlatego trzeba było zmieniać co jakiś czas samochód, pokazywać się w markowych ubraniach i wakacje spędzać za granicą, żeby pochwalić się potem zdjęciami przed znajomymi, a nie gdzieś tam pod namiotem! Śmieszył mnie ten ich „poziom”, ale nie komentowałam. Wydawali przecież na to swoje pieniądze. Do głowy mi nawet nie przyszło, że mogą kiedyś sięgnąć po nasze.

Zawsze zarabialiśmy z Sebastianem przeciętnie, chociaż wystarczająco dużo na nasze potrzeby. Aż tu nagle pewnego dnia… wygraliśmy na loteriiWiadomość o tym obiegła rodzinę lotem błyskawicy. Ciekawe, że pierwsi zadzwonili teściowie, żeby nam pogratulować, i przy okazji się poskarżyć mimochodem, że brakuje im w tym roku na wakacje.

– Emerytury mamy niewysokie, a leki są coraz droższe – zaczęła narzekać teściowa, wyraźnie sugerując, że powinniśmy im się dołożyć do wyjazdu na… Chorwację.

– Chorwację?! A po jakiego grzyba się tam pchają? – zdziwiłam się. – Teść ma nadciśnienie, długa droga go wykończy.

W dodatku jeszcze jadą własnym samochodem. Nie mogą spędzić lata u siebie w ogrodzie? Przecież mają taki piękny…

– Znajomi jadą, to oni też. Nie pamiętasz? „Trzeba żyć na poziomie” – zacytował mi rodziców Sebastian.

– No ale żeby od nas żądali pieniędzy? – rozłożyłam ręce.

Właśnie zastanawiałam się, czy kupić Honoratce nową kurteczkę w dziewczęcych kolorach, czy może powinna pochodzić w tej po starszym bracie… Delikatnie odmówiliśmy więc i sądziliśmy, że jest po sprawieTeściowie do Chorwacji nie pojechali i podobno byli z tego powodu strasznie wściekli.

Obrazili się na nas, ale jakoś na to nie zwróciłam większej uwagi. W końcu nigdy z nami nie utrzymywali za bardzo kontaktu, więc ich ostentacyjne milczenie przeszło bez echa. Wakacje minęły, nadeszła złota polska jesień, a wraz z nią… list z sądu! Na nazwisko męża.

Niesmak pozostanie na zawsze

Zanim Sebastian był w stanie go odebrać, bo musiał zrobić to osobiście, zdążyłam się zdenerwować i – jak się okazało – słusznie. W liście był bowiem pozew. Nigdy nie miał ich wsparcia, a teraz…

Rodzice chcą ode mnie alimentów – wyszeptał mój mąż z niebotycznym zdumieniem.

Alimentów? Nie wierzyłam własnym uszom… Prawie wyrwałam mu kartkę, żeby samej przeczytać to, co tam napisano. I faktycznie, teściowie pozwali własnego syna, o kwotę – bagatela! – tysiąca złotych miesięcznie. Argumentowali to tym, że po przejściu na emeryturę ich dochody spadły, w związku z czym nie są w stanie żyć na dotychczasowym, właściwym poziomie. Że leki są drogie, żywność i benzyna także, a poza tym oni muszą wyjeżdżać często nad morze dla podratowania zdrowia.

Czytałam ten stek bzdur i oczy mi wychodziły na wierzch ze zdumienia. A na koniec tej całej argumentacji zastrzelili mnie stwierdzeniem, że ich syn ostatnio się wzbogacił, wygrywając na loterii, więc powinien zatroszczyć się o starych rodziców!

– To oni nie wiedzą, ile wygraliśmy? – zapytałam Sebastiana.

Ten tylko wzruszył ramionami.

– Nie mówiłem im – przyznał.

No właśnie. Ta „wielka wygrana” to nie było żadne główne trafienie w lotto, tylko głupia kolorowa zdrapka kupiona na wyraźną prośbę córeczki, która chciała zobaczyć, co to jest. Wyskrobaliśmy raptem pięć tysięcy złotych. Wszystko poszło na rowerki dla dzieci i nową pralkę, bo stara nam się rozsypała.

Mam szczerą nadzieję, że sąd to uwzględni i zauważy także, że mundurowa emerytura mojego teścia, który był komendantem policji w swoim mieście, przewyższa moją (przeciętną) pensję. Ale nawet jeśli sprawę wygramy i sąd nie przyzna teściom alimentów, to niesmak pozostanie na zawsze. Naprawdę w głowie mi się to wszystko nie mieści. Najbardziej jednak żal mi w tym wszystkim męża, bo to przecież jego rodzice. Nigdy nie miał ich wsparcia, a teraz wykręcili mu taki numer!

Czytaj także:
„Dopiero gdy córka dorosła, ośmieliłam się zajrzeć w swoje samotne serce. Po latach posuchy w końcu posmakowałam miłości”
„Syn z synową zamiast wziąć kredyt na mieszkanie i kupić porządne auto, wywalają kasę na podróże. Źle im na naszej działce?
„Bycie nianią jest jak praca sapera. Raz rozbrajasz pełną pieluchę, a raz odpędzasz natrętną babcię pod wpływem alkoholu”

Redakcja poleca

REKLAMA