„Teściowie ukryli przede mną prawdę na temat choroby mojego męża. Dopiero po ślubie wszystko wyszło na jaw”

Nieszczęśliwe małżeństwo fot. Adobe Stock
„Mam żal do teściów, że mi nic nie powiedzieli o chorobie syna. Wiem, czego się bali – że za niego nie wyjdę, a byłam jedną z niewielu dziewczyn, które zwróciły na niego uwagę. – Myśmy się już z nim namęczyli, teraz twoja kolej – powiedziała mi nawet kiedyś teściowa, gdy już wiedziałam o wszystkim”.
/ 03.03.2022 15:22
Nieszczęśliwe małżeństwo fot. Adobe Stock

Jakiś czas wcześniej rozstałam się z narzeczonym, ponieważ moim zdaniem za dużo pił. Oczywiście on uważał, że przesadzam, a nawet go obrażam swoimi oskarżeniami. Ja jednak wiem, co oznacza alkoholik w rodzinie, bo brat mojej mamy pije już od wielu lat. Tego, co przeszła z nim ciocia, nie życzę najgorszemu wrogowi!

Dlatego gdy Jurek zaczął się upijać, a dzień bez piwka był dla niego stracony, uciekłam. Wiedziałam, że podjęłam słuszną decyzję, chociaż potem musiałam szukać nie tylko mieszkania, ale i nowej pracy. Pracowaliśmy bowiem z Jurkiem w tej samej firmie i po rozstaniu zaczął rozsiewać o mnie niemiłe plotki.

Nowy początek

To właśnie w nowym biurze spotkałam Tomka. Nie od razu się z nim związałam, bo po numerach, które mi robił Jurek, stać mnie było jedynie na znajomość bez jakichkolwiek zobowiązań. Ale ponieważ Tomek mi się podobał, obserwowałam go dyskretnie.

Jedno mogłam o nim powiedzieć na pewno: nie pił. Po swoich złych doświadczeniach zauważyłabym przecież to charakterystyczne rozedrganie alkoholika, jego poranne podenerwowanie, kiedy organizm domaga się stałej dawki alkoholu i popołudniową wesołkowatość, kiedy już ją dostanie.

Tomek był nadzwyczaj wyważony. Niektórzy uważali, że może zbyt powolny i stroniący od ludzi, ale mnie to akurat odpowiadało. Potrzebowałam tego po Jurku, który z kolei bywał gwałtowny i nieobliczalny. Wiedziona nadzieją, że Tomek będzie dla mnie właściwym partnerem, to ja go poderwałam. Oczywiście widziałam, że mu się podobam. Spodziewałam się więc, że kiedy go zapytam, co robi w sobotę, zaproponuje jakieś wspólne spędzenie czasu.

Zaprosił mnie do kina. Wprawdzie potem zadzwonił i zmienił godzinę spotkania, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało. Nawet kiedy się przyznał, że chciał się spotkać później, bo w telewizji był jakiś program, który chciał koniecznie obejrzeć. Uznałam, że to tylko szczere wyznanie. „Mojego ojca też nikt by nie ruszył sprzed telewizora podczas meczu siatkówki” – myślałam.

Związek prawie idealny

Kiedy już zaczęliśmy umawiać się na randki, Tomek nadal wykazywał mało inicjatywy, jeśli chodzi o nasz związek. Zdawał się z wyborami na mnie, co mi w sumie odpowiadało po Jurku, który lubił narzucać swoje zdanie. Teraz ja rządziłam i było mi z tym dobrze, a Tomek poddawał się wszystkiemu z łagodnym uśmiechem.

Pamiętam, że na przykład leżeliśmy sobie u mnie w domu na dywanie i ja czytałam mu swoje ulubione wiersze. Jurek by mnie wyśmiał za taką „babską” propozycję spędzenia czasu. On wolał mnie ciągnąć na jakieś zawody sportowe albo, o zgrozo, do pubu.

A Tomek chodził ze mną na spacery, towarzyszył mi w zakupach i dzielnie znosił oglądanie romantycznych komedii. Nic dziwnego, że naszą wspólną przyszłość wyobrażałam sobie jako pasmo szczęścia. 

Po pół roku znajomości oznajmiliśmy jego rodzicom, że zamierzamy się pobrać. A oni przyklasnęli temu pomysłowi. Byłam tym zachwycona, bo czułam się przez nich taka akceptowana. Często u nich bywałam i miałam wrażenie, że jestem częścią ich rodziny, że do nich pasuję.

W domu rodzinnym Jurka było wręcz odwrotnie. Nawet kiedy już byliśmy zaręczeni, jego matka przedstawiła mnie kiedyś dalekiej ciotce jako „znajomą” syna. Na moje pytanie, dlaczego tak zrobiła, skoro przecież mamy się pobrać, odparła:
– Kochaniutka, to się jeszcze okaże.

No i jak ja miałam czuć się akceptowana w takiej rodzinie? Tymczasem rodzice Tomka wyraźnie dążyli do tego, aby nasz związek usankcjonować. Jego mama zresztą użyła dokładnie tego słowa, co mnie okropnie rozśmieszyło, bo przecież jest bardzo wierzącą osobą.

Spodziewałam się, że powie raczej „poświęcić”. Ale potem dopiero zrozumiałam, że jej naprawdę chodziło o usankcjonowanie, czyli nadanie naszemu związkowi urzędowej mocy. Wtedy bowiem to ja w pełni przejmowałam obowiązek opieki i utrzymywania chorego Tomka.

Cała prawda o narzeczonym

Kiedy się w końcu zorientowałam, że z moim mężem jest coś nie tak, że jest zwyczajnie chory? Nie tak szybko. Początkowo, już po ślubie, Tomkowi po prostu pogarszał się nastrój. Sądziłam, że to z powodu przeprowadzki, zamieszkania z dala od rodziców. Ja wyprowadziłam się z rodzinnego domu, mając 15 lat, przebywałam w internacie, a on przecież mieszkał ze swoimi do 31. roku życia. Przeniesienie się do mnie, to była dla niego prawdziwa rewolucja.

Nie wiedziałam tylko, że jest znacznie poważniejszy powód jego gorszego nastroju – brak leków. Wcześniej matka pilnowała tego, aby je brał. Kiedy zamieszkał ze mną, powinien je zażywać sam, ale oczywiście bardzo szybko doszedł do wniosku, że już ich nie potrzebuje.

Mam żal do teściów, że mi nic nie powiedzieli o chorobie syna. Wiem, czego się bali – że za niego nie wyjdę, a byłam jedną z niewielu dziewczyn, które zwróciły na niego uwagę.
– Myśmy się już z nim namęczyli, teraz twoja kolej – powiedziała mi nawet kiedyś teściowa, gdy już wiedziałam, że zmiany nastrojów Tomasza i jego niepokojące zachowanie muszą mieć podłoże psychiczne.

Błagałam ją, aby mi dała namiary na jego lekarza, bo chciałabym z nim porozmawiać, ale stwierdziła, że mam o tym pomówić z Tomkiem. A jak ja miałam to zrobić, skoro on na każdą wzmiankę o lekarzu reagował panicznym lękiem i agresją? I to nie tylko wtedy, gdy była mowa o psychiatrze, ale o każdym lekarzu. Miał fobię na ich punkcie, bo nawet przeziębienie powodowało w nim przekonanie, że jest ciężko chory i wręcz umiera.

Kiedy Tomek nie brał leków, to nie tylko lekarze, ale cały świat jawił mu się jako zagrożenie. Potrafił leżeć na kanapie zwinięty w kłębek i płakać, że na przykład chcą go wyrzucić z pracy. Pytałam, skąd ma takie informacje? Nadal pracowaliśmy w jednym biurze i moim zdaniem nic mu nie groziło. Ale on upierał się, że „różni ludzie” knują za jego plecami.

Nie wiedziałam, jak mam z nim rozmawiać, bo argumenty, które podawał, wydawały mi się kompletnie bez sensu. A kiedy usiłowałam mu wyjaśnić, że przesadza, wpadał w szał i wtedy oskarżał także mnie o spiskowanie. Mówił, że skoro go nie kocham, to nie ma już po co żyć! To zaczynało być ponad moje siły.

Usiłowałam rozmawiać z teściami, ale oboje nabrali wody w usta i udawali, że nie widzą w zachowaniu Tomka niczego dziwnego. Aż pewnej nocy przez sen poczułam, że ktoś mi się przygląda. Tomek pochylał się nade mną z dłonią ściśniętą w pięść, jakby chciał mnie uderzyć. Krzyknęłam, on także wrzasnął, po czym wyskoczył z łóżka twierdząc, że ktoś się nam włamał do mieszkania, bo słyszał jakieś walenie. Najpierw się przestraszyłam, lecz potem stwierdziłam, że niczego nie słyszę.
– Nie wierzysz mi? Jesteś z nimi w zmowie – miotał się, zaczął otwierać szafy i wyrzucać z nich wszystko na środek pokoju.

Patrzyłam na to przerażona, nie wiedząc, jak go powstrzymać, po czym ze strachu wcisnęłam się w kąt łóżka i nakryłam kołdrą. Po jakimś czasie przestał szaleć, zmęczony położył się na dywanie obok tego pobojowiska i zasnął. Rano o niczym nie pamiętał i oskarżył mnie o to, że robię z niego durnia.
– Oszalałaś, po co miałbym wszystko wywalać z szafy? – zapytał. – Nie zamierzam tego sprzątać!

Wtedy już wiedziałam na pewno, że z nim jest coś nie tak. Posłużyłam się fortelem, wzięłam z przychodni Tomka upoważnienie do wydania dokumentacji medycznej osobie trzeciej i podrobiłam na nim podpis męża. A potem poprosiłam o skopiowanie wszystkiego, co tam mieli.

Mąż z chorobą psychiczną

Schizofrenia paranoidalna – tak nazywa się jego choroba. Dzisiaj wiem, że prawdopodobnie cierpiał na nią już w wieku młodzieńczym, bo koledzy z klasy pamiętają go jako nieśmiałego, przesadnie uległego i niechętnego do wspólnej zabawy. Oraz nieprzewidywalnego, bo potrafił znienacka wpadać w szał. Nawet w czasie lekcji biegał wtedy po klasie, rozrzucając wszystko, co mu wpadło w ręce.

Rodzice jednak nie byli przekonani o tym, że ich syn wymaga leczenia. Matka, osoba głęboko wierząca, kropiła go czasami wodą święconą, uważając, że to pomoże przezwyciężyć jakieś złe moce, które siedzą w jej dziecku.

Po raz pierwszy Tomek został zbadany przez psychiatrę dopiero, gdy był na studiach, kiedy rodzice nagle zdali sobie sprawę, że nie będzie mógł normalnie funkcjonować w społeczeństwie, czyli chodzić do pracy i na siebie zarabiać. A wtedy na zawsze pozostanie na ich utrzymaniu…

Lekarz zapisał Tomaszowi leki, po którym zaczął zachowywać się w miarę normalnie. Rodzice zrozumieli, że w ich interesie jest, aby brał leki, ale Tomek nie zawsze chciał. Odmawiał, kręcił, ukrywał tabletki, a wtedy choroba znowu dawała o sobie znać. Z biegiem lat z coraz większym trudem znosili kolejne nawroty choroby syna i dlatego ja okazałam się dla nich prawdziwym wybawieniem.

Kiedy odkryłam prawdę, kilka miesięcy trwało, zanim udało mi się ponownie namówić Tomka na wizytę u lekarza. Nie zliczę, ile razy dostawał furii, kiedy poruszałam przy nim temat leczenia. Stał wtedy na środku pokoju i wrzeszczał aż z ust wydobywała mu się pian.! Cały się przy tym trząsł i pocił. A potem wszystko nagle mu przechodziło i tryskał humorem.

Kiedyś podczas kolejnego ataku stwierdził, że słyszy głosy i zrzucił szafkę ze ściany, mówiąc, że za nią jest dziura do mieszkania sąsiada, który nas podsłuchuje. Wezwałam pogotowie. A wtedy on zaczął nerwowo biegać po domu, po czym tak jak stał, wybiegł na dwór.

Lekarze byli wściekli, że przyjechali na próżno i musiałam się gęsto tłumaczyć. A potem obdzwaniałam znajomych i rodzinę w poszukiwaniu męża. Okazało się, że wsiadł do pociągu i pojechał do kuzyna, który mieszka w miejscowości odległej o trzysta kilometrów. Stwierdził, że potrzebuje wypoczynku. Wrócił po dwóch dniach.

Strach o życie

Przyszedł taki moment, że naprawdę się bałam. Nie tylko o niego, ale i o siebie. Potem wykryłam, że jedna z ciotek Tomka miała schizofrenię. Kiedy urodziła dziecko, poród będący ciężkim fizycznym i psychicznym doświadczeniem wyzwolił u niej atak choroby. Podobno chodziła po oddziale i błagała, aby jej pomóc, bo ma ochotę skrzywdzić swoje dziecko.

Pielęgniarki ją jednak zlekceważyły, mówiąc, że na początku wiele matek tak ma, bo są przemęczone i przestraszone nową sytuacją. Ciotka nie mogąc znieść tego, co się z nią dzieje i bojąc się o dziecko, sama odebrała sobie życie.

W obawie o swoje i jego życie zapowiedziałam więc Tomkowi, że jeśli nie zacznie się leczyć, to ja od niego po prostu odejdę. Każdy sąd da mi rozwód, dostanę nawet kościelny, bo przecież mnie oszukał, nie przyznając się do choroby.

To go trochę otrzeźwiło i poszedł do lekarza. Teraz mąż bierze leki w formie zastrzyku, a nie tabletek. Jest mi łatwiej, bo aplikuje się je co trzy tygodnie, nie ma więc codziennej batalii o to, aby połknął pigułkę. Funkcjonuje właściwie normalnie, ale ja nie daję się zwieść pozorom. Wiem, że jest nadal chory, bo schizofrenii nie można wyleczyć.

Dlaczego więc nie zdecydowałam się od niego odejść? Kocham Tomka i wiem, że on kocha mnie. Nie chcę go przekreślać, bo choroba przecież nie jest jego winą. Równie dobrze mógłby mieć cukrzycę albo skrzywienie kręgosłupa. I czy to byłby powód do rozstania?

Nie mówimy o chorobie Tomka znajomym ani moim rodzicom. Po co mają się zamartwiać, chociażby o wnuki? Ja już wiem, że prawdopodobieństwo odziedziczenia schizofrenii jest niewielkie, w dodatku choroba ta bardziej zależy od tego, w jakich warunkach wychowuje się dziecko. Lęki dziecka można przecież podsycać albo je wygaszać. Te Tomka najwyraźniej były podsycane, bo ja sobie naprawdę nie wyobrażam, co musiał czuć, gdy matka latała wokół niego z kropidłem, mamrocząc modlitwy!

Staram się, aby mąż nie izolował się od ludzi, co jest cechą schizofreników. Każde wspólne wyjście z domu traktuję jako swoje małe zwycięstwo. Tomek chodzi także na spotkania grupy wsparcia, co mu daje poczucie, że nie musi się wstydzić swojej choroby, bo nie jest sam. 

Jesteśmy już cztery lata po ślubie i planujemy dziecko. Mam nadzieję, że Tomek będzie dobrym ojcem i pomoże mi w jego wychowywaniu. Od lekarza, który go prowadzi, wiem, jak mam postępować, aby mąż na co dzień włączał się w życie domu. Muszę mu wyznaczać zadania do zrobienia i w niczym go nie wyręczać. Inaczej, jeśli zacznę wypełniać jego obowiązki, to on uzna, że tak ma być i zamknie się z powrotem w swoim świecie.

Nie jest mi lekko, ale czuję, że Tomek jest dobrym człowiekiem. Kocha mnie, a ja kocham jego. Dziś wiem, że taka miłość warta jest mojego wysiłku, więc walczę o nią każdego dnia. Z teściami utrzymuję poprawne stosunki, chociaż chyba już nigdy nie będą one tak serdeczne jak przed ślubem. Wtedy im ufałam, dzisiaj mam świadomość tego, że perfidnie mnie oszukali i to mnie bardzo boli.

Czytaj także: „Nie kocham męża. Tęsknię za mężczyzną, z którym miałam romans przed ślubem. On jest ojcem mojego syna”„Wyparłem się córki, ale zrozumiałem swój błąd. Po 15 latach chcę odzyskać z nią kontakt, ale jej matka to utrudnia”„Miałam raka, straciłam dwie piersi i męża, który mnie kochał, dopóki byłam zdrowa”

Redakcja poleca

REKLAMA