„Teściowa zrobiła sobie z mojego domu hotel. Całymi dniami musiałam jej sprzątać i gotować, a i tak robię to źle”

Kobieta, która ma dość teściowej fot. Adobe Stock, Studio Romantic
„Z weekendowych odwiedzin zrobiły się miesiące. Każdego popołudnia snuła się za mną, patrzyła mi na ręce i komentowała wszystko, co robię. >>A za płytko kopiesz. A to i tak nie urośnie. Po co ci tyle tych kwiatów, za grube te plastry, za cienkie te plastry…<<”.
/ 09.12.2021 08:24
Kobieta, która ma dość teściowej fot. Adobe Stock, Studio Romantic

Rafała poznałam pięć lat temu. Właściwie nie poznałam, ale odgrzebałam tę znajomość. Znaliśmy się jeszcze z liceum. Potem ja zajęłam się studiami, życiem, on z kolei wyjechał za granicę. Dzięki magii Facebooka odnowiliśmy kontakty. On akurat był w kraju w odwiedzinach u mamy, ja nie miałam nic lepszego do roboty, i tak od słowa do słowa postanowiliśmy się spotkać.

I co? I grom z jasnego nieba! Zobaczyliśmy się, wypiliśmy morze wina, przegadaliśmy tę noc do świtu. Pocałunki, nadzieje, nie wiem, co jeszcze. A potem Rafał wyjechał tam, gdzie żył przez ostatnie lata. Tęsknota. Na tyle silne było to wszystko, że postanowił spakować cały swój dotychczasowy świat i wrócić do Polski. Do mnie.

Do mnie? Na pewno? W jakimś sensie tak, ale także do niej. Do matki. Tej, która zamiast go wychowywać i przy nim być, posłała go w świat. Kiedy był jeszcze mały, częściej opiekowali się nim jej sąsiedzi i znajomi niż ona. Kiedy był dorosły, musiał sobie radzić sam. Okej, może jako samotna matka inaczej nie umiała, może nie chciała. Grunt, że wciąż była jego matką, a on jej synem. Tyle że wtedy jeszcze nie wiedziałam, jak silna to zależność…

Kiedy Rafał w końcu przyjechał z zagranicy, zamieszkaliśmy w moim mieszkaniu. Tak było prościej. Niewielka kawalerka w centrum miasta. Wystarczała przez wiele lat dla mnie, mogła wystarczyć i dla nas.
Ale z czasem zaczęła się kurczyć. Przybywało rzeczy, a i każde z nas chciało mieć swój osobny kąt. Ja bibliotekę do pracy i czytania książek, Rafał do majsterkowania. Tutaj się nie dało. Rafał rzucił więc propozycję kupienia czegoś większego, i może nie w mieście, ale poza nim. Domek na wsi? Świeże powietrze, poranne spacery po łące? Zachody słońca nad stawem? Och, jakież to było kuszące!

Po długich poszukiwaniach znalazł „to coś”. Niewielki, wygodny dom z pięcioma pokoikami, obok duży staw, kawałek dalej las. Cisza, spokój, szum wiatru i śpiew ptaków. Budynek nie był nowy, ale mieliśmy pieniądze na remont. Ja z oszczędności, on ze swoich plus z oszczędności matki. Już wtedy powinna mi się zapalić lampka ostrzegawcza w głowie. Bo jeśli ta kobieta nigdy mu nic nie podarowała, to dlaczego akurat właśnie teraz? Ale dobra, kasa to kasa, zależało mi, żeby jak najszybciej dokończyć remont.
Trwał ponad pół roku. Stukot wbijanych gwoździ, zapach świeżej farby, dostawy rozmaitych mebli i sprzętów. Wreszcie wprowadziliśmy się.

Pierwszy miesiąc był cudowny. Ja i on, trochę dodatkowego remontowania, trochę urządzania, trochę siedzenia na pomoście nad stawem. Byliśmy zakochani, szczęśliwi, widzieliśmy naszą jakże świetlaną przyszłość. Ale czar prysł pewnego pięknego poranka.

Rafał próbował mnie przekonywać...

– Wiesz, zaprosiłem mamę – powiedział Rafał, z chrzęstem wciągając grzankę, a pode mną ugięły się kolana.

– Tak? – siliłam się na obojętny ton.

– Koniecznie chciała zobaczyć, jak mieszkamy, no i trochę z nami pobyć.

– Aha – ledwo przełknęłam łyk zimnej już kawy. – I kiedy ma przyjechać?

– W piątek. Wcześniej ma jakieś te swoje emeryckie zajęcia, ale potem już jest wolna.

Wolna – pomyślałam z przekąsem. Tak jakby wcześniej była zajęta… Czym niby? Sprzątaniem? Gotowaniem? Na Boga, ta kobieta siedziała przez cały dzień plackiem w swoim zagraconym mieszkaniu i myślała co najwyżej o wieczności lub uskuteczniała swoje modlitwy. Nie zajmowała się ani domem, ani synem, ani niczym innym. Tkwiła. A teraz miała tkwić u nas. Po prostu fantastycznie! Wiedziałam, że w niczym mi nie pomoże, tylko będzie przeszkadzać. No ale matki się nie wybiera, jest jak jest, to przecież tylko weekend. Wspięłam się więc na wyżyny dobrej woli i życzliwości, myśląc, że jakoś to przetrwam.
Nadszedł ów piątek i Rafał radośnie pognał na pobliski przystanek autobusowy odebrać mamusię. Zjawili się po kwadransie i zaczęli rozpakowywać. Na ten widok znowu zdębiałam. Jego matka miała ze sobą torbę, worek, plecak plus ogromny wózek sklepowy.  Jak to wtargała do autobusu, nie wiem. Ale najwyraźniej się udało.

Kolejny raz zrobiłam dobrą minę do złej gry. Przywitałam się, wskazałam pokój gościnny, oprowadziłam po reszcie domu. Zjedliśmy miłą kolację (którą oczywiście ja przygotowałam), kolejny dzień oni spędzili w ogrodzie, nadrabiając stracony czas. Potem obiadek (kto go przygotował?), kolacyjka i kolejny dzień.
Niestety, kiedy nastał poniedziałek, szanowna mamusia ani myślała wyjeżdżać. Bo „świeże powietrze jej służy, bo miło mieć towarzystwo, bo co w tym mieście można robić…”.

Trudno – pomyślałam. Przetrwam jeszcze kilka dni. Ale nie! Dni zmieniły się w tygodnie, potem w końcu w miesiące! Każdego ranka była ze mną w kuchni, każdego popołudnia snuła się za mną po ogrodzie. Patrzyła mi na ręce, komentowała wszystko, co robię. „A za płytko kopiesz. A to i tak nie urośnie. Po co ci tyle tych kwiatów, te żółte są ładniejsze. Za grube te plastry, za cienkie te plastry…”.

W każdej minucie czułam na karku jej oddech i bardziej lub mniej milczącą krytykę. „Po co tyle marchewki do tej zupy? Czy nie za grubo obierasz tego ogórka? Dlaczego te grządki w takim nieładzie? Po co wam tyle kamieni przy tym stawie? Dlaczego nie zajmujesz się domem? Czy nie można przyszyć tego guzika?”.
Boże, i tak w kółko. Mogłam to ignorować i ignorowałam tak długo, jak się dało. Ale ten jej głos, który cały czas słyszałam z tyłu głowy sprawił, że stałam się kłębkiem nerwów. To było nie do zniesienia.

Do tego miała zwyczaj przynosić do domu wszystko, co spotkała na swojej drodze: puszki albo puste butelki (bo można oddać na skup), gazety (na makulaturę), plastikowe kubki (bo jeszcze dobre), cukier z pobliskiej knajpki (bo po co się ma zmarnować). Jej pokój był już pełen rozmaitych rupieci, a w dodatku zaczynały się one przelewać na resztę domu. I jeszcze religijność. Nie, to była dewocja, a nie religijność. Rozkręcone na maksa radio i wyśpiewywane kościelne pieśni wraz z jej zawodzeniem. Jasne, każdy żyje, jak chce, ale dlaczego ma mnie tym męczyć?

– Czy twoja mama będzie tu mieszkać wiecznie? – pytałam co jakiś czas.

– Nie, jasne, że nie.

– Ma przecież swoje mieszkanie, może tam by trochę pobyła.

– No tak, racja, zapytam.

Ale nie zapytał, nie zaproponował. Znikał na całe dnie, a ja użerałam się z tą babą – bo już inaczej jej w myślach nie nazywałam – i byłam coraz bardziej wściekła. Szczyt nastąpił, kiedy zaczęła dopominać się o ślub i wnuki.

– Wiesz, młodsza się nie robisz. W grzechu żyjecie, a to niedobrze. I dzieci też trzeba mieć, tak mówił Pan – gderała.

– Jasne, mało mam na głowie. Praca z domu, Rafał i jeszcze pani. Dzieci mi do tego potrzeba – mruczałam bardziej do siebie niż do niej.

Kiedyś nie wytrzymałam i zrobiłam Rafałowi awanturę.

– Ja już nie mogę, serio. Mam jej dość. Chcę spędzić jeden dzień w ciszy i spokoju!

– Przecież możesz zamknąć drzwi – bronił się słabo.

– We własnym domu mam się chować? Nie mogę nawet wziąć prysznica, bo ona natychmiast jest w łazience i mówi, że może bym tyle nie jadła, bo mam już sporo fałdek!

– Oj, przesadzasz. Ona jest samotna, chce mieć towarzystwo…

– Ale ja nie chcę, do cholery! – krzyknęłam i tym razem faktycznie zamknęłam się w sypialni na klucz.
Następnego dnia pojechałam do miasta. Spędziłam dzień na spotkaniu z koleżankami i włóczeniu się po sklepach. Gdy wróciłam wieczorem, mój ulubiony duet siedział w kuchni z kwaśnymi minami.

– O, jesteś – bąknął Rafał.

– Długo cię nie było. A tu obiad niegotowy – powiedziała szanowna mamusia. – I widzę, że znowu nakupiłaś jakichś ciuchów. Nie wiem, po co ci tyle, masz całą szafę, widziałam…

– Dość – powiedziałam, odstawiając torby na podłogę. – Dość, dość, dość!

−Tylko mówię, co widzę – sapnęła.

– Dość, powiedziałam! – krzyknęłam.

– Rafał, znoszę to od miesięcy, ale dłużej nie zamierzam. Albo twoja matka, albo ja.

– Ale…

– Żadne ale. Masz dwa dni na decyzję. I mam to gdzieś, co sobie pomyślicie!

Dwa dni spędziłam albo w swojej sypialni, albo w salonie z korkami wyciszającymi w uszach. Nie gotowałam, nie sprzątałam. Rafał próbował tłumaczyć, że mamusia jest samotna i bardzo nas potrzebuje, ale tym razem miałam to faktycznie gdzieś. W sobotę rano zapytałam po prostu:
– Jaka decyzja?

– Nie wiem, co mam zrobić, jak jej powiedzieć, że nie jest tu mile widziana. Ona to traktuje tak, jakbyśmy chcieli się jej pozbyć – jęczał Rafał.

– I słusznie, ja chcę się jej pozbyć z tego domu. Może tu przyjeżdżać od czasu do czasu, ale nie będzie tu mieszkać.

– No ale zrozum… – znowu ten wzrok zbitego psa.

– No ale – ja z kolei byłam stanowcza – tak się nie da. Jeśli nie potrafisz sobie z tym poradzić, trudno. Ja się zbieram. Jak wiesz, moje mieszkanie w mieście wciąż stoi puste i do niego mam zamiar się przenieść. A wy róbcie, co chcecie. Jeśli nadal chcesz tu żyć z matką, nie ma sprawy. Oddasz mi tylko pieniądze, które włożyłam w kupno tego domu i jego remont. Co do terminu, dogadamy się. Do widzenia. Po resztę rzeczy jakoś wpadnę. Jutro, pojutrze, jeszcze nie wiem.

Krzątając się po pokoju, kątem oka widziałam jego zdziwioną minę. Szok, niedowierzanie? Może jedno i drugie. Ale trudno, już naprawdę byłam na skraju wytrzymałości nerwowej. Wzięłam torbę z najpotrzebniejszymi rzeczami, którą spakowałam poprzedniego dnia i wyszłam, nie zważając na jego nawoływania i uwagi mamusi, że wciąż nie ma obiadu. Wsiadłam do samochodu, pojechałam do swojego mieszkania. Z ulgą przywitałam święty spokój, ciszę i tony kurzu, który pojawił się tam po po miesiącach mojej nieobecności.

Rafał oczywiście dzwonił, pisał, chciał przyjeżdżać. Ale ja byłam nieugięta. Dopóki nie załatwi spraw z mamusią, nie ma tu czego szukać. Po miesiącu zaproponował spotkanie w knajpce, do której kiedyś chodziliśmy. Nie ma co kryć – tęskniłam za nim, więc się zgodziłam.

– Anula, przepraszam… – zaczął, wręczając mi bukiet kwiatów. – Bardzo przepraszam. Nie wiedziałem…

– Czego nie wiedziałeś? – spytałam.

– Że ona jest taka trudna…

– Doprawdy? – nie mogłam powstrzymać sarkazmu.

– No tak… Bo jak zostaliśmy razem, to ona…

– Co? Krytykowała? Zrzędziła? Chodziła za tobą krok w krok? Patrzyła ci na ręce? Przecież mówiłam ci o tym ciągle. Powtarzałam jak katarynka, jak bardzo to jest męczące!

– Ale nie wiedziałem, że aż tak… – przyznał ze spuszczoną głową.

– To już wiesz. I co teraz? – zapytałam.

– Wróć do domu, proszę.

– A co z nią?

– Jest już u siebie, przedwczoraj ją odwiozłem. Wytłumaczyłem, że chcemy być sami, że ona jest mile widziana, ale jako gość od czasu do czasu, a nie stały lokator.

Popatrzyłam na niego. Chyba faktycznie coś z tego zrozumiał. Mnie te kilka dni w ciszy i samotności też dały sporo do myślenia. To nie tak, że uważałam jego matkę za zło. Po prostu nie dało się z nią żyć na co dzień. Może gdyby z nią normalnie porozmawiać, zagonić do pomocy… Dwa dni później wróciłam. Dom był wysprzątany, pokój gościnny świecił pustkami. Nie było w zasadzie śladu, że mamusia tam rezydowała. W dodatku czekał na mnie obiad i kolejny bukiet kwiatów.

– Można? – zapytałam z uśmiechem.

– Można. W końcu dla ciebie tu przyjechałem i z tobą chcę spędzić życie. To moja matka i kocham ją, ale ty jesteś ważniejsza – przytulił mnie mocno.

– No, mam nadzieję – zaśmiałam się.

– A kiedy teraz przyjeżdża?

– Ano właśnie, miałem ci powiedzieć….

Jezu! Byle tylko nie skończyło się tak, jak ostatnim razem.

Czytaj także
„Mój mąż przez pandemię zmienił się w alkoholika. Zapija stres i twierdzi, że musi >>dezynfekować się od środka<<”
„Moja matka była histeryczką, więc paniki bałam się jak ognia. Stałam się nieczuła, nie martwiłam się o męża i dzieci”
„Moje życie kręciło się wokół faceta. Nawet kiedy mnie zostawił dla innej, nie widziałam przyszłości bez niego”

Redakcja poleca

REKLAMA