– U nas dobrze, tatusiu, mama się opala, a ja mam koleżankę i psa! Wiesz, to pies babci. Taki malutki jest, ale będzie duży. Duży i groźny! Wiesz? Lecę, buźkaaaa, Julka czeka. Z Julką robimy różne rzeczy. No, porzeczki robimy! Cha, cha cha! Na kompot i ciasto – Natalka trajkotała przez telefon, a ja nie mogłem powstrzymać się od śmiechu.
Udało mi się to dziecko
„Rezolutna ta nasza córeczka! Zresztą, bez względu na to, jaka jest, dobrze, że o nią walczyłem” – pomyślałem, rozłączając się, po czym wróciłem do remontu pokoju mojej kochanej sześciolatki.
Prezentu, który miała otrzymać po powrocie z wakacji u babci. Gipsując i szpachlując ściany, wróciłem myślami do początków mojej znajomości z żoną i narodzin naszego skarbu. Miałem 17 lat, kiedy poznałem Luizę, rozkapryszoną córeczkę bogatych rodziców, którą interesowało wszystko oprócz nauki. Wyrzucana z najlepszych i najdroższych szkół w końcu trafiła do nas, do państwowego liceum na średnim poziomie, choć i ten wkrótce okazał się dla niej za wysoki. Jej rodzice, załamani, poprosili o pomoc wychowawczynię, a ta wskazała mnie.
– Mogą ją państwo wysyłać na najdroższe korepetycje z matematyki i fizyki, ale jeśli ten chłopak jej nie pomoże, to nikt do niej nie dotrze – oznajmiła podobno.
Moja kandydatura nie wzbudziła ich entuzjazmu, bo oprócz zdolności z nauk ścisłych nie miałem się czym pochwalić. Pochodziłem z rozbitej, klepiącej biedę rodziny i szybko wsiąkłem w złe towarzystwo. Gdyby wówczas wychowawczyni nie uwierzyła we mnie i nie wjechała mi umiejętnie na ambicję, skończyłbym w bramie, ćpając, co popadnie. Nie mówię, że mnie odmieniła, bo poza lekcjami z przedmiotów ścisłych raczej trudno było mnie zastać w szkole. Ale z pewnością odsunęła ode mnie proces staczania się na dno.
– Liczę na ciebie, chłopcze – powiedziała, patrząc mi głęboko w oczy.
– Nie zawiodę pani – obiecałem.
Serce waliło mi jak młotem, kiedy tego dnia wychodziłem ze szkoły. Po raz pierwszy w życiu poczułem się tak ważny! Sprytna nauczycielka dopiero na naszym ślubie wyznała mi swoje ówczesne zamiary. Otóż miała nadzieję, że znajomość z trudną, ale obytą w świecie dziewczyną rozbudzi moją ciekawość, a przez to zmotywuje mnie do dalszej nauki. Nie spodziewała się jednak, że wpłynie na mnie aż tak.
Nie od razu przypadliśmy sobie do gustu
Mnie denerwowało jej zadzieranie nosa i brak matematycznej wiedzy, ją drażniły moje wieczne pretensje. Narzekałem na wszystko i wszystkich, bo taką już miałem zbuntowaną naturę. Po półrocznym zmaganiu się ze sobą osiągnęliśmy sukces. Rodzice Luizy nie posiadali się ze szczęścia, kiedy z jedynek i dwójek wyniki ich córki podskoczyły do stabilnych trójek. Marzyli o lepszych ocenach, ale ja miałem dość „nauki”. Przekonała mnie dopiero kasa. Kolejne przyzwoicie wynagradzane pół roku sprawiło, że zaczęliśmy z Luizą darzyć się sympatią, ale nasze uczucie rozkwitło dopiero po wakacjach. Sam przed sobą wstydziłem się przyznać, jak bardzo za nią tęsknię. A ona? Ledwie mnie zobaczyła, od razu rzuciła mi się na szyję. Tak się to wszystko zaczęło…
Mimo swoich siedemnastu lat wiedzieliśmy, że nie powinniśmy się afiszować z uczuciem. Nie mieliśmy złudzeń – nasze rodziny nie zaakceptowałyby tego związku. Nie przejmowaliśmy się tym jednak. Najważniejsza była miłość. Ona sprawiła, że z buńczucznego malkontenta stałem się optymistą. Nasz pierwszy raz był równie romantyczny jak ukradkowe randki i „lekcje”, które coraz rzadziej miały cokolwiek wspólnego z nauką. Oboje niewiele wiedzieliśmy o seksie, choć przed rówieśnikami zgrywaliśmy obytych, więc nasze zbliżenie miało w sobie dużo słodkiej nastoletniej nieporadności. Nie zawsze też zabezpieczaliśmy się, ulegając nastrojowi chwili, i w końcu oczywiście Luiza zaszła w ciążę. Z początku się przeraziłem, bo kto by się nie wystraszył, słysząc w tak młodym wieku, że zostanie ojcem?! Ale ponieważ dziecko nie burzyło moich wielkich życiowych planów, to szybko się otrząsnąłem.
Gorzej było z Luizą
Bała się rodziców, mówiła o ich utraconych nadziejach, ciągle płakała.
– Nie mogę być w ciąży – oznajmiła mi któregoś dnia. – Zdaję sobie sprawę, że to coś we mnie należy też do ciebie, ale to zniszczy moje życie, nie twoje… – mówiła załamana.
Dzisiaj wiem, że kiedy mi to klarowała – przemawiała przez nią jej matka, pani notariusz, żona sędziego, która widziała w córce swoją następczynię. Luiza nigdy nie wpadłaby sama na taki pomysł. Dopiero kiedy wybuchła afera i obie rodziny dowiedziały się, co się święci, matka Luizy zimnym głosem, bez sentymentów oznajmiła mi, że zgadza się z jej decyzją.
– To jak wyrwanie zęba, zdarza się – rzuciła, kiedy wpadłem do ich domu, próbując przemówić Luizie do rozsądku.
– Wychowam to dziecko! – krzyczałem.
– Po pierwsze, to jeszcze nie jest dziecko – skwitowała matka Luizy, wzruszając ramionami. – Po drugie, święty jesteś czy jak? Religia ci zabrania? Nie? Jeśli nie, to ty chyba chcesz wyciągnąć od nas więcej pieniędzy. Tak? To proszę! Masz! – wrzeszczała, ciskając we mnie pomiętymi banknotami.
A ja pragnąłem jedynie Luizy… Rodzice za karę zamknęli w ją domu jak w więzieniu. Nie było mi lekko, nikt mnie nie wspierał. Nawet własna mama powtarzała, żebym dał sobie spokój i nie rujnował życia.
– Czemu się tak upierasz? Będziesz jeszcze miał dzieci z kobietą, która cię pokocha – mówiła, a mnie ogarniała wściekłość.
Dlaczego nikt we mnie nie wierzył?
Nie ufał, że sobie poradzę?! Dlaczego tak się uparłem? Może sprawiła to miłość do Luizy, a może poczucie, że po raz pierwszy w życiu mam szansę stworzyć coś wartościowego. Rodzinę… Do dziś nie umiem powiedzieć, co mną kierowało, ale nie dawałem za wygraną. O tym, co zaszło, dowiedziałem się od jednej z ich wścibskich sąsiadek.
– Mówili, że wybierają się nad morze, do ciotki – odparła, gdy zacząłem wypytywać.
Przypomniałem sobie siostrę ojca Luizy, którą moja ukochana odwiedziła kilka miesięcy wcześniej. Dużo opowiadała mi o tym wyjeździe i o cioci, która najwyraźniej była przyzwoitą kobietą. Zadzwoniłem do mamy z powiadomieniem, że jadę szukać Luizy, i tak jak stałem, poszedłem na dworzec. Po całym dniu podróży dotarłem do jej ciotki, ale nie zastałem tam mojej dziewczyny. A kobieta zażądała, abym natychmiast opuścił jej posesję. Na nic zdały się moje tłumaczenia. Dwa dni krążyłem wokół jej domu, zanim udało mi się zaczepić ją po raz drugi, kiedy wychodziła do sklepu. Dała mi trzy minuty, żebym wyjaśnił, dlaczego ją nachodzę.
– Inaczej wezwę policję! – zagroziła.
Mnie wystarczyły dwie, żeby wyłuszczyć sprawę. Starsza pani aż przystanęła, kiedy usłyszała, że jej bratanica jest w ciąży. Sądziła, że rodzice wywożą ją do ośrodka dla trudnych dziewcząt tylko dlatego, że sprawia trudności wychowawcze.
– Ale żeby z powodu dziecka? To nie średniowiecze! – oburzyła się.
Widząc, jak poruszyła ją ta historia, zacząłem kuć żelazo, póki gorące. Odwołałem się do jej sumienia i uczuć religijnych, chyba nawet wspominałem coś o Świętej Rodzinie. W każdym razie udało mi się ją przekonać i po chwili zapisywałem w komórce adres domu, gdzie umieszczono Luizę. Był to znajdujący się w pobliżu zakład prowadzony przez siostry zakonne.
Powiem szczerze – poczułem ulgę
Katolicka placówka dawała pewność, że Luiza pozostanie w ciąży. Oczywiście, nie wpuszczono mnie na teren ośrodka. W swej naiwności zażądałem spotkania z matką przełożoną. Odmówiła, ale mnie niełatwo było zniechęcić. Zamierzałem walczyć jak lew o moją… rodzinę. Ignorowałem wszelkie głosy rozsądku czy choćby prośby mamy, żebym z powodu dziewczyny nie zawalał szkoły. Znalazłem kąt w najgorszej z możliwych noclegowni i codziennie przychodziłem do ośrodka, błagając o spotkanie. Nie rozumiałem, czemu siostry, które głoszą miłość bliźniego, z taką niechęcią odnoszą się do mnie i do naszego uczucia, ale się nie poddałem. Krążyłem wokół murów, mając nadzieję, że w końcu mi się poszczęści i zobaczę swoją dziewczynę.
I stało się. Pewnego dnia wypatrzyłem ją w grupie dziewcząt plewiących warzywniak. Jak opętany zacząłem krzyczeć jej imię, aż w końcu mnie usłyszała, podniosła się z kolan i pomachała do mnie. Ten niewielki gest dodał mi skrzydeł. Zacząłem nie tylko krążyć wokół murów, ale i wykrzykiwać imię Luizy. Osiągnąłem tyle, że w końcu przyjęła mnie jakaś podstarzała zakonnica, grożąc wezwaniem policji.
– Nie takie rzeczy tu widziałyśmy – oznajmiła mi lodowatym tonem. – Odejdź stąd! Pogódź się wreszcie z tym, że już nie zobaczysz ani tej dziewczyny, ani dziecka.
– Przecież Luiza kiedyś stąd wyjdzie! – rzuciłem buńczucznie.
– Ona tak – padła odpowiedź.
„Ona tak? A co stanie się z dzieckiem?” – myślałem gorączkowo, wracając do noclegowni, i dopiero wtedy zrozumiałem.
– Oddadzą moje dziecko do adopcji! – powiedziałem głośno i zadrżałem.
„Jakim prawem?!” – zagotowało się we mnie. Wściekły od razu poszedłem na policję, zgłosiłem łamanie moich praw, ale rozbawieni faceci w mundurach tylko postraszyli mnie sądem i poprawczakiem.
– Lepiej stąd zmiataj, Romeo, zanim któryś z nas się wkurzy – rechotali.
Nie wystraszyłem się ich
Było mi obojętne, co stanie się ze mną, więc poszukałem pierwszego lepszego prawnika. Ten także rozłożył bezradnie ręce. Nikt nie traktował mnie poważnie – z powodu mojego wieku. Byłem zdany tylko na siebie. Żeby czymś się zająć i mieć za co żyć, postanowiłem pójść do pracy. Przypadek sprawił, że znalazłem dorywcze zajęcie w zakładzie stolarskim, w którym wykonywano meble do stołówki w tym ośrodku dla dziewcząt. Prawie fiknąłem koziołka, słysząc, jak szef zleca mnie i kilku chłopakom dostarczenie mebli.
Wreszcie spotkałem się z moją dziewczyną, choć nie było to łatwe. Luiza bardzo szybko przystała na propozycję ucieczki. Nie czekając, aż się spakuje, schowałem ją w naszym samochodzie dostawczym i wywiozłem poza ośrodek. Ledwie wjechaliśmy na teren zakładu, wyskoczyłem z szoferki, otworzyłem tylne drzwi i wyciągnąłem ze środka oszołomioną Luizę.
– Jeszcze miesiąc i będę pełnoletnia – uśmiechnęła się do mnie.
Mój szef nawet nie zdążył otworzyć ust, gdy wybiegliśmy przez główną bramę. Kolejny miesiąc spędziliśmy u ciotki Luizy. Jej rodzice stawali na rzęsach, żeby znaleźć córkę, ale nikomu nie przyszło do głowy zajrzeć do starszej pani. Po czterech tygodniach pojechaliśmy do mojej mamy i dopiero tam, przy świadkach, odważyliśmy się spotkać z rodzicami Luizy. Ta rozmowa, podobnie jak kilkanaście następnych, nie należała do przyjemnych. Przyszli teściowie stosowali różne metody, żeby zniechęcić do mnie swoją córkę, od szantażu emocjonalnego po cofnięcie wszystkich pieniędzy, także tych odkładanych na jej oszczędnościowym koncie.
Nie złamali Luizy
Nie zniszczyli łączącego nas uczucia, bo nikt i nic nie jest go w stanie zniszczyć. Po latach i oni zrozumieli tę prawdę. W tym roku po raz pierwszy zaprosili nas do siebie na wakacje. Odmówiłem, choć tylko dlatego, że postanowiłem ten czas spożytkować na niespodziankę – remont pokoju naszej córeczki.
– Ale przyjedziesz po nas? – zapytała niczego nieświadoma Luiza.
– Przyjadę. Zawsze, gdziekolwiek będziecie.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”