Moi przyszli teściowie ciągle zwiększali liczbę gości zaproszonych na nasze wesele. Nie słuchali, gdy mówiliśmy o skromnej uroczystości w gronie najbliższych. W końcu miarka się przebrała.
Gdy poinformowaliśmy ich o tym, że bierzemy ślub w urzędzie, wpadli w furię i przestali się do nas odzywać.
Miłość odmieniła moje życie
Nie miałam łatwego dzieciństwa. Po tym, jak rodzice zginęli w wypadku, trafiliśmy z bratem do domu dziecka, w którym spędziliśmy 10 lat. Dzięki fantastycznym opiekunom i naszemu uporowi udało nam się skończyć dobrą szkołę i mogliśmy pójść na studia. Oczywiście łączyliśmy naukę z pracą, która pozwalała na skromne utrzymanie. I to właśnie dzięki pracy w kawiarni poznałam Bartka.
Na początku wydawało mi się, że podrywa mnie dla zabawy. Kiedy jednak zaczął przychodzić do kawiarni każdego dnia, prosząc mnie o numer telefonu lub spotkanie, uznałam to za dobry znak. Z natury jestem bardzo nieufna, dlatego Bartek musiał się naprawdę postarać, żebym się przed nim otworzyła. Był wytrwały i nie zamierzał się poddawać, a ja powoli się w nim zakochiwałam i ostatecznie przepadłam.
Dopiero po jakimś czasie dowiedziałam się, że mój ukochany jest synem bardzo znanego biznesmena i jest bajecznie bogaty. Trochę mnie to przeraziło, ale zdążyliśmy się już dobrze poznać, więc wiedziałam, że jest dobrym człowiekiem.
Oczywiście pierwsze spotkanie z rodzicami Bartka było bardzo stresujące. Zwłaszcza że trochę mi o nich opowiadał i uprzedzał, że nie należą do zbyt sympatycznych ludzi. Pocieszał mnie jednak, że to nie z nimi jestem w związku, więc mam się niczym nie przejmować. Rodzice Bartka w przeciwieństwie do syna byli bardzo oschli i niestety patrzyli na mnie z góry.
Nie byłam przecież idealną kandydatką na partnerkę dla syna tak poważanych ludzi. Zacisnęłam więc zęby i przetrwałam to spotkanie, mając nadzieję, że nie będę musiała przechodzić przez to zbyt często. Dość szybko okazało się jednak, że będę miała do czynienia z rodzicami Bartka niemal na co dzień.
Niecały miesiąc po tym spotkaniu mój chłopak mi się oświadczył, a ja się zgodziłam. W tym momencie byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie i wydawało mi się, że nic nie może nam stanąć na przeszkodzie. Nie mogłam przecież podejrzewać, że nasz ślub będzie powodem tak wielu kłótni. Mimo że moi przyszli teściowie nie byli zachwyceni wyborem ich syna, chcieli zorganizować wesele, jakiego nikt wcześniej nie widział. Szkoda tylko, że nie zapytali nas o zdanie.
To mój ślub, a nie teściowej!
Zaraz po tym, gdy poinformowaliśmy rodziców Bartka o ślubie, jego mama zaczęła snuć plany dotyczące uroczystości. Na spotkaniu z nimi jasno stwierdziliśmy, że wolimy zrobić skromny ślub w gronie najbliższych osób. Zwłaszcza że moja rodzina ograniczała się tylko do mojego brata i garstki przyjaciół. Teściowa nie chciała jednak nawet o tym słyszeć.
— Żartujecie sobie? Mój syn nie będzie się żenił w jakimś urzędzie — grzmiała.
— Nam to naprawdę nie przeszkadza mamo. Chcemy podpisać, co trzeba, a potem świętować w gronie najbliższych — starał się wytłumaczyć Bartek.
— Nam to przeszkadza! Jak to będzie wyglądało, jak syn Jacka M. nie będzie miał wesela z pompą? Pomyśl trochę Bartek — argumentowała teściowa.
— Tylko że to nie jest wesele Jacka M. mamo! — Bartek zaczynał się denerwować.
— Możemy zrobić trochę większe wesele, na pewno uda się nam wymyślić jakiś kompromis — postanowiłam załagodzić sytuację.
— Widzisz, nawet Basia się ze mną zgadza — podsumowała mama Bartka.
Nie chciałam, żeby nasz ślub był powodem kłótni między moim narzeczonym, a jego rodzicami. Jacykolwiek by nie byli, to jednak rodzice. A ja wiedziałam, jak łatwo ich stracić. Nie przyszło mi wtedy nawet na myśl, że moi przyszli teściowie chcą zawsze stawiać na swoim i nie liczą się ze zdaniem innych.
W którymś momencie zorientowałam się, że pani Maria praktycznie przejęła organizację naszego wesela. Informowała nas tylko, gdzie mamy się pojawić, żeby przymierzyć sukienkę albo garnitur, obejrzeć salę lub zobaczyć propozycje kompozycji kwiatowych. Cały czas uspokajałam Bartka, że damy radę, ale sama zaczynałam się czuć z tym wszystkim źle.
Przytłaczała mnie wielka sala bankietowa i 150 gości, z których znałam może 10 osób. Mimo to brnęliśmy w to dalej do momentu, aż teściowa poinformowała nas o zmianie miejsca, w którym jednak nie zmieszczą się wszyscy goście.
— Rezygnujemy jednak z tej sali i przeniesiemy ślub do tego uroczego pałacu pod miastem — powiedziała pani Maria.
— Czy ty już kompletnie oszalałaś? Do jakiego znowu pałacu? Po co? — Bartek był wściekły.
— A jak chcesz zmieścić 250 osób w tej salce? No nie da się inaczej synku — mówiła spokojnie teściowa.
— Jakie 250 osób? Skąd się tam weźmie tylu ludzi? — mój narzeczony nie wierzył w to, co słyszy.
— Bartek, tata prowadzi interesy z wieloma osobami, no nie da się inaczej! Musimy zaprosić tych ludzi, żeby się nie obrazili — podkreśliła.
— Nie ma mowy, nie będziemy małpami w waszym cyrku! To jest nasz ślub! — krzyczał Bartek.
— Może i wasz, ale to my za niego płacimy. Chyba mamy coś do powiedzenia — mówiła oburzona teściowa.
— Coś, a nie wszystko... — stwierdził smutno Bartek, po czym złapał mnie za rękę i wyszliśmy.
Ślub na własnych zasadach
Po powrocie do domu odbyliśmy długą rozmowę. Obydwoje mieliśmy dość tego, że rodzice organizują dla siebie imprezę, pod przykrywką naszego ślubu. Postanowiliśmy więc wziąć sprawy w swoje ręce.
Wbrew rodzicom Bartka wybraliśmy najbliższy wolny termin w urzędzie i zarezerwowaliśmy stolik w naszej ulubionej restauracji. Poinformowaliśmy o uroczystości mojego brata i kilku przyjaciół, a następnie pojechaliśmy do rodziców Bartka. Wiedzieliśmy, że ta rozmowa nie będzie przyjemna, ale nie przypuszczaliśmy, w jaką furię wpadną moi teściowie.
— Bierzemy ślub na własnych zasadach. Zapraszamy was do urzędu w przyszły piątek, a potem na obiad do restauracji. Mamy nadzieję, że uda wam się przyjechać — powiedział na jednym tchu Bartek, ściskając z całych sił moją rękę.
— Gadasz głupoty, ślub będzie dopiero za pół roku. Nie będzie żadnego urzędu i restauracji — przypomniała spokojnie pani Maria.
— Nie mamo, bierzemy ślub za tydzień. Jeśli organizujesz imprezę za pół roku to super, ale nas na niej nie będzie — Bartek był mocno zestresowany.
— W głowach wam się już poprzewracało! Ślub będzie wtedy, kiedy mówi matka! Nie róbcie cyrku — grzmiał ojciec mojego narzeczonego.
— To wy zrobiliście cyrk z naszego ślubu, a my nie mamy zamiaru w tym uczestniczyć — nie odpuszczał.
— To ona cię do tego przekonała? Sierota nie może zrobić sobie hucznej imprezy, to tobie też zabrania? — wypaliła matka Bartka.
— Do niczego go nie przekonywałam! To wy nie dajecie nam dojść do głosu — odpowiedziałam.
— Nie odzywaj się tak do Basi — krzyknął Bartek w mojej obronie.
— Dobra dzieciaki, nie mam na to czasu. Robimy wszystko po naszemu albo zapomnijcie o naszej pomocy. Koniec z kasą spadającą z nieba. Nie mam zamiaru marnować pieniędzy na ludzi, którzy mnie nie szanują — groził ojciec Bartka.
— Nie ma problemu, bo nie chcemy twoich pieniędzy. Możecie wszystko odwołać, ale nadal zapraszamy was na nasz ślub. Jeśli to nie będzie poniżej waszej godności — podsumował Bartek i po prostu wyszliśmy.
Nie mogłam uwierzyć w to, że rodzice mogą być tak bezwzględni wobec swojego dziecka. Moich teściów nie obchodziło nasze szczęście. W ich głowach nasz ślub był tylko kolejnym przedstawieniem, które pozwoli im ubić jeszcze lepsze interesy. Bartek był wściekły, ale też smutny. Mówił, że od lat walczył z rodzicami o każdą podejmowaną przez siebie decyzję, która nie była po ich myśli. Teraz jednak marka się przebrała. Nie chciał już dłużej żyć pod ich butem.
Nasz ślub był naprawdę uroczy. Po krótkiej uroczystości spędziliśmy wspaniałe popołudnie z ludźmi, którym naprawdę na nas zależy. Niestety rodzice Bartka się nie pojawili i do tej pory się do nas nie odezwali, mimo że minęło już pół roku. Jest mi bardzo przykro z tego powodu, ale mam nadzieję, że kiedyś zrozumieją swój błąd i zechcą być częścią naszego życia.
Czytaj także:
„Zagroziłam teściom, że albo mi pomogą, albo pozwę ich o alimenty. Ich synalek ulotnił się, gdy został ojcem”
„Zgodziłam się na to, żeby moją ciążę prowadził ginekolog, który był znajomym moich teściów. Gorzko tego pożałowałam”
„Teściowie od początku traktowali mnie gorzej niż psa. Byłam wyrodną synową, która odebrała im synka i dała chorego wnuka”