Wigilię i pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia spędzamy zawsze u braci Iwony, natomiast w drugi świąteczny dzień jedziemy odwiedzić moich rodziców. W tym roku żona postanowiła, że to my zorganizujemy kolację wigilijną.
Miało być inaczej
– Wiesz, ciągle tylko nas zapraszają, nie wypada tak – skwitowała.
– Masz rację – przytaknąłem, chociaż gdzieś w głębi serca pojawił się dziwny niepokój.
Przypuszczałem, że Iwona będzie chciała stanąć na głowie, aby zaimponować rodzinie, a to wcale nie napawało mnie zadowoleniem. Poza tym w obecności swoich krewnych zachowywała się dziwnie i nienaturalnie, jakby pragnęła za wszelką cenę coś komuś udowodnić. Zdarzało się nawet, że dzieci pytały mnie, czy mamusia się dobrze czuje.
Zwracałem jej na to uwagę, ale od razu zaczynała się denerwować i zwykle rozmowa na ten temat kończyła się kłótnią. Plany dotyczące tegorocznej Wigilii nie jawiły się w mych oczach jako atrakcyjne, ale postanowiłem zacisnąć zęby i wspierać żonę na tyle, na ile jest to możliwe.
Na dwa tygodnie przed świętami Iwona przepuściła istny szturm na sklepy i zrobiła takie zakupy spożywcze, jakby zamierzała wykarmić całą armię. Dopadła ją bożonarodzeniowa gorączka. Takiej ilości jedzenia w naszym domu jeszcze nigdy nie było. Co więcej, małżonka oznajmiła, że wzięła parę dni urlopu, żeby się wyrobić z przygotowaniami i dopiąć wszystko na ostatni guzik.
Nie oszczędzała
Pakując różne produkty do lodówki, zauważyłem, że spora część z nich była z wyższej półki cenowej.
– Wygrałaś w totka czy co? – rzuciłem żartobliwie.
– Nie – machnęła ręką – dostaliśmy po prostu sporo fajnych bonów w pracy.
– A, rozumiem.
Skoro tak powiedziała, nie zamierzałem w to wnikać. Starałem się oszczędzać siły i zachować cierpliwość, bo nie mówiła już o niczym innym, jak tylko o Wigilii. Przeglądała rozmaite przepisy i układała menu, co chwilę je zmieniając i zarzucając mnie pytaniami typu: „Jak myślisz, która potrawa będzie lepsza?”. Koniec końców wyganiała mnie z kuchni i tonem nieznoszącym sprzeciwu nakazywała, abym zajął się sprzątaniem i dekoracjami.
Plusem tego zamieszania było to, że przynajmniej w spokoju ubraliśmy z dziećmi choinkę – Iwona nami nie dyrygowała, bo siedziała po uszy w pierogach, śledziach, barszczach i sałatkach. Nie było oczywiście opcji, żeby spróbować czegokolwiek.
– Nie rusz, to na Wigilię – padały wówczas te nieśmiertelne słowa.
Im było bliżej do 24 grudnia, tym bardziej nerwowa atmosfera robiła się w domu. Żona była non stop zirytowana i nieustannie mnie strofowała – bo źle wytarłem kurze, krzywo zawiesiłem lampki na choinkę, niedokładnie poodkurzałem itp. Co się dało, to poprawiała po swojemu, mamrocząc pod nosem, że jak zwykle wszystko musi ogarniać sama.
Wszystko robiła sama
Nie ukrywam, że było to strasznie wkurzające, lecz gryzłem się w język. Ostatnią rzeczą, jakiej trzeba było w tym harmidrze, była awantura. Iwona była zmęczona i w pełni to rozumiałem, ale nikt jej przecież nie kazał urabiać się po łokcie, żeby tylko jak najlepiej wypaść w oczach innych ludzi.
– Może przynajmniej przy prezentach ci pomogę? – zaproponowałem nieśmiało.
Posłała mi niedowierzające spojrzenie.
– Myślisz, że tego nie załatwiłam?
– No jak uważasz – odparłem.
Słowem nawet nie pisnęła, że zajęła się podarunkami. Wolałem nie pytać, co kupiła, bo zaraz posypałyby się na mnie gromy.
To, co przygotowała Iwona, przypominało raczej przyjęcie weselne, a nie wigilijną kolację. Całokształt przerósł moje najśmielsze oczekiwania, a i goście byli równie mocno zaskoczeni – w pozytywnym tych słów znaczeniu. Żona brylowała niczym gwiazda filmowa – kupiła na tę okazję sukienkę i szpilki, a mnie zaopatrzyła w nową koszulę i garnitur. Leżał jak ulał, ale nie czułem się w nim zbyt komfortowo – bardziej jak przebrany niż ubrany. Dzieci też zostały wystrojone.
Dosłownie oniemiałem
Przysłowiową wisienką na torcie okazał się moment wręczania prezentów. Wtedy dosłownie zamarłem. Nie były to skromne podarunki, jakie mieliśmy w zwyczaju wręczać. Nie wierzyłem własnym oczom, widząc klocki Lego, smartfony, markowe perfumy i wiele innych rzeczy, które z symbolicznymi podarkami nie miały niczego wspólnego.
W mojej głowie natychmiast zapaliła się czerwona lampka, ale nie chciałem psuć wieczoru. Wystarczyło, że miałem fatalny nastrój. Wszyscy rozpływali się nad kulinarnym kunsztem mojej żony, lecz ja totalnie straciłem chęć na jedzenie. Nie wierzyłem w bajkę o bonach z pracy.
– Mikołaj był w tym roku wyjątku hojny – na drugi dzień, gdy szykowaliśmy się do wyjścia z domu, nie byłem w stanie odmówić sobie złośliwości pod adresem małżonki.
– O co ci chodzi? – nawet nie zaszczyciła mnie spojrzeniem.
– To były drogie prezenty. Stać nas na takie?
– Przecież ci mówiłam.
– No tak, mówiłaś.
Miałem stuprocentową pewność, że Iwona kłamie, a ja zamierzałem poznać prawdę. Tak się jednak złożyło, że sama wyszła na jaw – i to zupełnym przypadkiem.
Oszukała mnie
Któregoś dnia po Świętach spotkałem w markecie Andrzeja – kolegę Iwony z biura. Zamieniliśmy parę słów o minionych świętach.
– Ładnie wam w tym roku bonami rzucili – zamierzałem skorzystać z nadarzającej się okazji i uzyskać trochę informacji od kogoś, kto pracował z moją żoną.
– Jakimi bonami? – Andrzej był wyraźnie zaskoczony pytaniem.
– Iwona się przechwalała.
– Co ty, człowieku, żadnych bonów nie było. Nic nie dali, bo firma ponoć w kiepskiej sytuacji finansowej, jak co roku o tej porze zresztą.
Miałem zatem jasność sytuacji. Po powrocie do domu powiedziałem Iwonie o tym, co usłyszałem od Andrzeja. Początkowo się wypierała, ale wreszcie, przyparta do muru, przyznała się do wzięcia sporej pożyczki.
– Który bank ci ją dał bez moje zgody?
– Nie wzięłam jej w banku, tylko w firmie pożyczkowej – wybąkała i się rozpłakała.
Wpędziła nas w długi
Czułem się w tej chwili niczym balonik, z którego spuszczono powietrze. W rachubę wchodziła niezła sumka – ręce mi opadły. Byłem wściekły i zarazem rozgoryczony, bo żona mnie okłamała. Z chęci zaimponowania swojej rodzinie wpędziła nas w długi. Spłacaliśmy już kredyt hipoteczny, który pochłaniał niemało pieniędzy każdego miesiąca – a tu taka niespodzianka.
– Co ci odbiło? – nie wiem, jakim w ogóle cudem, trzymałem nerwy na postronku. – Czy ty masz świadomość, ile nas to będzie kosztować?
Musiałem wyjść z domu, żeby spuścić parę, bo w przeciwnym razie bym wybuchł, pogarszając i tak nieciekawą sytuację. Potem mieliśmy ciche dni, ponieważ najzwyczajniej w świecie nie miałem najmniejszej ochoty rozmawiać z żoną. Przeprosiła i obiecała, że znajdzie rozwiązanie, żeby nie pogrążyć domowego budżetu. Nie tylko on na tym ucierpiał, ale i moje zaufanie do Iwony.
Adam, 34 lata
Czytaj także:
„Raz zaszalałem jak za kawalerskich czasów i teraz żałuję. Wchodziłem na imprezę jak panicz, a wyszedłem jak żebrak”
„Nie kocham żony, ale nic z tym nie zrobię. Mam 50 lat, powinienem szukać miejsca na cmentarzu, a nie nowej miłości”
„Po rozwodzie mąż załatwił mnie w białych rękawiczkach. Nora z grzybem na ścianach to najlepsze, co mnie spotkało”