Kiedy wychodziłam za Arka, nie miałam złudzeń, że jego matka mnie zaakceptuje. Od początku dawała mi do zrozumienia, że nie takiej spodziewała się synowej. Wiem, co się jej we mnie nie podobało – zrobiłam tylko maturę. A moja teściowa uważa, że żona jej syna powinna być po studiach. Bo w ich rodzinie wszyscy mieli wyższe wykształcenie.
No cóż, to jej pogląd. Tyle że ja w zasadzie od 18. roku życia utrzymywałam się sama, bo rodzice musieli zadbać przede wszystkim o sześcioro mojego rodzeństwa. Dlatego nie bardzo miałam czas i możliwości, aby się dalej kształcić. Mój mąż to rozumiał, gorzej było z jego matką.
Nagle zrobiło się u nas bardzo ciasno
Pamiętam jej pierwszą wizytę w moim rodzinnym domu. Jak mi potem powiedziała, myślała, że tyle dzieci rodzi się tylko w rodzinach patologicznych.
– Nie, my po prostu jesteśmy rodziną głęboko katolicką – chciałam jej delikatnie dopiec, wiedząc, jak chętnie biega do kościoła, ale chyba do niej nie dotarła moja złośliwość.
Potem powiedziała Arkowi, że choć bez wykształcenia, przynajmniej jestem robotna, i ona wie, z czego to się wzięło. Bo jako najstarsza z rodzeństwa przyzwyczaiłam do tego, że wszystkimi muszę się opiekować. Sporo było racji w tym spostrzeżeniu.
Przyjęłam, że w ustach teściowej jest ono komplementem. Zupełnie nie podejrzewałam, że za jakiś czas przyjdzie mi za to słono zapłacić… Matka mojego męża rzadko nas odwiedzała, nawet gdy urodziły się nasze dzieci. Trochę było to przykre, ale w sumie nie miałam do niej pretensji, że widuje je tylko od święta i nie darzy zbyt wielkim uczuciem.
„Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie” – powtarzałam sobie.
To znaczy, skoro ona nie pomaga nam przy dzieciach, ja też nie będę zobowiązana zajmować się nią, kiedy się zestarzeje. Kiedy po raz trzeci zaszłam w ciążę, nie spodziewałam się z ust mojej teściowej zachwytów, jednak też nie sądziłam, że mnie skrytykuje. Tymczasem matka Arka stwierdziła z przekąsem:
– Gratuluję. Mam tylko nadzieję, że nie zamierzasz pobić rekordu swojej biednej matki.
– A jeśli nawet, to co z tego? – zareagowałam żywo.
– Nic… Tylko wiesz, ja nie bardzo wierzę, że jeśli Pan Bóg daje dzieci, to daje i na dzieci. Uważam, że powinniście się z Arkiem zastanowić, czy was stać na jeszcze jedno – wyjaśniła.
„Niech mamę o to głowa nie boli!” – chciałam jej odpowiedzieć, lecz postanowiłam nie wdawać się w dyskusję.
W jednym bowiem teściowa miała rację – pojawienie się trzeciego dziecka uświadomiło nam boleśnie, że w naszym mieszkaniu nie ma już za wiele miejsca. Zrobiło się wyjątkowo ciasno, a nie było nas stać na większe.
Rozmowy na temat zmiany mieszkania prowadziliśmy z Arkiem już od dłuższego czas i nawet poszliśmy do kilku banków spytać o naszą zdolność kredytową. Okazało się jednak, że żaden bank nie chce nam zaufać. Byliśmy tym załamani, bo naprawdę liczyliśmy na to, że uda nam się pożyczyć chociaż sto tysięcy, żeby starczyło na dodatkowy pokój.
I kiedy tak kombinowaliśmy, co zrobić, nie widząc żadnych rozwiązań, wydarzyło się coś niezwykłego. Tego dnia Arek przyszedł do domu rozpromieniony.
– Nie uwierzysz! Mama chce nam pożyczyć pieniądze! – zawołał już od progu.
Teściowa była ostatnią osobą, po której bym się spodziewała takiej życzliwości. A że jej oferta spadła nam jak manna z nieba, to się nad nią właściwie nieszczególnie zastanawiałam. Po prostu byłam w euforii, że nagle nas stać na kupienie większego mieszkania. I to większego nie o jeden, ale aż o dwa pokoje!
– To tak na wszelki wypadek… – stwierdził z uśmiechem mój mąż, kiedy już zaleźliśmy coś odpowiedniego na rynku wtórnym.
– A stać nas? – nadal nie wierzyłam własnemu szczęściu, a on zapewnił mnie, że owszem.
W dniu, w którym podpisaliśmy papiery u notariusza, czułam się panią świata. Wiedziałam oczywiście, że te pożyczone pieniądze trzeba będzie teściowej zwrócić, jednak matka męża to przecież nie bezlitosny bank.
Do głowy mi nie przyszło, że oferta teściowej nie jest odruchem serca, tylko częścią jej chytrego planu. Zachowała się jak Grecy, którzy pod Troją zostawili pułapkę – drewnianego konia…
A więc to nie były jej oszczędności?
Po trzech miesiącach bowiem, gdy zadomowiliśmy się u siebie na dobre, Arek stwierdził ponuro:
– Nie wiem, jak ci to powiedzieć, ale… moja matka musi zamieszkać z nami.
– Jak to? Dlaczego?! – wykrzyknęłam zaskoczona.
– Bo swoje mieszkanie sprzedała, żeby nam pomóc, i właśnie mija termin, w którym musi się wyprowadzić.
Przyznam, że nie dotarł do mnie sens słów męża.
– Sprzedała swoje mieszkanie? – powtórzyłam. – To stąd miała pieniądze, żeby nam dołożyć? Ale… ale ja myślałam, że to były jej oszczędności!
– Ja też. Niestety, jak widać, okazało się inaczej – stwierdził smętnie mąż, po czym dodał, że zaopiekowanie się jego mamą jest teraz naszym obowiązkiem, skoro się dla nas tak poświęciła. – Ona ostatnio niezbyt dobrze się czuje. Nie powinna już mieszkać sama – usłyszałam.
Byłam wściekła, bo zrozumiałam, że to wcale nie stało się przypadkiem. Moja teściowa wszystko sobie z góry ukartowała. Nie mogła liczyć na to, że będziemy w stanie się nią zaopiekować, bo nie mieliśmy dla niej miejsca w mieszkaniu. Dlatego zadbała o to, abyśmy zamieszkali w większym, w dodatku kupionym częściowo za jej pieniądze…
W ten sposób zmusiła nas do wdzięczności, a także do tego, byśmy poczuli się w obowiązku o nią zadbać. Spryciara!
Agata, 34 lata
Czytaj także:
„Myślałam, że życie w willi z bogatym mężem to bajka. Wolę się kisić w M1, niż co dzień szorować podłogi na 300 metrach”
„Z zapuszczonej wsi udało mi się wskoczyć na salony. Przekonałam się, że życie w luksusie to iluzja i ciągłe kłamstwa”
„Mąż na emeryturze zrzędził jak stetryczały dziad. Nieoczekiwana wiadomość sprawiła, że nabrał młodzieńczego wigoru”