„Teściowie mojej córki szpanowali forsą. Taka byłam sfrustrowana, że zrobiłam im awanturę. Nowobogackim poszło w pięty”

Zatroskana kobieta fot. iStock by GettyImages, Corinna Kern
„Może i im się dobrze powodzi, ale nie muszą się z tym obnosić. Przyjechali niemal bez zapowiedzi i oczekują, że im będę usługiwać”.
/ 10.11.2023 15:15
Zatroskana kobieta fot. iStock by GettyImages, Corinna Kern

Narzeczony mojej pierworodnej był dobrze wychowanym, miłym i uprzejmym młodym człowiekiem – marzenie każdej teściowej. Z Moniką poznali się na studiach i właściwie od pierwszego roku byli nierozłączni.

Od dwóch lat też mieszkają ze sobą w kawalerce, którą Hubertowi kupili rodzice. Mój mąż nie był tym faktem zachwycony, bo nie chciał, żeby młodzi żyli na kocią łapę, ale lubił przyszłego zięcia na tyle, że w końcu przymknął na to oko.

– Ileż to ludzi bierze ślub i zaraz się rozwodzi. Potem się szarpią o każdy grosz, a dzieci cierpią. Jeśli Monika i Hubert się kochają, to im żaden świstek nie jest do niczego potrzebny – mówiłam mężowi.

Jacek w sumie przyznawał mi rację, tylko u nas na Podlasiu i to jeszcze na wsi, wszystko musi być „po bożemu”, bo co ludzie powiedzą.

Młodzi zapowiedzieli, że ślub będzie, ale dopiero po obronie magisterki, czyli za rok.

Rodzinne spotkanie

Hubert i Monika postanowili poznać nas z jego rodzicami. Sami pochodzą z Podkarpacia, więc mieli nas odwiedzić po drodze nad morze. Czyli następnego dnia. Wszystko fajnie, tylko akurat w tym terminie mój mąż musiał wyjechać służbowo, więc miałam wszystko na swojej głowie.

– Oj córuś, gdybyś mnie uprzedziła dużo wcześniej, to tata mógłby przełożyć tę delegację – marudziłam Monice do telefonu.

– Mamuś, nie przejmuj się. Moi teściowie to fajni ludzie, zobaczysz.

Skoro wychowali takie fajne dziecko, to sami też musieli być w porządku. Ale miałam zostać sama i przygotować kawał chałupy i ogrodu na przyjazd wielkich państwa. Trochę się stresowałam, bo rodzice Huberta są bardzo zamożni i moje skromne progi raczej nie zrobią na nich wrażenia.

– Mamuś, weź trochę wyluzuj – upominał mnie szesnastoletni syn Szymek, kiedy próbowałam zagonić go do sprzątania. – Jest tak czysto, że można jeść z podłogi, jeśli coś im nie będzie pasowało, to niech idą do hotelu. Nie zbiednieją.

– No proszę, jaki mówca się znalazł – warknęłam.

Bogactwo aż w oczy kłuło

Czasu było niewiele, więc ogarniałam dom do późnej nocy, a potem od świtu znów byłam w kieracie.
Kiedy rodzice Huberta wjechali na podwórko wypasionym, wielkim samochodem z rowerami na dachu, padałam już na twarz ze zmęczenia. W tamtym momencie wolałabym iść na drzemkę niż zabawiać gości.

Teściowie mojej córki okazali się przesympatyczni. Bezpośrednio, choć taktownie zaproponowali, żebyśmy mówili sobie po imieniu.

Bardzo zachwalali dom i obejście, choć wiedziałam, że przywykli raczej do większych luksusów. Rozpływali się też nad moim ciastem, co miło połechtało moje ego.

Robiło się późno, więc Marta i Rysiek chcieli ruszać w dalszą drogę.

– Nie ma mowy. Nigdzie nie jedziecie – zaprotestowałam. – Przygotowałam wam pokój. A teraz siadajcie, napijemy się naleweczki.

Przez chwilę jeszcze próbowali odrzucać zaproszenie, ale Rysiek był ewidentnie zmęczony długą drogą, więc chwilę później już siedzieliśmy na ganku z wiśniówką.

Niewyparzona gęba

Nazajutrz Monika zaprowadziła gości nad okoliczne jezioro, ja buszowałam w kuchni, żeby podać gościom obiad przed ich wyjazdem.

Kiedy wrócili z przechadzki, jeszcze w ogrodzie grali w jakieś planszówki. Słyszałam, że mieli ubaw po pachy.

– Obiad! – krzyknęłam przez okno. – Marta, Szymek chodźcie po sztućce i talerze, zjemy w ogrodzie.

– Szymka nie ma. Pojechał na wieś i szpanuje rowerem – odkrzyknęła mi córka.

– Jakim rowerem? Tym swoim składakiem chce na wsi szpanować? – zapytałam rozbawiona.

– No coś ty. Tata Huberta zdjął swój rower i dał mu się przejechać. Sama rama tego cacka kosztowała więcej, niż nasze auto. To jakiś tytanowy stop czy coś. Jest wart kilkanaście tysięcy.

Aż przystanęłam z surówką w dłoniach i wybałuszyłam oczy.

– I ty pozwoliłaś Szymkowi, żeby wziął taki sprzęt? Przecież jak ktoś mu go ukradnie albo zepsuje, to ja go będę musiała spłacać! – zdenerwowałam się.

– Jola, daj spokój – krzyknął Rysiek zza stołu. – To przecież tylko rower. Zupełnie nie ma się czym przejmować.

Niestety niewyparzona gęba to moja największa słabość. Od młodości pakowałam się w tarapaty przez to, że nie umiałam ugryźć się w język. No i tym razem było dokładnie tak samo.

– Ryszard, może dla ciebie to tylko rower, ale mnie, czy tym bardziej mojego syna nie stać na to, żeby taki sprzęt odkupić. Powinieneś o tym pomyśleć, zanim mu go dałeś. My nie śpimy na pieniądzach tak, jak wy.
Wszyscy popatrzyli na mnie zdziwieni moją reakcją. Od razu przeprosiłam za ten wybuch, ale atmosfera się mocno zagęściła.

Goście w ciągu kilku minut zaczęli pakować swoje rzeczy i jak tylko Szymek wrócił, zapakowali rower i ruszyli w drogę.

Słuchałam pokornie awantury, którą urządziła mi Monika, a Szymek dorzucił swoje pięć groszy o tym, że nie jest już dzieckiem. Wygłupiłam się, to fakt. To wina przemęczenia. 

Czytaj także:
„Pech chciał, że nas okradli. Ale złodzieje mieli kodeks prawilności i oddali, co zabrali”
„Wujek z Ameryki miał być aniołem stróżem, a okazał się zwykłą szują. Przez niego wylądujemy na bruku”
„Mój syn wyszedł się pobawić do parku. Kiedy wrócił, odkryłam, że ktoś zrobił mu krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA