Śniegu napadało tyle, co kot napłakał, ale Paweł uznał, że jest go całe mnóstwo i pobiegł do komórki wyszykować deskę.
– Ruszyłbyś cztery litery i pomógł synowi, skoro śniadanie ci nie smakuje – zwróciłam się do męża, grzebiącego widelcem w zimnej jajecznicy.
– Snowboard to nie prom kosmiczny, poradzi sobie – mruknął Krzysiek, oddał posiłek warującemu pod stołem psu i dolał sobie herbaty (nie wypominając, chyba już piąty raz).
Dręczył go kac, bo poprzedniego wieczoru świętował z kumplami czyjś awans. Trzecią sobotę z rzędu.
– Łeb mi pęka – jęknął i pomasował palcami pulsujące skronie.
– I dobrze ci tak – posłałam mu złośliwy uśmiech. – Trzeba było nie chlać do późnej nocy.
– Zaraz tam chlać – żachnął się. – I jedenasta to nie późna noc.
– Koledzy odstawili cię pod drzwi przed pierwszą. Musiałam ci otworzyć, bo nie mogłeś trafić kluczem w zamek. W przedpokoju zdemolowałeś wieszak, a potem zasnąłeś na sedesie.
– Tak? – był szczerze zdziwiony.
– Tak – potwierdziłam, bez cienia litości.
– No to jestem klasycznym przykładem na upadek człowieka – złożył nieszczerą samokrytykę. – Walnę może piwko i trochę się zdrzemnę .
– A kto pójdzie z Pawłem na górkę? Bo na pewno nie ja. Muszę trochę w papierach posiedzieć, bo mi się miesiąc nie zamyka.
Krzysiek popatrzył na zimowy krajobraz za oknem.
– Sam pójdzie – odparł, po czym otworzył piwo i przyssał się do butelki jak głodna pijawka do ciepłego ciała. – Zresztą dla 12-latka zjeżdżanie z górki pod czujnym okiem tatusia, to obciach – dodał.
– Nie, to nie. Tylko nie mniej potem żalu, że pierworodny cię olewa.
Ślubny chciał się odciąć, ale nie zdążył, bo z komórki wrócił Paweł i zaczął szorować umazane czymś ręce.
– O której obiad? – spytał.
– Jak zwykle, o drugiej – odparłam.
– To mogę pójść do parku? Franek był na górce i mówi, że spoko, da się zjeżdżać.
– Mama uważa, że powinienem pójść z tobą – wtrącił małżonek z głupkowatą miną.
Młody spojrzał wymownie na otwartą butelkę piwa i pokręcił przecząco głową.
– Nie da rady. Na stoki po alkoholu nie wpuszczają – wywalił z grubej rury, czym szalenie mnie rozbawił .
– Ha, ha, ha, bardzo śmieszne – obraził się Krzysiek.
Dopił ostentacyjnie piwo, poszedł do do dużego pokoju i zaległ na kanapie.
– To mogę? – powtórzył syn i spojrzał mi prosząco w oczy. – Muszę potrenować przed feriami w Zakopcu.
– Jasne – zgodziłam się bez oporów.
Przewidywałam, że wróci najwcześniej o pierwszej, a to znaczyło, że mam co najmniej trzy godziny spokoju. Podszykowałam obiad, po czym zasiadłam do komputera i ochoczo wzięłam do pracy.
Matka zawsze wie najlepiej
Kilka minut przed dwunastą skrzypnęły wejściowe drzwi.
– To ja! – usłyszałam zdyszany głos syna.
– Co tak wcześnie ? – zdziwiłam się, nie odwracając wzroku od monitora.
W odpowiedzi usłyszałam szuranie i dwa łupnięcia, czyli odgłosy zdejmowanej kurtki i butów.
– A bo znów pada i na nic takie zjeżdżanie jak grzęźnie się w śniegu – wyjaśnił.
– Będę u siebie – dodał.
Za oknem faktycznie śnieżyło, ale nie aż tak, żeby dzieciaki chowały się po domach. Dlatego od razu pomyślałam, że mój syn coś kręci. Tak, serce matki podpowiadało mi, że w parku wydarzyło się coś dziwnego. Miałam zamiar dowiedzieć się co, ale dostrzegłam błąd w obliczeniach i zaczęłam z mozołem go korygować. Nie miałam wtedy pojęcia, że Paweł zetknął się z czymś po ludzku niewytłumaczalnym.
Wyszedł z pokoju, kiedy zawołałam go na obiad. Wyglądało na to, że zjemy go tylko we dwoje, bo mąż ani myślał wstawać z kanapy. Syn pozował na wyluzowanego, ale wystarczyło mi jedno spojrzenie, by zrozumieć, że nadrabia miną.
– Co się stało? – spytałam. – Ktoś cię zaczepił, przestraszył?
– Nie, nic się nie stało – skłamał, intensywnie wpatrując się w żółte oka rosołu.
– Znaczy, nie do końca, bo deski zapomniałem. Znaczy zostawiłem w krzakach, jak poszedłem siku.
– Deska nie mercedes. Kupimy nową – pocieszyłam go.
– Dzięki – uśmiechnął się blado i odłożył łyżkę na serwetkę. – Nie będę jadł. Niedobrze mi. Może to ten baton, co miałem w kieszeni.
Syn faktycznie był blady i często przełykał ślinę, więc bez trudu uwierzyłam, że męczą go mdłości. Jednak spostrzegłam coś jeszcze – w jego oczach czaił się lęk.
Mieszkamy w spokojnej okolicy, ale nie mogłam wykluczyć, że po parku kręcił się ktoś, kto miał złe zamiary – pedofil, pijany menel albo banda wygolonych dresów.
– Synku, jeśli ktoś cię skrzywdził…– zaczęłam najdelikatniej, jak umiałam.
– Nikt mnie nie skrzywdził – przerwał mi i podniósł się z krzesła. – Pójdę się położyć, źle się czuję i tyle.
Nie zatrzymywałam go, bo wyznaję zasadę, że nic na siłę, ale czułam się coraz bardziej zaniepokojona.
Godzinę później wpadłam na pomysł, żeby wyciągnąć Pawła na spacer z psem. Miałam nadzieję, że wspólna przechadzka zachęci go do zwierzeń. Kiedy zajrzałam do jego pokoju, siedział na skraju łóżka, przytulał do piersi tablet i tępo wpatrywał się w ścianę.
Na mój widok wzdrygnął się lekko, odłożył sprzęt na kołdrę i próbował się uśmiechnąć, ale usta wykrzywił mu szpetny grymas. Miał w oczach coś dziwnego – jakby lęk podszyty poczuciem winy. Tak samo spoglądał na mnie we wczesnym dzieciństwie, kiedy zmoczył łóżko albo celowo popsuł zabawkę.
– Już w porządku. Mdłości minęły – kłamał jak z nut.
– To się cieszę – udałam, że mu wierzę i zaproponowałam spacer. – Hektor się wybiega, wytarza w śniegu, a my zajrzymy może do parku i poszukamy w krzakach twojej deski.
– Coś się tak na tę deskę uparła?! – podniósł głos i poczerwieniał na twarzy. – Nie chcę tam łazić. Górka jest do bani.
Ten nagły wybuch złości utwierdził mnie z przekonaniu, że zdarzyło się coś złego. Przykucnęłam więc koło syna, chwyciłam jego dłonie i zmusiłam, by spojrzał mi w oczy.
– Paweł, co się stało? – powtórzyłam.– Przecież wiesz, że możesz powiedzieć mi wszystko.
– No wiem – przytknął i wziął głęboki oddech. – Jak poszedłem się wysikać w krzaki, to zovaczyłem jakiegoś faceta, który stał za drzewem i miał spuszczone spodnie i machał rękę – wyznał, spuścił wzroki i zaczął miętolić brzegi poszwy. – I on się tak trząsł i patrzył na mnie i się śmiał.
Boże! Jakiś zboczeniec sie masturobował patrząc na moje dziecko.
– Czy ten pan coś do ciebie mówił, albo podszedł? – spytałam i przeszedł mi po karku zimny dreszcz.
– Nic. Tylko patrzył na mnie. Ale to było takie obrzydliwe mamo. Co on robił? Dziwnie się poczułem, nie chcę tam wracać.
– Kochanie, nigdy więcej nie musisz tam wracać – próbowałam jakoś zebrać myśli. Zamurowało mnie. Jedyne, co mogłam zrobić, to przytulić moje dziecko.
Tego wieczora siedziałam z nim w pokoju, aż zasnął. Musiałam przemyśleć, co dalej zrobić w tej sytuacji. Nie mogłam przecież puścić tego płazem.
Musimy pomóc naszemu dziecku
– Jesteś pewna, że nie zmyślał? – dopytywał mnie mąż.
– Czyś ty oszalał? Jak mógłby wymyślić coś takiego? I niby po co? Jakiś pedofil brandzlował się przed naszym dzieckiem, a ty pytasz czy on nie zmyśla? Proszę cię, nie denerwuj mnie – fuknełam na niego.
W tym momencie zbladł i przygarbił się, jakby plecy przygniótł mu ogromny ciężar. Dotarło do niego, mimo kaca, co się właśnie stało.
– Zabiję tego gnoja! – krzyknął.
– To on ma iść do więzienie, a nie ty. Musimy to zgłosić na policję – powiedziałam. Ale wiedziałam też, że na tym się nie skończy.
Siedzieliśmy w kuchni na przeciwko siebie w milczeniu. Sprawa była poważna. Musieliśmy postanowić, co zrobić i jak zadbać o psychikę naszego dziecka. A jego reakcja sugeruje, że może ciężko.
Paweł długo spał, jak tylko zszedł do kuchni, zaczęłam rozmowę.
– Synku… – zaczęłam spokojnie – musimy pojechać na policję i zgłosić to, co wczoraj widziałeś.
– Po co? – wszedł mi słowo.
– Bo ten pan, który stał przed tobą popełnił przestępstwo. Na razie nie umiem ci tego wytłumaczyć, ale musisz wszystko dokładnie opowiedzieć panu policjantowi, dobrze? – pogłaskałam go po głowie.
– Dobrze.
– A teraz wcinaj śniadanie i leć się ogarnąć. Po wszystkim pójdziemy na jakieś lody albo ciacho – siliłam się na beztroskę.
Kiedy dotarliśmy na komendę, sprawa okazała się trudniejsza, niż się spodziewaliśmy. Co prawda, policjant przyjął szczątkowe zeznania, zrobili też rysopis, ale funkcjonariusze dali nam do zrozumienia, że bez dokładniejszych danych i większej liczby świadków, trudno będzie go zatrzymać.
Przed Pawełm udawałam silną. Ale w środku nie mogłam się pogodzić z tym, że pod naszym nosem, ktoś molestował moje dziecko. Mąż nie był w stanie spojrzeć Pawłowi w oczy, a syn nie do końca rozumiał o co chodzi. Nie był jeszcze ani duży, ale nie był też już małym dzieckiem.
– W poniedziałek nie idziesz do szkoły. Robimy sobie wagary. Ja też wezmę urlop - postanowiłam spontanicznie.
– Ekstra – uśmiechnął się blado.
Paweł odrobinę się rozchmurzył, ale widziałam, że ciągle jest spięty.
Co mamy zrobić?
Kolejne dni ciągnęły się raczej w smętnych nastrojach. Umówiliśmy Pawła do psychologa dziecięcego i dopiero wtedy dotarło do niego, co go spotkało. Chodził struty i przygaszony.
Psycholożka wyjaśniła nam, że to, co spotkało naszego syna, to przyspieszony kurs dojrzewania. W tym wieku nie można używać metafor i go okłamywać.
Ustaliliśmy, że w najbliższym czasie, Paweł będzie regularnie chodził na terapię. Ale co z tego, kiedy za każdym razem, gdy wychodzę z synem na spacer, on na widok wysokiego faceta w puchówce momentalnie się wzdryga. Moje dziecko przestało się cieszyć z wychodzenia na dwór, nie mówiąc o desce czy spotkaniach z kolegami. Siedzi zamknięty w pokoju i ogląda anime.
Nie wiem, co więcej możemy dla niego zrobić.
Dwa miesiące zajęło policji znalezienie tego zboczeńca. Musieli śledzić niemal codziennie monitoring, ale też podobno zgłosili się do nich inni rodzice, żeby złożyć zawiadomienie. Mam nadzieję, że nie skrzywdzi więcej żadnego dziecka.
Mój mąż też od dwóch miesięcy niemal nie odstępuje Pawła na krok. Ma poczucie winy, że z nim wtedy nie wyszedł. Namawiam go na wizytę u psychologa.
Czytaj także:
„Mam dość bycia żoną centusia, który wylicza mi każdy grosz. W nocy wyznaje mi miłość, a za dnia podlicza paragony”
„Całe życie starałam się być idealna. Najlepsza w szkole, na studiach, w pracy. Rodzice nigdy nie powiedzieli mi słowa pochwały”
„Urodziłam synka w wieku 17 lat, ale rodzice go przysposobili. W tym roku Kubuś obchodzi 18. Urodziny i chcę wyznać mu prawdę”