„Pech chciał, że nas okradli. Byliśmy w większym szoku, gdy złodzieje oddali, co zabrali”

Zaskoczona kobieta fot. iStock by GettyImages, Johner Images
„Okazuje się, że osiedlowi hultaje mają więcej przyzwoitości, niż niejeden polityk. Już myślałam, że wpakujemy się w długi, żeby pokryć koszty strat, a tu niespodzianka, kodeks honorowy złodziei nie pozwalał im przywłaszczyć mienia sąsiada”.
/ 12.11.2023 10:30
Zaskoczona kobieta fot. iStock by GettyImages, Johner Images

Mój mąż nie znosi gdybania. Bardziej niż zjawisko pod tytułem „baba za kierownicą” denerwuje go ulubiona rozrywka kobiet polegająca na zamartwianiu się i snuciu przypuszczeń pod hasłem: „Co by było, gdyby”.

– A co by było, gdyby nasze dziecko zeszło na złą drogę i zostało chuliganem? – pytałam pełna niepokoju jako świeżo upieczona matka noworodka.

– Obijemy go kijem – burczał Maciej.

– A co będzie, jak się auto rozkraczy po drodze? – drążyłam ponad rok temu przed wyjazdem na wakacje objazdowe.

– Usiądziemy i będziemy płakać – odpowiadał małżonek i wzruszał beztrosko ramionami.

– A co by było, gdyby…

– Aśka, dajże już spokój! – wybuchnął wczoraj mój ślubny. – Od piętnastu lat mnie tak dręczysz. I po co? Żadna z twoich czarnych wizji nigdy się nie spełniła. Odczep się wreszcie!

Straszak na zły los

Na takie dictum obraziłam się i nie wyraziłam swych obaw, choć czułam przez skórę, że tym razem Maciuś się przeliczy. Moje gdybanie mogło przecież spełniać rolę odstraszającą. Mogło? Mogło.

Nigdy nam się nic spektakularnie przykrego nie przytrafiło. Więc moje smętne proroctwa nie działały na zasadzie samospełniającej się przepowiedni, a raczej były swego rodzaju straszakiem na pecha czy zły los. Tak lubiłam myśleć o swoim gdybaniu.

W sobotę rano wysłałam małżonka na zakupy z długą listą, a on wrócił już po pięciu minutach. Twarz miał bladą.

– Czegoś zapomniałeś?

– Gorzej. Samochód nam ukradli.

Spojrzałam na niego z politowaniem.

– Przecież my nie mamy samochodu, żuczku… – uśmiechnęłam się do niego. – Po zeszłorocznych wakacjach padł i musieliśmy go zezłomować. Zapomniałeś?

– To ty zapomniałaś! – krzyknął. – Przecież pożyczyłem forda od brata! Marudziłaś, że nie chcesz spędzać kolejnego weekendu w domu. Więc się postarałem.

– O, Boże! – jęknęłam. – I co teraz będzie? Przemek cię zabije!

– Gorzej. Już nigdy więcej nie pożyczy nam auta. A ja jak ostatni idiota zostawiłem w schowku dokumenty.

Chciało mi się płakać. Maciej postanowił działać. Poszedł do sąsiada z dołu, który był policjantem. Swego czasu rozmawiał z nami w sprawie okradania piwnic w naszym bloku. Jego piwnicę też opędzlowali. Zero szacunku dla władzy. Bywa. Dokładnie to samo powiedział w kwestii skradzionego forda. Że bywa.

Pocieszyło nas to średnio. Z powodu jakiegoś pazernego drania groziło nam załamanie stosunków rodzinnych, wyrabianie nowego dowodu, o zepsutym weekendzie nie wspominając. Gdyby jeszcze auto było nasze – pół biedy. Ale o cudze, powierzone w opiekę mienie powinno dbać się bardziej niż o własne.

Czuliśmy się okropnie ze świadomością, że Przemek nam pomógł, a my zawiedliśmy.

Przez resztę soboty pętaliśmy się po osiedlu. Za każdym razem, gdy widzieliśmy zielonego forda, serca zaczynały bić nam żywiej, ale nadzieja trwała krótko.

Tajemnica wyjaśniła się, gdy przeczytaliśmy list

Z kolei całą niedzielę snuliśmy się po domu, zerkając niepewnie na telefon. W telewizji, jak na złość, leciały same reklamy samochodów albo doniesienia o najnowszych aferach. Ludzie kradli na potęgę, a im wyższe stanowisko, tym więcej zagarniali pod siebie. Kradzież jednego małego auta wyglądała przy ich przekrętach jak nieszkodliwy żart…

Niemniej w końcu nadszedł poniedziałek rano, kiedy trzeba było wyznać Przemkowi smutną prawdę. Wołałam nie słuchać przykrej rozmowy i wyszłam na balkon. Spojrzałam tęsknie w dół… a tam, na parkingu stało zaginione auto!

– Maciej!!! – krzyknęłam.

Małżonek wolał sprawdzić rzecz dokładniej, a nie z wysokości dziesiątego piętra. Pognaliśmy na dół. Nie myliłam się. Ford od szwagra jak byk! Ale skąd się wziął? Zajrzeliśmy do środka, by sprawdzić, czy nic nie zginęło. Wyglądało, że nic… tylko dokumenty Macieja leżały na siedzeniu kierowcy? Przeniosły się ze schowka?

Tajemnica wyjaśniła się, gdy ze środka portfela wypadła jakaś kartka. Maciuś zaczął czytać:

„Sorka bardzo, nie wiedzieliśmy, że sąsiad brykę wymienił. Czailiśmy, że obcy. Ale złodziejski honor obowiązuje, na własnym podwórku nie działamy. Oddajemy autko w stanie nienaruszonym, tylko oktanów trochę poszło”

Nie wiedziałam, co myśleć. Cieszyłam się, że wszystko skończyło się dobrze; z drugiej strony sytuacja była moralnie dwuznaczna… Tak sobie myślałam, kiedy siadałam przed telewizorem, by obejrzeć informacje.

A tam jak zwykle afer bez liku! I nagle odruchowo, jak to kobieta, zaczęłam gdybać. Co by było, gdyby nasi przekupni urzędnicy i zachłanni politycy nagle zaczęli być uczciwi? Albo skoro nie posiadają własnych zasad moralnych, a siódme przykazanie ważą sobie lekce, zachowali wierność przynajmniej tej jednej złodziejskiej maksymie, że własne podwórko jest święte? Jak by to było? Fajnie by było. 

Czytaj także:
„Wujek z Ameryki miał być aniołem stróżem, a okazał się zwykłą szują. Przez niego wylądujemy na bruku”
„Mój syn wyszedł się pobawić do parku. Kiedy wrócił, odkryłam, że ktoś zrobił mu krzywdę”
„Mam dość bycia żoną centusia, który wylicza mi każdy grosz. W nocy wyznaje mi miłość, a za dnia podlicza paragony”

Redakcja poleca

REKLAMA