„Teściowie nawet grosza nie dołożyli nam do mieszkania, a teraz wpraszają się na obiadki i komentują niski standard”

zmartwiona para fot. Adobe Stock, Egoitz
„Naprawdę liczyłam, że teściowie złapią aluzję i po prostu zaoferują nam dokupienie pozostałych sprzętów w prezencie. Ile ich to łącznie wyniesie? Kilka tysięcy? Teściowa potrafiła wydać takie pieniądze na siedemnastą torebkę w szafie. Miałam już w nosie godność i dumę, którym tak hołdował mój mąż”.
/ 01.12.2023 13:15
zmartwiona para fot. Adobe Stock, Egoitz

O własnym gniazdku marzyliśmy od lat – właściwie od momentu, w którym zaczęliśmy się spotykać na studiach. Przez długi czas kupno mieszkania, nawet niedużego, było poza naszym możliwościami finansowymi. Co więcej, moi teściowie, a rodzice Piotra nawet nie oferowali, że jakkolwiek nam pomogą albo dołożą się do zakupu. Nie rozumiałam tego, bo praktycznie spali na pieniądzach.

Nie rozumiałam ani męża, ani teściów

Gdy pytałam męża o powody ich zachowania, tłumaczył mi, że rodzice wychowali go tak, aby radził sobie ze swoimi problemami, nie licząc na niczyje wsparcie. „No wszystko fajnie, ale czy w posiadaniu grubej kasy nie chodzi właśnie o to, żeby możliwie ułatwiać życie swoim bliskim?”, myślałam. Moi rodzice nie żyli już od kilku lat, dlatego, moim zdaniem, teściowie tym bardziej powinni zrekompensować nam to, że są naszymi jedynymi rodzicami.

Nie wiem, czy Piotr naprawdę tak głęboko wierzył w to, co wpoili mu rodzice, czy po prostu nie chciał się przyznać do tego, że jego ojciec i matka są po prostu egoistami. Nie dawał za wygraną, choć momentami praktycznie błagałam go, żebyśmy poszli po pomoc do teściów. 

– Ania, nie. Jestem dorosły, jestem mężem. Sam zadbam o nasz byt. Dorosłość zbudowana w domu kupionym przez tatusia i mamusię to tylko zabawa w dorosłość – upierał się dumnie.

Pracował bardzo ciężko i oszczędzał każdy możliwy grosz. W końcu, dopiero grubo po trzydziestce, udało nam się uzbierać na wkład własny do kredytu i zgromadzić odpowiednią ilość kasy, żeby urządzić, wykończyć i umeblować nasze wyczekane i wymarzone gniazdko. 

Miałam w nosie godność

Gdy wykańczaliśmy mieszkanie, byłam na skraju wytrzymałości. Jak to zawsze bywa przy remontach, nasz budżet okazał się być niewystarczający. Z trudem ciułaliśmy dodatkową kasę na niezbędne rzeczy. To nie tak, że musieliśmy się wprowadzić do w pełni wyposażonego mieszkania, a skąd! Przez pierwsze kilka miesięcy spaliśmy na materacu, zanim kupiliśmy łóżko. Nie mogliśmy jednak wprowadzić się bez pralki, lodówki czy kuchenki, a na te rzeczy, które zwykle montuje się na samym końcu, zaczęło nam brakować pieniędzy.

– Już prawie wszystko gotowe, ale na ostatniej prostej dostaliśmy zadyszki... – wspominałam niby niewinnie podczas wizyt u teściów.

– Ale damy radę, wszystko jest w porządku – korygował mąż, który za nic w świecie nie chciał się przyznać przed rodzicami do słabości. 

– Brakuje nam jeszcze pralki i lodówki, kuchenkę wzięliśmy na raty... – kontynuowałam niezmordowana. 

Naprawdę liczyłam, że teściowie złapią aluzję i po prostu zaoferują nam dokupienie pozostałych sprzętów w prezencie. Ile ich to łącznie wyniesie? Kilka tysięcy? Teściowa potrafiła wydać takie pieniądze na siedemnastą torebkę w szafie. Miałam już w nosie godność i dumę, którym tak hołdował mój mąż. Nie chciałam zadłużać się na kolejne rzeczy. Te kilka tysięcy nie robiło różnicy zamożnym teściom, ale nam już tak. Piotr rzucił mi jednak mordercze spojrzenie, którym uciął moje próby uzyskania pomocy.

Mąż był na mnie zły

Mama i tata Piotra zupełnie zignorowali problem, bo nie wierzyłam, że byli na tyle głupi, żeby nie zrozumieć sensu moich wypowiedzi. 

– Dlaczego to zrobiłaś?! Mówiłem ci, nie chcę sugerować rodzicom, że czegokolwiek nam brakuje! Praktycznie żebrałaś o pomoc! Jesteśmy dorośli, nie będziemy korzystać z pomocy rodziców! – napadł na mnie Piotr tuż po wyjściu od teściów.

– Ale my jej potrzebujemy, Piotrek! Ledwo zipiemy! Co, jeśli któreś z nas straci teraz pracę?! Utoniemy w długach. Ta pralka i lodówka to równowartość całej mojej wypłaty, a dla twoich rodziców to grosze! – broniłam się.

– Oni ci w portfel nie zaglądają, więc ty im też nie powinnaś – zgasił mnie ostatecznie mąż. 

Zamilkłam. No cóż, miał rację... a przynajmniej tak mi się wydawało, aż teściowie po raz pierwszy nie przyszli do nas z wizytą.

Wszystko było za tanie

– Ooo, dwuskrzydłową lodówkę kupiliście w końcu... Bardzo dobrze, na mniejszą nie ma co tracić kasy. Szkoda tylko, że tej taniej marki, one dość szybko się psują – skomentował już na wejściu teść.

„Co za niegrzeczna uwaga. Kupiliśmy taką, na jaką było nas stać!”, pomyślałam. 

– Piotruś, czy to spiekowe blaty? A czemu kamiennych nie wzięliście? Przecież to się zaraz zniszczy, porysuje... Na jakości nie ma co oszczędzać – włączyła się po chwili teściowa. 

„No nie wierzę! Czy oni są aż tak oderwani od rzeczywistości? Wydaje im się, że wszyscy śpią na pieniądzach?!”. Po wspólnej kolacji, kiedy teściowie zaczęli jeszcze dokładniej oglądać mieszkanie, ich spojrzenia wyrażały najczęściej dezaprobatę, a w najlepszym wypadku politowanie lub rozbawienie. Pytali o detale wystroju, rozmiar pomieszczeń, a nawet ile co kosztowało. Mieli bardzo dużo do powiedzenia na temat naszego domu, zwłaszcza jak na osoby, które zupełnie nie miały udziału w jego kupnie ani remoncie!

Nie chciałam tego słuchać

– No i co, to teraz czas na jakiegoś projektanta i wykończenie detali, co? Najlepiej inwestować w dizajnerskie meble, bo one nie tracą na swojej wartości. Kanapę kupioną dziś za piętnaście tysięcy za parę lat możecie sprzedać za ponad dwadzieścia – powiedziała w końcu teściowa.

Nie mogłam już słuchać tych snobistycznych wywodów. Co gorsza, Piotrek zupełnie nie reagował. Ani razu nie dał do zrozumienia rodzicom, że ich uwagi są impertynenckie. Musiałam wkroczyć.

– Dwadzieścia tysięcy za kanapę? – zapytałam szczerze zdziwiona. – W szwedzkich sieciówkach chyba takich nie sprzedają.. 

Teściowa uśmiała się, jakbym opowiedziała właśnie najlepszy dowcip na świecie.

– No nie, to prawda, ale kto tam kupuje? Chyba tylko biedota

Chociaż jeszcze przed chwilą miałam zamiar dogadać teściowej, w tym momencie zabrakło mi słów. Ci ludzie naprawdę są bufonami bez wyobraźni. Szkoda tylko, że nie umieją się podzielić tymi swoimi kokosami. Po tej wizycie poinformowałam męża dobitnie, że nie życzę sobie częstych wizyt jego rodziców w naszym domu na obiadkach i kawkach.

– Ania, rozumiem, ale nie denerwuj się tak... Oni po prostu tacy są, nie mają świadomości... – tłumaczył ich Piotrek.

– Sami na świecie nie są. Byli po prostu niekulturalni i non stop nas obrażali, mimo że pewnie nie mieli takiej intencji. Nie podoba im się tu? To nie muszą bywać. Według ich standardów to właściwie nora, a nie dom – skwitowałam. 

Piotr tylko się zasępił, ale już niczego nie powiedział. 

Teściowa się zdziwiła

Pomimo tego, że nasze mieszkanie zostało skrytykowane i obrzucone błotem, teściowie nie widzieli problemu w regularnych wizytach, nawet bez zapowiedzi. Zawsze też oczywiście mieli coś nowego do dodania na temat naszego gniazdka. Chyba im się wydawało, że ich porady i komentarze są dla nas tak cenne, że wręcz powinniśmy się cieszyć, że wpadają z zaledwie dziesięciominutową zapowiedzią, o ile w ogóle. 

– Dzień dobry Aniu! – powitała mnie któregoś razu rozpromieniona teściowa. – Byłam tu akurat u kosmetyczki w waszej okolicy i pomyślałam, że wpadnę. Zawsze to miło, jak ktoś odwiedzi, prawda?

„Bardzo miło”, skomentowałam ironicznie w myślach. 

– Ooo, a co to? Nowe zasłony? No nie, mogliście powiedzieć, że kupujecie! Mamy świetnego krawca do polecenia! Materiały wyłącznie naturalne, żadnego poliestru, ściąga je wszystkie z Mediolanu – perorowała w najlepsze.

– I pewnie kosztują majątek – mruknęłam.

– A powiem ci, że wcale nie: jak za tę jakość to bierze aż śmieszne pieniądze. Za nasze nowe zasłony do salonu i sypialni zapłaciliśmy w zeszłym roku coś koło czterech tysięcy.

To jest właśnie majątek. Te kosztowały nas pięćset złotych – odpowiedziałam chłodno, korzystając z okazji, że Piotrka nie ma w domu. – Ja rozumiem, że mama chciałaby dobrze, ale niestety, nie stać nas na żadną z sugerowanych przez was rzeczy. Ani na kamienne blaty, ani na zasłony z Mediolanu, ani na dizajnerskie kanapy. Czy mama sobie zdaję sprawę z tego, że ja zarabiam pięć tysięcy brutto, a Piotrek w sumie może z tysiąc czy dwa więcej? Bo mam wrażenie, że nie.

Zapadła cisza. Teściowa wpatrywała się we mnie, jakbym właśnie jej oznajmiła, że wyprowadzam się na Marsa.

– Ojej, Aniu, ale to... jak wy dajecie radę? Przecież my byśmy wam chętnie pomogli! To mieszkanie to musiał być dla was ogromny wydatek! Po prostu Piotruś zawsze podkreślał, że ze wszystkim sobie radzicie. Myśleliśmy, że po prostu nie potrzebujecie pomocy, nie chcieliśmy wchodzić w paradę... – wyznała mi zdenerwowana.

Myślałam, że się rozpłaczę. To nie musieliśmy przez to wszystko przechodzić? Teściowie od początku byli gotowi nam pomóc? Wystarczyło tylko poprosić? Nie byłam pewna, czy mogę jej wierzyć. Ale jeśli mówiła prawdę, to już ja sobie pogadam z Piotrkiem po jego powrocie i powiem mu, co sądzę o tej jego całej godności! 

Czytaj także: „Synowa chciała wzbogacić się na rozwodzie z moim synem. Jeszcze nie wie, że zadarła z niewłaściwą teściową”
„W stolicy miałam znaleźć bogatego męża. Pech chciał, że zakochałam się w zwykłym parobku bez szkoły i zaszłam w ciążę” „Brat miał zostać ojcem, ale jego dziewczyna coś kombinowała. Nie sądziłam, że to dziecko ma być na sprzedaż”

 

Redakcja poleca

REKLAMA