„Teściowie córki uważają się za lepszych. Ugościłam ich swojską kiełbasą, ale nie chcieli się truć taką >>padliną<<”

obrażona kobieta fot. Getty Images, JackF
„Tak, miałam do nich żal. Położyłam na stół najlepsze frykasy z naszej spiżarni. W mieście tego nie kupią za żadne pieniądze. A oni nawet nie spróbowali. Zachowali się gorzej niż rozkapryszone dzieci i zasłużyli na nauczkę”.
/ 02.03.2024 13:15
obrażona kobieta fot. Getty Images, JackF

Z rodzinnego domu wyniosłam naukę, że wszystkich ludzi należy traktować jak równych sobie. Ojciec powtarzał mi, że choć los przed każdy kreśli inne ścieżki, to w chwili narodzin i śmierci nie ma lepszych i gorszych.

Zawsze kierowałam się tą zasadą i moje podejście procentowało. Wszystkim okazywałam życzliwość i sama też ją otrzymywałam. Tym bardziej nie spodziewałam się, że na pierwszym oficjalnym spotkaniu swatowie potraktują mnie jak jakąś prostaczkę. Twierdzili, że moja kuchnia śmierdzi im padliną. Nie miałam więc innego wyjścia, jak tylko złamać własną zasadę i potraktować tych wyniosłych arogantów w taki sam sposób, jak oni potraktowali mnie.

Krystian był dobrą partią dla córki

Trzy lata temu Tereska przedstawiła mi Krystiana i już wtedy polubiłam tego młodego człowieka. Dał się poznać jako mężczyzna oczytany i z nienagannymi manierami. Od razu poznałam, że wywodzi się z wyższych sfer, ale w niczym mi to nie przeszkadzało. Nie zachowywał się arogancko, nie wywyższał się ani nie dawał innym odczuć, że jego towarzystwo należy traktować jako zaszczyt. Wręcz przeciwnie.

Okazał się rozmowny i zabawny. Świetnie podtrzymywał konwersację i z każdym potrafił znaleźć wspólny język, a gdy Mirek, mój mąż, potrzebował pomocy przy przeniesieniu worków z paszą dla świń, nie wahał się ani chwili. Wielu miastowych chłopaków bałoby się pobrudzić sobie ręce, ale nie on. Od razu zakasał rękawy i wziął się do roboty.

Czekała na oświadczyny

Po kilku miesiącach wydawali się jeszcze bardziej szczęśliwi niż ostatnio. Gdy zostałam z córką sama, zaczęłam ją o wszystko wypytywać.

– I jak wam się układa, córuś? Opowiadaj.

– Mamo, jest mi z nim wspaniale – powiedziała, a jej oczy błyszczały jak nigdy wcześniej. – Wydaje mi się, że to ten jedyny. A właściwie to nie, wcale mi się nie wydaje. Jestem pewna, że chcę z nim spędzić resztę życia i jeżeli sam mi się nie oświadczy, to chyba ja to zrobię.

– Co ty opowiadasz, córuś! Toż to mężczyzna musi prosić kobietę o rękę – zganiłam ją pół żartem, pół serio, ale tak szczerze mówiąc, jej słowa sprawiły  mi ogromną radość.

Wiedziałam, że będzie jej z nim dobrze, a przecież szczęście córki jest dla matki najważniejsze.

Zaręczyli się

Wiem, że świat idzie do przodu, a dawne obyczaje powoli stają się reliktem zamierzchłej przeszłości. Jednak dla nas – prostych ludzi ze wsi – tradycja wciąż jest ważna. Na całe szczęście, Krystian doskonale to rozumiał, bo gdy ja rozmawiałam z Tereską, on prosił mojego męża o zgodę na ich ślub. Gdy Mirek powiedział mi o tym, nie mogłam wyjść z podziwu dla tego młodego człowieka. W końcu, jaki inny kawaler z wielkiego miasta zachowałby się w ten sposób.

Następnego dnia młodzi udali się na spacer. Gdy wrócili, byli już zaręczeni. „No, taką okazję trzeba odpowiednio uczcić” – powiedział Mirek i sprosił na biesiadę wszystkich krewnych z okolicy. Żałowałam tylko, że nie będzie rodziców Krystiana. Bardzo chciałam poznać ludzi, którzy wychowali tak wspaniałego mężczyznę. Ale oni mieszkali na drugim końcu kraju, więc nie mogłam wymagać, by nagle rzucili wszystko i przyjechali do nas. Po raz pierwszy spotkałam ich dopiero półtora roku później na ślubie młodych.

Nie zrobili na mnie dobrego wrażenia

To była wspaniała uroczystość, której wspomnienie już do końca życia będę nosiła w sercu. Tereska wyglądała jak anioł. Matka nie może wyobrazić sobie szczęśliwszej chwili. Nawet nie próbowałam ukryć wzruszenia, zresztą mój mąż także uronił łzę. Rodzice Krystiana byli jednak bardziej powściągliwi.

Muszę przyznać, że nie zrobili na mnie dobrego wrażenia. Bo o ile ich syn jest człowiekiem do rany przyłóż, to Maria i Zygmunt nie kryli się z tym, że mają więcej niż inni. Nie oceniałam ich jednak. Bo kim ja jestem, by osądzać bliźnich. Zresztą, wielokrotnie miałam okazję przekonać się, że pierwsze wrażenie bywa mylne. Nic to, bo zanim odjechaliśmy, zaprosiłam ich do nas na obiad, a oni z radością się zgodzili. „Wybornie! Wkrótce przekonam się, kim są rodzice mojego zięcia” – pomyślałam wtedy.

Zaczęli wydziwiać

Zjawili się punktualnie. Przyjechali przed południem, a że droga była długa, wszyscy byli głodni. Do obiadu zostało jeszcze trochę czasu, a przecież nie mogłam pozwolić, żeby gościom burczało w brzuchu. Postawiłam na stole świeże pieczywo, słoik ogórków i kiełbasę. Nie jakąś sklepową, a swojską, z ostatniego świniobicia. „Mmmm... jak ja tęskniłem za tymi rarytasami” – powiedział Krystian i od razu zabrał się do pałaszowania. Swatowie jednak nie wykazywali jego entuzjazmu.

– Marysiu, Zygmuncie, czy wszystko w porządku? – zapytałam zatroskana. – Niczego nie tknęliście.

– Droga Stefanio, my nie żywimy się padliną – odburknęła Maria z obrażoną minę.

– Bardzo was przepraszam. Krystian nie wspominał, że nie jecie mięsa.

– Bo nie było o czym wspominać – odezwał się mój zięć. – Mamo, tato, przecież nie jesteście wegetarianami i w domu zajadacie się kiełbasą. O co chodzi? Bo chyba nie rozumiem.

– Synu, oczywiście, że okazjonalnie lubimy kiełbasę. Ale to tutaj... to tutaj to byle co – stwierdził Zygmunt, wskazując na półmisek z wędliną, który postawiłem na stole.

– Jak możesz tak mówić? Przecież...

– Ojciec ma rację – przerwała mu matka. – Przecież to jest zrobione z nie wiadomo jakiego mięsa i nie przeszło żadnych badań. Jak chcecie się truć, to proszę bardzo, ale my nie zamierzamy.

Zrobiło mi się przykro. Przykro, a zarazem głupio, bo na obiad miał być rosół ugotowany na kurze i schabowe, też ze swojskiego mięsa. Gość w dom, Bóg w dom, więc nie mogłam pozwolić, by swatowie wyjechali ode mnie głodni. Wysłałam Mirka do restauracji w pobliskim mieście, żeby przywiózł obiad dla Marii i Zygmunta. Dzieci podziękowały. Krystian i Tereska stwierdzili, że ze smakiem zjedzą to, co przygotowałam.

Czułam się upokorzona

Gdy Mirek wrócił z obiadem dla swatów, nastroje poprawiły się. Resztę dnia spędziliśmy we w dość miłej atmosferze. Gdy się żegnali, zaprosili nas do siebie, a my z radością przyjęliśmy to zaproszenie. Dopiero gdy zostałam sama z mężem, mogłam dać upust emocjom.

– Jak oni mogli nas tak potraktować?

– Stefka, to przecież miastowi. Oni nie nawykli do swojskiego jedzenia.

– Niby tak, ale popatrz na Krystiana. To przecież ich krew i taki sam miastowy, a za każdym razem, gdy jest u nas, je aż mu się uszy trzęsą i jeszcze prosi o dokładkę.

– No. Niby tak.

– Żadne niby. Tak jest i tyle. Nie mam w zwyczaju oceniać ludzi, ale ich nie polubię. Przecież jesteśmy rodziną, a oni potraktowali nas jak jakiś dziadów, co to chcą ich otruć. Nie zostawię tak tego.

– I co zamierzasz?

– Zrobię dokładnie to samo, co oni zrobili.

Tak, miałam do nich żal. Położyłam na stół najlepsze frykasy z naszej spiżarni. W mieście tego nie kupią za żadne pieniądze. A oni nawet nie spróbowali. Zachowali się gorzej niż rozkapryszone dzieci i zasłużyli na nauczkę.

To była moja mała zemsta

Nastał dzień proszonego obiadu u swatów. Maria podała grillowaną pierś z kurczaka, puree z bobu i sałatkę z rukolą.

– Wybacz, kochana, ale nie będziemy tego jeść – oznajmiłam.

– Ale jak to? – zapytała zdziwiona i chyba trochę oburzona.

– A tak to. To po prostu nie dla nas.

– Nie żartuj. Przecież to wyśmienite danie.

– Wyśmienite, powiadasz? Przecież ten kurczak to rósł nie na naturalnej paszy, a na antybiotykach. Rukolą to na wsi króliki się karmi. A bób... bób to tylko trzoda chce jeść.

– W takim razie obawiam się, że niczym innym nie będę w stanie zaspokoić waszych wymagających podniebień – powiedziała uszczypliwie.

– Och, nie martw się. Przecież my nie tacy wymagający. Przywiozłam ze sobą naszą kiełbasę, wiesz, tę z padliny, więc głodować nie będziemy.

Do końca życia nie zapomnę jej miny. A Zygmunt... gdy to usłyszał, upuścił widelec. Krystian i Tereska pokładali się ze śmiechu, co jeszcze bardziej ugodziło Marię. Oburzona wyszła do kuchni. I dobrze. Ma nauczkę na przyszłość, by nie osądzać innych i nie zachowywać się w gościach jak jakaś szlachcianka. 

Czytaj także: „Gdy rozwiodłam się z mężem, wreszcie rozwinęłam skrzydła. On chciał mnie widzieć tylko przy garach, pralce i z mopem”
„Miałam dość duszenia w sobie zdrady i wyznałam mężowi prawdę. Latami wychowywał owoc mojego romansu”
„Córki myślą, że na emeryturze będę cnotką, dewotką i opiekunką ich dzieci. Grubo się mylą, bo teraz będę szaleć”

Redakcja poleca

REKLAMA