„Teściowie się nas wyrzekli, bo mieliśmy niepełnosprawne dziecko. Uważali, że to kara za grzechy i kazali je oddać”

niepełnosprawny chłopiec z mamą i rehabilitantką fot. Adobe Stock, Antipina
Efekt był taki, że ja pogrążyłam się w depresji, a mój mąż zerwał kontakty z matką i ojcem. Ja rodziców straciłam bardzo młodo. Nasze życie uległo całkowitej zmianie. Porzuciłam swoją ukochaną pracę w przedszkolu i na cały etat zajęłam się synkiem.
/ 30.06.2021 09:12
niepełnosprawny chłopiec z mamą i rehabilitantką fot. Adobe Stock, Antipina

– Czasami myślę, że twoi rodzice mają rację i spotkała nas jakaś kara, chociaż nie wiem za co – usiadłam na krześle i spojrzałam na męża.

Piotr właśnie jadł spóźniony obiad. Po pracy z pewnością był zmęczony i w głębi duszy wiedziałam, że nie jest to najlepszy czas na rozpoczynanie poważnej rozmowy.

– Monika, przecież wiesz, że to kompletne bzdury – odparł.
– Nie potrafię wyjaśnić co nimi kierowało, ale zrozum, że nigdy się z tym nie pogodzę. Ty, Sylwek i ja jesteśmy rodziną i nikt ani nic tego nie zmieni.

Byliśmy małżeństwem od ośmiu lat. Piotr już w narzeczeństwie był pracowity i zaradny

Po ślubie założył firmę montującą urządzenia chłodnicze i pracował ze zdwojoną energią. Nic dziwnego, że szybko wzięliśmy kredyt, kupiliśmy działkę i wybudowaliśmy dom naszych marzeń. Do szczęścia brakowało nam już tylko dziecka. Po długich staraniach zaszłam w ciążę i od tego momentu cieszyliśmy się przyszłością, pieczołowicie urządzając pokój dziecięcy. Ciąża przebiegała planowo i wreszcie nadeszło rozwiązanie. I wtedy, jednego dnia, cały nasz świat się zawalił. Poród okazał się długi, skomplikowany, a nasz syn nie urodził się zdrowy. Szybko zdiagnozowano dziecięce porażenie mózgowe. Nasz synek rósł, ale rozwijał się wolniej niż jego rówieśnicy.

Okazało się, że nigdy nie będzie mógł samodzielnie chodzić, miał poważne problemy z koordynacją ruchową i niewyraźnie mówił. Nie był to koniec nieszczęść, które na nas spadły. Stało się tak za sprawą moich teściów. Rodzice Piotra nie tylko nas nie wsparli, ale wręcz się od nas odwrócili. Teściowa oznajmiła, że urodzenie niepełnosprawnego dziecka jest naszą winą. Uznała, że być może ja albo Piotrek zrobiliśmy w przeszłości coś strasznego, a teraz spotkała nas za to kara.

Zachęcała nas nawet do oddania dziecka. To było potworne i przeważyło szalę goryczy. Efekt był taki, że ja pogrążyłam się w depresji, a mój mąż praktycznie zerwał kontakty z matką i ojcem. Ja swoich rodziców straciłam bardzo młodo i nie mogłam liczyć na wsparcie nikogo poza mężem. Nasze życie uległo całkowitemu przeorganizowaniu. Piotr starał się nieco mniej pracować, żeby pomagać mi w opiece nad dzieckiem, ja porzuciłam swoją ukochaną pracę w przedszkolu i na pełny etat zajęłam się naszym synkiem. Mijały miesiące i lata.

Część znajomych się od nas odwróciła, pozostali ci najcenniejsi i najbardziej wypróbowani

Moim wielkim wsparciem okazała się Danuta. Niewielka brunetka w okularkach i z kucykiem zawsze potrafiła poprawić mi humor. Poza tym, nie było dla niej rzeczy niemożliwych. Często mnie odwiedzała i praktycznie codziennie dzwoniłyśmy do siebie wieczorami, opowiadając jedna drugiej, jak minął jej dzień. Córka Danusi miała zespół Downa…

– Monika, od sierpnia wracasz do pracy! – oznajmiła mi pewnego dnia.
– Nawet tak nie żartuj, Danka, wiesz, że to dla mnie trudny temat – żachnęłam się.
– Wcale nie żartuję, w naszym przedszkolu jedna z dziewczyn bierze ślub i przeprowadza się w góry. Będzie wolny etat. Szefowa już rozgląda się za kimś sensownym.
– Chyba zapomniałaś o najważniejszym. Myślisz, że zostawię Sylwka samego w domu i pójdę do pracy?

– Obie wiemy, jak potrzebny ci jest kontakt z ludźmi. Sylwek ma już pięć lat. Na miejscu mamy ośrodek, który specjalizuje się w rehabilitacji niepełnosprawnych dzieci. Już dawno powinnaś go tam zapisać, przyjmują dzieciaki od trzeciego roku życia. Nie możesz bez końca osłaniać syna przed otoczeniem. Zresztą wiesz, że moja Marysia świetnie się tam czuje.

Rzeczywiście, do tej pory broniłam się przed wysłaniem Sylwka do ośrodka. Sama uczyłam i rehabilitowałam syna według wskazówek fizjoterapeuty. Być może teraz nadszedł czas na zmiany. Postanowiłam przeprowadzić naradę z mężem.

– Monika, wiem, że bardzo lubisz swoją pracę, ale miałaś długą przerwę, nie wiem, czy to dobry pomysł… – zawiesił głos. – Jeżeli jesteś niespokojna, to wiedz, że nie musimy się martwić o pieniądze.
– Tu nie chodzi o pieniądze, Piotrek. Coraz częściej czuję się jak zamknięta w szklanej kuli. Brakuje mi kontaktów z ludźmi…Chcę wreszcie zrobić coś poza domem, poczuć się potrzebna – wyrzuciłam z siebie.
– A Sylwek? Chcieliśmy go wysłać do normalnej szkoły.
– Dużo o tym myślałam i wiem, że byłoby to dla niego bardzo trudne. Ktoś w tej szkole musiałby nieustannie się nim opiekować. Najbardziej boję się przerw między lekcjami. W szkolnym hałasie Sylwek będzie zupełnie bezbronny, pewnie przerażony – westchnęłam. – Nie chcę go na to narażać. Może nauczanie indywidualne?
– Ale wtedy Sylwek będzie zupełnie pozbawiony kontaktu z rówieśnikami. Myślę, że na dłuższą metę to dla niego fatalne…

Nic nie odpowiedziałam, milcząco przyznałam mu rację. I tak, na początku roku szkolnego, po Sylwka przyjechał szkolny bus, a ja po kilku latach przerwy wróciłam do pracy. Okazało się, że moje obawy związane z Sylwkiem były niepotrzebne. W ośrodku pracował doskonały fizjoterapeuta i nasz syn szybko się z nim zaprzyjaźnił. Teraz to nie my, a pan Mirek stał się dla niego największym autorytetem. Oprócz tradycyjnych zajęć, dzieciaki z ośrodka jeździły na hipoterapię, basen, a nawet wycieczki. W pracy przyjęto mnie ciepło i po raz pierwszy od dawna poczułam się spełniona.

Czy coś mi jeszcze przeszkadzało? Być może spojrzenia przechodniów mijających nas, gdy szliśmy z Sylwkiem. Część z nich odwracała wzrok, inni ukradkowo nam się przypatrywali, a ich przytłumione rozmowy wprawiały mnie w zły nastrój. Czy mogę to jakoś zmienić? – zastanawiałam się czasem. Choćby na miejscu, na małą skalę. Dwa dni później zadzwoniłam do Danusi.

– Danka, zakładamy teatr! – oznajmiłam. Po drugiej stronie na chwilę zapadła cisza.
– Dobrze się czujesz? Pamiętaj, że jestem pielęgniarką, mogę cię przebadać…
– Nie wygłupiaj się, wariatko! – zaśmiałam się i opowiedziałam o swoim pomyśle.

Mój projekt teatru oparty był na prostych zasadach. Dzieciaki z ośrodka będą przedstawiać wybrane scenki z polskiej klasyki, głównie z repertuaru komediowego. Chciałam skończyć ze stereotypem, że z niepełnosprawnością kojarzą się wyłącznie żale i zgryzoty. Kolejnym punktem były dwa wystąpienia: Danusi i mój. Będziemy opowiadać o swoich dzieciach. O wszystkich smutkach, które nas spotkały, ale przede wszystkim o radości, którą nam dają. Zrobimy też pokazy zdjęć.

– To chyba niezły pomysł – wykrztusiła.
– Wiedziałam, że mogę na ciebie liczyć! – ucieszyłam się. – Szczególnie, gdy wymyślę coś szalonego.
– Posłuchaj – zawahała się – ale kto nam pomoże w sprawach technicznych? Wiesz, chodzi mi o pokazy zdjęć, nagłośnienie, oświetlenie sceny…
– Mam już kogoś takiego. W ośrodku rehabilitacyjnym pracuje fajny chłopak, ma na imię Mirek – weszłam jej w słowo.
– Myślisz, że się zgodzi? To może pochłaniać mnóstwo czasu.
– Już się zgodził – oświadczyłam dumnie. – Wczoraj z nim rozmawiałam.

Okazało się, że gdy my jesteśmy bardziej otwarci, to i oni się zmieniają

Kierownik ośrodka poparł nasz pomysł i już trzy miesiące później występowaliśmy na prawdziwej scenie przed publicznością składającą się z uczniów kilku szkół i ich nauczycieli. Była wielka trema, ale wszystko potoczyło się po naszej myśli. Na przedstawieniu obecny był też Piotr, a po spektaklu podszedł do nas i bez słowa mnie uścisnął. Teraz występujemy regularnie, grając przed różnorodną publicznością, i zawsze spotykamy się z ciepłym przyjęciem.

Czy udało nam się zmienić nastawienie ludzi do osób niepełnosprawnych? W pewnym stopniu tak. Okazało się, że gdy my jesteśmy bardziej otwarci, szczerze opowiadamy o sobie, to i oni się zmieniają. Dostrzegają w nas wreszcie takich samych ludzi, ze wszystkimi radościami i smutkami. 

Czytaj także:
Mój były mąż potrafił ugotować tylko wodę na herbatę
Zerwałam kontakty z przyjaciółką, bo była bogata
Moja 6-letnia córka została oskarżona o wandalizm, bo rysowała kredą

Redakcja poleca

REKLAMA