„Bycie nianią jest jak praca sapera. Raz rozbrajasz pełną pieluchę, a raz odpędzasz natrętną babcię pod wpływem alkoholu”

Kobieta, która jest nianią fot. Adobe Stock, Lumos sp
„Babcia mojej podopiecznej jest w jakiś dziwny, ale jednocześnie znany mi sposób, zaniedbana. Miała trochę rozmazany tusz na jednym oku, szminkę nałożoną zbyt grubą warstwą, a jej fryzura sprawiała wrażenie, jakby kobieta przedzierała się do nas przez gęste krzaki”.
/ 08.06.2022 06:15
Kobieta, która jest nianią fot. Adobe Stock, Lumos sp

W pracy opiekunki – a jestem nią już od piętnastu lat – najtrudniejszy jest moment przejścia z jednej rodziny do drugiej. Nigdy nie ma pewności, że w nowym domu będziesz dobrze traktowana, że ci zapłacą tyle, ile obiecują, i nie postawią dziwnych wymagań. Kilka razy już się tak nacięłam, więc teraz jestem szczególnie ostrożna przy podpisywaniu kolejnej umowy.

Ten dom wydawał się idealny

Miałam opiekować się dwuletnią Wandzią przez dziewięć godzin dziennie. Jej rodzice, Ola i Marek, nie chcieli, żebym sprzątała i gotowała – zależało im tylko na tym, żebym zadbała o ich córkę.
No a dziecko było fantastyczne. Radosne, otwarte, inteligentne i grzeczne.

Nie wahałam się zbyt długo. Po spotkaniu poprosiłam o jeden dzień do namysłu, bo zawsze daję sobie chociaż chwilę, a potem zadzwoniłam do nich, że się zgadzam i możemy zaczynać. Pracę zaczęłam od soboty, żeby sprawdzić, jak Wandzia zareaguje na konieczność pozostania ze mną sam na sam.

Przyniosłam jej w prezencie malutkiego pluszaczka i kilka bajek do czytania. Oswajanie przebiegło tak jak zazwyczaj – Wandzia troszkę marudziła i płakała, ale w końcu dała się przekonać, żebyśmy zostały chwilę tylko we dwie. W niedzielę posiedziałyśmy razem jeszcze dłużej, a od poniedziałku zaczęłyśmy przygodę na pełen etat.

No i wszystko wyśmienicie się układało, choć jedna rzecz nie dawała mi spokoju… Zawsze, gdy rodzina przyjmowała mnie do pracy, pojawiał się temat babć. Jedni tłumaczyli, że obie mamy jeszcze pracują i nie mogą przychodzić do wnuczki, a inni że choć są już na emeryturze, to kiepsko u nich ze zdrowiem. Inni natomiast, z pewnym zażenowaniem przyznawali, że babcia ma czas, ale nie chce poświęcać całego dnia wnuczce.

Tych dwoje tylko krótko wspomnieli o tym, że mama pani Oli od dawna nie żyje, ale zupełnie przemilczeli istnienie matki pana Marka. Nic a nic, ani słowa. Dopiero po miesiącu dowiedziałam się, że ona w ogóle istnieje.

Nie spodziewałam sią takiego armagedonu

– Pani Grażyno, we wtorek będzie miała pani w ciągu dnia trochę spokoju i czasu dla siebie, bo przyjdzie babcia Wandzi, moja teściowa. Zabierze małą na dwór na jakąś godzinę – powiedziała pani Ola.

– Tylko co ja będę wtedy robiła?

– No jak to co? Odpoczywała. My za tę godzinę, oczywiście, pani zapłacimy.

– To miło, dziękuję, bo przecież nie opłacałoby mi się jechać do domu.

– One daleko nie pójdą. Będą na placu zabaw pod blokiem – dodała. – A pani… Gdyby pani mogła co jakiś czas zerknąć przez okno, czy u nich wszystko w porządku, byłabym wdzięczna. A gdyby gdzieś poszły, zniknęły z placu, proszę mi dać znać. Dobrze?

– Jasne, nie ma problemu – odpowiedziałam, ale chyba nie udało mi się ukryć zaskoczenia.

– Proszę nie pytać… Mamy swoje problemy – skwitowała mama Wandzi.

Po tych słowach czekałam na babcię Wandzi w dużym napięciu.

Któż taki nie może zająć się swoją wnuczką na co dzień? Kto musi być kontrolowany w czasie odwiedzin przez wynajętą opiekunkę?

Odwiedziła nas jednak całkiem sympatyczna pani. Kobieta tylko odrobinę ode mnie starsza, dobrze ubrana, miła, kulturalna, a co najważniejsze, zakochana w swojej wnuczce. Mała już od samego rana powtarzała, że przyjdzie jej baba, a gdy tylko usłyszała dzwonek do drzwi, poderwała się z podłogi i pobiegła, żeby nieporadnie podskakiwać do klamki.

Babcia małej jest miła i kulturalna

– Dzień dobry, takiej szczęśliwej Wandzi jeszcze nie widziałam – zauważyłam.

– Dzień dobry. No, bardzo się kochamy, prawda Wandziuniu, prawda? – jeszcze raz nachyliła się nad wnuczką. – Miło mi panią poznać, pani Grażyno. Syn sporo mi o pani opowiadał – uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę.

Chciałam powiedzieć, że i o niej mi wspominał, ale to nie byłaby prawda. Zamiast tego zaprosiłam ją więc do środka. Ale odmówiła. Powiedziała, że ma plany na zabawę z Wandzią, i chciałaby już ją zabrać na dwór.

Mała wybuchła kolejną falą entuzjazmu, a potem pobiegła do pokoju po przygotowane wcześniej wiaderka i foremki. Babcia Alina przygotowała tymczasem jej buciki i zapewniła mnie, że odda małą najwyżej za półtorej godziny. Dziwnie się czułam, przytakując – jakbym pozwalała jej na zabawę z własną wnuczką.

Kiedy poszły, zerkałam na nie przez okno co chwilę. Po pierwsze, z poczucia obowiązku, a po drugie z ciekawości. Nie wydarzyło się jednak nic, co mogłoby mnie zaniepokoić. Wandzia wróciła cała i szczęśliwa.

Na rozwiązanie zagadki musiałam czekać kolejny tydzień. Właśnie wtedy – dokładnie tego samego dnia tygodnia, dokładnie o tej samej porze – pojawiła się babcia Wandzi. Tym razem jednak jej wizyta była niezapowiedziana.

Ani pan Marek, ani pani Ola nie uprzedzili mnie, że mama się pojawi. Gdy zadzwoniła do drzwi, byłam bardzo zaskoczona. Otworzyłam jej jednak i przywitałam się grzecznie, gotowa zapytać, czy znów zabiera wnuczkę. Czy idą się razem bawić tak jak tydzień temu.

Zrozumiałam, z czym mam do czynienia

– O, dzień dobry pani. Wandzia się bardzo ucieszy! – powiedziałam i wtedy zobaczyłam, że coś jest nie tak.

Że babcia mojej podopiecznej jest w jakiś dziwny, ale jednocześnie znany mi sposób, zaniedbana. Miała trochę rozmazany tusz na jednym oku, szminkę nałożoną zbyt grubą warstwą, a jej fryzura sprawiała wrażenie, jakby kobieta przedzierała się do nas przez gęste krzaki.

– Żień doły… – odpowiedziała babcia Wandzi. – Jes nusia w domu? – zapytała.

Od razu poznałam wstydliwą tajemnicę tej rodziny. Ona była kompletnie pijana! Po wycedzeniu tych kilu słów zachwiała się nawet na bok i przytrzymała futryny. Nie zastanawiałam się długo i postanowiłam działać.

Zatrzasnąłem jej drzwi przed nosem najszybciej, jak się dało – tak, żeby Wandzia nie zdążyła wstać od klocków i sprawdzić, kto przyszedł. Potem poszłam do pokoju małej, poprosić, żeby położyła się do łóżeczka i z niego nie wychodziła. Dałam jej książeczkę, misia i kazałam odpoczywać. Wtedy jeszcze raz zadzwonił dzwonek do drzwi.

– Kto to? – zapytała mała, a ja jej odpowiedziałam, że kurier, bo zamówiłam sobie coś pod ich adres. Nic nie zrozumiała, ale przecież o to chodziło. Chciałam, żeby wyjaśnienie zabrzmiało nudno, by Wandzi nie chciało się wychodzić z łóżka.

Dopiero wtedy znów otworzyłam drzwi pijanej babci. Tym razem wyszłam na klatkę i zamknęłam je za sobą, żeby dziewczynka nie słyszała, co się dzieje.

Postawili mnie pod ścianą

– Dzie moja nusia? – zapytała kobieta rozdrażnionym tonem.

– Wandzia jest w domu, ale przykro mi, nie może pani jej zobaczyć.

– Dlaszego?

– Bo jest pani pijana.

– A skąd wiesz, ty stara franco? Skąd wiesz, co jaaa…?! – krzyknęła nagle i zaczęła się awantura.
Nakręcała się coraz bardziej, a ja stałam tam i czułam, jak rośnie mi ciśnienie.

– Wystraszy ją pani tylko, jak się pokaże w takim stanie! – próbowałam przemówić kobiecie do rozsądku.

– Jakim sanie? No jakim, pyam się siebie? Jakim, do cholery?!

Nie wiem, jak długo musiałabym się z nią użerać, gdyby nie sąsiad z naprzeciwka. Starszy pan chyba już znał problem, bo wyszedł z mieszkania i też zaczął przepędzać panią Alinę. Dał mi znać, żebym wracała do środka, do dziecka, bo on się nią zajmie. Podziękowałam i uciekłam do Wandzi.

Mała siedziała w łóżeczku i niczego się nie domyślała. Na szczęście, odgłosy kłótni na klatce szybko ucichły, bo sąsiad przegonił panią Alinę. Zapukał jeszcze do mnie, żeby upewnić się, czy wszystko w porządku. Bardzo miły człowiek.

I tak wyglądają ich „widzenia”

Zadzwoniłam wtedy do pana Marka, żeby powiedzieć mu, co się stało. Przepraszał mnie za swoją mamę chyba ze sto razy i obiecał, że przyjedzie szybciej do domu. Oboje z panią Olą zwolnili się z pracy i siedliśmy razem, żeby przegadać całą sprawę.

Prosili, żebym się nie gniewała, bo specjalnie nic mi o problemie pani Aliny nie mówili. Myśleli, że się wystraszę dodatkowych kłopotów.

– To błąd, proszę państwa. Byłam bardzo zaskoczona. Cudem udało mi się to tak załatwić, żeby Wandzia nie słyszała.

Tego dnia ustaliliśmy, że będą mnie uprzedzali o planowanych wizytach babci, a ja będę sprawdzała, czy jest trzeźwa. Gdybym zauważyła cokolwiek niepokojącego, miałam interweniować i równocześnie dzwonić do nich. Obiecałam też, że będę jej pilnowała przez okno, gdy pójdą bawić się na placu zabaw.

Tak wyglądają „widzenia” babci z wnuczką. Są koszmarnie krępujące i stresujące, ale rozumiem, że tak to się musi odbywać. Niestety, ta kobieta ma poważny problem. Mijają już trzy miesiące i dwa spotkania trzeba było odwołać. Przez cały ten czas próbuję zrozumieć, dlaczego ona nie znajdzie w sobie dość siły, by dla wnuczki zerwać z tym potwornym nałogiem. 

Czytaj także:
„Emerytura i >>syndrom pustego gniazda<< spędzały mi sen z powiek. Nie chciałam stać się staruchą bez werwy i wigoru”
„Zapewniłam synowi godny start, a on puścił to w niepamięć. Miał kieszenie wypchane forsą, a skąpił mi na pralkę”
„Odmówiłam siostrze przysługi, a ta zmieszała mnie z błotem. Zrozumiałam, że rodzina żerowała na mnie jak pasożyt na psie”

Redakcja poleca

REKLAMA