Według moich córek, kobieta w moim wieku powinna zamknąć się w domu, odmawiać pacierz i opiekować się wnukami. Chyba żartują, bo ja mam teraz ochotę kochać i być kochaną.
Bardzo im się to nie podobało
Córka właśnie się na mnie śmiertelnie obraziła. Tylko czekać jak i Kamila zadzwoni z pretensjami. Jestem pewna, że Emilka już przekazała siostrze treść naszej rozmowy, która zakończyła się wielką kłótnią.
– Mamo, czy ty jesteś poważna? Twoje wnuczki są przeziębione. Obie mają gorączkę i katar leje się im z nosa. Lekarka w przychodni powiedziała, że nie ma szans, żeby przez najbliższe dwa tygodnie ruszyły się z domu. A ty wymyśliłaś sobie jakiś wyjazd? Nie możesz umówić się z ciocią Zosią w innym terminie? – mówiła.
– Ale ja nie jadę z Zosią. Ona jutro wyjeżdża do sanatorium. Przecież ci to już dawno mówiłam. Czekała na ten termin od kilku miesięcy – powiedziałam zgodnie z prawdą, uświadamiając sobie, że to moje dziecko zupełnie mnie nie słucha.
– To gdzie ty w ogóle jedziesz? I z kim niby? Samej i tak ci się będzie nudzić w tym gospodarstwie agroturystycznym, gdzie zawsze jeździcie z ciotką. Co tam niby będziesz robić w środku zimy? Oglądać telewizję? Swoje seriale możesz zobaczyć też, opiekując się wnuczkami – czułam, że głos Emilki robi się coraz bardziej zniecierpliwiony.
– Nie jadę do K. Wybieram się ze Zbyszkiem na tydzień w góry. Wiesz, niedawno były Walentynki, niedługo będzie Dzień Kobiet. Robimy sobie wycieczkę tylko we dwoje – powiedziałam, a moja córka po drugiej stronie telefonu zaniemówiła.
Od słowa do słowa, zaczęłyśmy się kłócić. Emilia wyrzuciła mi, że zachowuję się niepoważnie i zupełnie nieadekwatnie do swoich lat. Jej zdaniem, jako przykładna emerytka, powinnam siedzieć w domu, lepić pierogi i dziergać na drutach. A w wolnych chwilach pomagać jej w opiece nad wnuczkami i rozpieszczać dziewczynki drobnymi prezentami. Tak przystało ponoć na poważną babcię. A nie udawać nastolatkę i szaleć z obcymi mężczyznami po Polsce. Dokładnie tak wyraziło się moje ponad trzydziestoletnie dziecko.
– Ale ja mam dopiero 65 lat, dobre zdrowie i kondycję. Na szczęście nie choruję, przeszłam wreszcie na upragnioną emeryturę i mam prawo spełniać marzenia – wysyczałam zdenerwowana do telefonu i odłożyłam słuchawkę.
Za młodu nie zdążyłam się wyszaleć
Te moje córki zachowują się tak, jakby człowiekowi po sześćdziesiątce nic nie należało się od życia. Ich zdaniem jestem już staruszką, która co najwyżej może pozwolić sobie na wizyty w bibliotece, spacery do parku czy nudne wyjazdy z ciotką Zosią na wieś. No i oczywiście pomoc przy wnukach.
Niedoczekanie. Wreszcie udało mi się nieco odetchnąć i chcę cieszyć się życiem. W młodości nie zdążyłam się wyszaleć. W czwartej klasie liceum ekonomicznego zaszłam w ciążę. Emilia urodziła się niecałe 2 miesiące po mojej maturze. Rodzice nalegali na ślub. No bo jak to tak? Panna sama z dzieckiem? Ponad trzydzieści lat temu w naszym prowincjonalnym miasteczku nadal uważano, że to powód do wstydu i dowód złego prowadzenia się.
Należało żyć przykładnie. To znaczy wyjść za mąż, urodzić dzieci, znaleźć pracę i co niedziela chodzić do kościoła. To, co działo się za zamkniętymi drzwiami, było już mniej ważne. Wystarczyło jednak nie prać brudów publicznie i robić dobrą minę do złej gry.
No i robiłam tą dobrą minę, uśmiechając się czasem przez łzy. Stefan nie był dobrym mężem. Zupełnie nie pasowaliśmy do siebie. Mieliśmy inne zainteresowania i tak naprawdę nie łączyło nas nic oprócz dzieci. Gdyby nie ta przypadkowa ciąża, najpewniej rozstalibyśmy się. A tak – rodzice nalegali, ludzie patrzyli, ja bałam się, że sama sobie nie poradzę. Stefek nie umiał się sprzeciwić matce, która kazała mu wziąć odpowiedzialność za swoje czyny i pozwoliła w zamian zamieszkać z żoną na piętrze rodzinnego domu.
To piętro to była niewykończona sypialnia i wolna przestrzeń, gdzie z mozołem udało się nam wydzielić łazienkę i pokój dla Emilki, który później dzieliła z o 3 lata młodszą Kamilą. Było ciężko. Ja początkowo zajmowałam się dziewczynkami, a Stefan pracował w niewielkim zakładzie mechanicznym pod miastem. Ale nie zarabiał tam kokosów, dlatego szybko posłałam dziewczynki do przedszkola, a sama zaczepiłam się w szkole jako woźna. To nie była moja wymarzona praca. Kończyłam ekonomik z myślą o etacie w banku czy na stanowisku księgowej. Jednak w naszej okolicy bezrobocie było wówczas ogromne.
Myślałam, że z czasem uda mi się znaleźć coś innego, ale sytuacja w miasteczku wcale się nie poprawiała. W tej szkole utknęłam na wiele kolejnych lat. Stefan w tym czasie zaczął popijać. Coraz częściej wychodził z kolegami, do domu nie jeden raz docierał nad ranem. Starałam się to jakoś ukrywać przed dziewczynkami. Zależało mi, żeby miały beztroskie dzieciństwo.
Na szczęście mąż na ogół był spokojny. Nie awanturował się, dlatego nasz dom, na pierwszy rzut oka, wyglądał normalnie. Gdy przychodził pijany, po prostu pomagałam zdjąć mu buty i zapakować się do łóżka.
– Każdy niesie swój krzyż. Stefek to dobry chłopak. Widzisz, że kocha dziewczynki, czasami nawet przyniesie im po czekoladzie czy kupi cukierki. Nie masz na co narzekać – mówiła teściowa, gdy próbowałam żalić się jej na swój ciężki los. – Zresztą, widocznie tak chciała opatrzność. Może powinnaś częściej chodzić na kółko różańcowe? – dodawała i biegła do kościoła, gdzie zaczęła spędzać coraz więcej czasu.
Całe życie ciężko pracowałam
I tak przez lata borykałam się z tą swoją szarą codziennością. Z pensji męża najczęściej niewiele zostawało, dlatego sama musiałam zadbać o potrzeby naszej rodziny. W szkole zarabiałam niewiele. To oznaczało, że muszę znaleźć jakiś sposób na dodatkowe pieniądze. Wieczorami i w soboty zaczęłam dorabiać w prywatnych domach przy sprzątaniu.
Początkowo koleżanka poleciła mnie miejscowej lekarce, która nie miała czasu myć okien, trzepać dywanów czy pielić ogrodu, który otaczał jej okazały dom. Moja pracodawczyni była zadowolona. Byłam szybka, uczciwa i sumienna, a jej zależało, żeby wnętrza lśniły czystością, a kwiaty stały się ozdobą posesji. Płaciła mi całkiem nieźle, a czasami dodatkowo podsyłała do mnie znajome, które potrzebowały kogoś do umycia okien i innych generalnych porządków.
– Czasami czuję się już wykończona. Co człowiek ma z tego życia? Tylko wieczna bieganina ze ścierką i mopem. Dyrektorka w szkole wiecznie niezadowolona, dzieci coraz bardziej niewychowane. Kręgosłup boli od tego schylania się, stawy zaczynają trzeszczeć – żaliłam się siostrze, której życie ułożyło się nieco lepiej niż mnie.
Zosia też nie zarabiała jakichś kokosów, ale pracowała w małej księgarni. Lubiła swoje zajęcie. Nie było ono tak wyczerpujące fizycznie jak to moje sprzątanie. Dodatkowo jej mąż był kierowcą i starał się o byt rodziny w równym stopniu, co żona. Dzięki temu łatwiej było im związać koniec z końcem, a nawet odkładać drobne oszczędności.
– Bo powinnaś rozstać się ze Stefanem. Już ci to wiele razy mówiłam, a ty uparcie tkwisz przy nim. A przecież ten twój mąż jest dla ciebie jedynie obciążeniem, a nie wsparciem – Zofia racjonalnie podchodziła do sytuacji, ale ja nie chciałam jej słuchać.
– Mamy ślub kościelny, dzieci, wspólny dom, który należał kiedyś do teściów. Jak niby mam odejść? Gdzie będę mieszkać? Zresztą, dziewczynki kochają tatę i nie wybaczyłyby mi, gdybym zafundowała im taką traumę – mówiłam z przekonaniem i dalej tkwiłam w tej swojej ciężkiej codzienności wypełnionej pracą, zabieganiem o dodatkowy zarobek i wypełnianiem wszystkich obowiązków domowych.
Córki dorosły, a mąż zginął w wypadku
Tak minęły lata. Córki dorosły, skończyły studia, wyszły za mąż i urodziły dzieci. Emilka miała dwie córeczki – Kornelię i Olę. Kamila na razie miała synka Oskara, ale planowała jeszcze powiększenie rodziny. Mój mąż zginął w wypadku 4 lata temu. Jechał na rowerze po zmierzchu. Kierowca dużego dostawczaka nie zauważył go i zahaczył tak niefortunnie, że Stefan poniósł śmierć na miejscu. Badania wykazały, że we krwi miał ponad dwa promile alkoholu.
Po śmierci męża przeszłam na emeryturę i wyjechałam do Niemiec, żeby nieco dorobić. Niemal trzy lata spędziłam na opiece nad starszą panią. Gertruda była życzliwa, ale sparaliżowana od pasa w dół, dlatego praca z nią naprawdę nie była najłatwiejsza. Chciałam jednak odłożyć nieco oszczędności na dalsze lata i pomóc córkom.
Teraz wróciłam do kraju, a moje dziewczynki doszły do wniosku, że matka będzie doskonałą opiekunką dla wnuków. A ja zupełnie nie chcę pełnić tej roli. Niedawno poznałam Zbyszka i znowu poczułam się kobietą. Po wielu latach bycia jedynie matką, pomocą domową i wciąż zabieganym pracownikiem. Przy Zbigniewie odkryłam, że moje 65 lat to wcale jeszcze nie koniec życia. To on pokazał mi, że nadal mogę cieszyć się drobnymi radościami, sprawiać sobie przyjemności, doskonale się czuć i tak wyglądać. Mąż nigdy nie zaprosił mnie na prawdziwą randkę, nie dbał o kwiaty czy romantyczne gesty.
Zbyszek cały czas powtarza mi, że jestem piękna, inteligentna i pociągająca. Kupuje drobne prezenty zupełnie bez okazji. Jest w stanie przyjechać do mnie w środku tygodnia z bukietem czerwonych tulipanów, bo wie, że je uwielbiam. Razem zaczęliśmy chodzić na basen, jeździć na niedzielne wycieczki rowerowe, umawiać się na randki w kinie czy kawę i pyszne ciastko w naszej ulubionej kawiarence koło parku.
– Zupełnie jak para zakochanych do szaleństwa dzieciaków, a nie dwoje emerytów po przejściach – tłumaczyłam mojej siostrze.
– To piękne. Zasłużyłaś, żeby wreszcie trafić na kogoś z kim będzie ci dobrze i kto będzie o ciebie dbał – Zofia doskonale rozumiała, że przeżywam teraz drugą młodość i mam do tego prawo.
Twierdzą, że przynoszę im wstyd
Moje córki były jednak zupełnie innego zdania. Dla nich jestem jak ta ciotka-cnotka, która powinna biegać co najwyżej na wieczorne msze do kościoła, a nie szalone randki. Emilia jest zła, że nie pomagam jej w opiece nad wnuczkami, a Kamila zaczęła wyśmiewać się z mojego amanta z siwym włosem – jak złośliwie nazwała Zbigniewa.
– Jesteś śmieszna mamo. Chcesz bawić się w kusicielkę, ale ci do niej daleko. Jesteś stateczną starszą panią i tak powinnaś się zachowywać. Teraz już wiem, skąd te twoje przykrótkie spódnice. Aż wstyd mi za ciebie – wygarnęła mi przez telefon.
Czy to jednak grzech, że po sześćdziesiątce się zakochałam? Chcę jeszcze czuć się piękna i pożądana. Mam do tego prawo. Przy Zbyszku zmieniłam nieco swój wygląd. Rozciągnięte dresy, szare swetry i sportowe buty zamieniłam na kolorowe garsonki, bardziej kobiece sukienki i buty na wysokim obcasie. Poprosiłam moją fryzjerkę o modne cięcie, a ona doradziła piękną grzywkę, która lekko wysmukliła twarz i jasne pasemka odejmujące mi lat. Zaczęłam się też delikatnie malować – kupiłam nawet karminową szminkę, o której zawsze marzyłam, ale wydawała mi się dla mnie zbyt wyzywająca. Czuję, że mam więcej energii i cieszę się swoją codziennością.
– Po latach robienia wszystkiego dla innych, teraz wreszcie chcę zrobić coś dla siebie. Dlaczego dziewczyny tego nie rozumieją? Przez nie czuję się jakbym robiła coś złego, a ja tylko jeszcze przez chwilę chcę poczuć się pewną siebie kobietą, która zasługuje na miłość – tłumaczyłam przez telefon Zosi.
– I bardzo dobrze, kochana. To twój czas i wykorzystaj go najlepiej jak potrafisz – siostra mnie poparła. – Twoje córki są młode, dlatego dla nich ludzie w naszym wieku powinni zamknąć się w domach. Ale kiedyś zmienią zdanie, zobaczysz. Przekonają się do Zbyszka i jeszcze wspólnie będziecie świętować rodzinne okazje.
Pojadę w te góry i nie dam zepsuć sobie naszych romantycznych ferii. Emilia i jej mąż mogą wziąć po tygodniu wolnego w pracy, żeby posiedzieć z chorymi dziećmi. Ja już nie mam czasu odkładać życia na później. Zbyt wiele lat to robiłam i czuję, że dużo straciłam przez swoje źle pojęte poczucie obowiązku. Teraz czas na odrobinę szaleństwa.
Czytaj także:
„Noszę w sobie owoc miłości do księdza. Słowa o miłości do bliźniego wcielaliśmy w czyn na plebanii”
„Przez 40 lat byłam pokojówką bogatych ludzi. Czułam się jak członek rodziny, ale oni potraktowali mnie jak śmiecia”
„Moją kochanką była nauczycielka udzielająca korepetycji. Po lekcjach matmy, ćwiczenia praktyczne przerabialiśmy w łóżku”