Nigdy nie przepadałam za moją teściową, bo trudno lubić kogoś, kto wszystko robi najlepiej na świecie. Ona też mnie nie kochała, w końcu zabrałam jej jedynego syna, a do tej pory nie dałam wnuków w zamian, bo wolałam pracę.
Dzieliła nas też przepaść w charakterach
Ja byłam artystką i wybuchową bałaganiarą, kochałam spontaniczność, działałam intuicyjnie i niezbyt wierzyłam w planowanie czegokolwiek. Matka mojego męża wręcz przeciwnie. Była osobą chłodną, skrytą, zaprogramowaną jak robot – pedantką w życiu, uczuciach i zachowaniu. Ja i ona? Ogień i woda!
Dobrze wychowała syna, przyznaję, na porządnego, pracowitego człowieka, co nie znaczy, że zareagowałam entuzjastycznie, kiedy po śmierci swojego taty zasugerował nieśmiało:
– Może moja mama mogłaby zamieszkać z nami, co sądzisz?
Cała się zjeżyłam. No nic nie poradzę, że ciarki mnie przechodziły na samą myśl o nas dwóch pod jednym dachem.
– Słuchaj, jestem już za stara na to, by mnie wychowywać. A twoja matka… jak się za mnie zabierze, to się nie pozbieram. Ten eksperyment może się skończyć zbrodnią w afekcie – prorokowałam ponuro.
– Może nie będzie tak źle? Daj jej szansę – prosił, a ja już wiedziałam, że muszę się zgodzić.
Przecież nie zatrzasnę drzwi przed samotną wdową
Nawet jeżeli jest moją teściową.
– Wiesz, ona po śmierci taty bardzo się zmieniła. Jakby złagodniała. No i ma już swoje lata, nie jest tak…
– Apodyktyczna? – podsunęłam kąśliwie.
– …aktywna – dokończył. – Poza tym muszę i chcę się nią zaopiekować. Inaczej wciąż bym się martwił. To moja mama, a my mamy duży dom, pomieścimy się bez problemu.
No i stało się. Teściowa zamieszkała z nami. Dostała swój pokój na piętrze, przeznaczonym na nasze prywatne, rodzinne pomieszczenia. Parter domu zajmował Mikołaj, gdzie urządził pracownię architektoniczną i gdzie pracowało wraz nim trzech młodych grafików. Ja miałam do wyłącznej dyspozycji piwnicę; w największym pomieszczeniu znajdowało się studio fotograficzne, obok ciemnia – praktycznie nieużywana, a dokładniej pełniąca rolę podręcznego magazynu na różne różności potrzebne mi do pracy.
Jako absolwentka ASP zajmowałam się od ponad piętnastu lat fotografią, głównie reklamową. Dużo jeździłam po kraju, ale w domu też musiałam pracować i mieć swoje miejsce, do którego nikt nie wejdzie bez pozwolenia, a już na pewno niczego tam nie przestawi.
Pierwsza awantura wybuchła po moim powrocie z czterodniowej sesji wyjazdowej. Zdążyłam do domu na obiad, więc nawet się nie rozpakowywałam, tylko zasiadłam do stołu. Obiad zrobiła teściowa. Jej zrazy z kaszą gryczaną były przepyszne, ale mało nie stanęły mi w gardle.
– Karolinko, wiesz… – zaczęła w połowie obiadu – trochę mi się nudziło, więc posprzątałam w twojej pracowni.
– Co…? Jak to?! – wrzasnęłam przerażona. – Czy Mikołaj mamie nie mówił, że tam nie wolno wchodzić obcym? Pod żadnym pozorem!
– Toteż ja nikogo obcego tam nie wpuszczałam – odparła spokojnie, podczas gdy we mnie krew się gotowała. – Wszystko sama zrobiłam. Mikołaj mnie uprzedził, żebym…
– Teraz niczego nie znajdę! – przerwałam jej. – Mój chaos to właśnie mój porządek! Każda rzecz ma swoje miejsce. Skoro gdzieś coś leży, stoi czy wisi, a nawet pozornie się poniewiera, to tak ma być.
Spanikowana zerwałam się od stołu i pobiegłam na dół. Kiedyś mój mąż zatrudnił gosposię. Póki trzymała się piętra i parteru, uważałam jej pomoc za nieocenioną, a pomysł Mikołaja za genialny. Ale pewnego razu pani Stasia zawędrowała do mojej piwnicy i potem przez tydzień niczego nie mogłam znaleźć.
Do dziś mi się tamta sytuacja śni po nocach
Teraz dołączy kolejny koszmar. Wpadłam do pracowni i… zamarłam. Wszystko wyglądało dokładnie tak samo jak przed moim wyjazdem. Pomyślałam z początku, że to jakiś głupi żart z tym sprzątaniem, ale po pierwsze teściowa do żartowniś nie należała, a po drugie… rozejrzałam się uważniej.
Faktycznie, nic nie zmieniło swojego miejsca. Mój artystyczny nieład został zachowany w stanie nietkniętym. Różnica polegała na tym, że w całym pomieszczeniu było wręcz sterylnie czysto. Ani śladu kurzu, ani jednej plamki na obiektywach i na ekranach, wszystkie reflektory przetarte, wszystkie statywy wyczyszczone…
Po pięciu minutach, uspokojona i nieco zawstydzona, wróciłam do stołu, przy którym siedział blady Mikołaj i moja niewzruszona teściowa. Z jej kamiennej twarzy niewiele mogłam wyczytać. Pewnie jak zwykle nie miała sobie nic do zarzucenia. Owszem, spisała się, ale mogła zapytać.
No tak… zapytała Mikołaja i on się zgodził. Sporo ryzykował. Niemniej zaufał swojej matce, a ona go nie zawiodła. Też bym się mogła na to zdobyć. Usiadłam na swoim miejscu.
– Chciałam mamie podziękować – wymamrotałam. – Rzeczywiście, czysto tam teraz jak… w laboratorium – uśmiechnęłam się szczerze.
Moja teściowa pracowała przez 40 lat w sanepidzie, w laboratorium badania żywności. Uzależniona od klinicznej czystości, umiała sprzątać jak nikt inny na świecie, ale nie sądziłam, że jej pedanteria okaże się moim sprzymierzeńcem. Nie wywróciła mojego świata do góry nogami, nie dopasowała go do swoich zasad.
Uszanowała mój chaos
Ktoś tak solidny jak ona wiedział, że wszystko musi mieć swoje miejsce i nie powinno się niczego zmieniać bez powodu. Czy mi się wydawało, czy po moich podziękowaniach odetchnęła z ulgą? A więc w głębi serca wcale nie była taka niewzruszona.
Już sam fakt, że zdecydowała się z nami zamieszkać, zrezygnować z pełnej samodzielności, powinien dać mi do myślenia.
– Tak się zastanawiałam, Karolinko… Co byś powiedziała, gdybym od czasu do czasu pomogła ci w pracy? Mogę nie tylko sprzątać. I wiem, że daleko mi do ciebie, ale lubię robić zdjęcia i chętnie nauczę się czegoś więcej. A jak się uczyć, to od najlepszych, prawda?
Normalnie szczęka mi opadła. Pierwszy raz w życiu powiedziała mi komplement. Niby Mikołaj twierdził, że często przy nim mnie chwaliła, za pasję, talent, ale niezbyt mu wierzyłam. Widać nie doceniałam teściowej.
– Hm… prawdę mówiąc, szukam asystentki i uczennicy zarazem, ale myślałam o kimś… – urwałam, nie chcąc jej urazić.
– …młodszym? – weszła mi w słowo. – Rozumiem. Jak nie dam rady, powiesz mi to uczciwie, a ja się nie obrażę. Cenię pracowitość i szczerość. Powiem jeszcze, że zaoszczędzisz na pensji, bo przecież nie będę brała od ciebie pieniędzy – kusiła z delikatnym uśmiechem.
Nie miałam serca jej odmówić. Po obiedzie zeszłyśmy do pracowni, gdzie wyjaśniłam jej mniej więcej, na czym polega fotografia produktowa. Chwytała wszystko w lot, zadawała masę trafnych pytań i wydawała się autentycznie zainteresowana moją pracą.
Pomyślałam sobie wtedy, że może nie będzie nam razem tak źle… I może wreszcie, przy jej wsparciu, zdecyduję się na dziecko. Nie podejmowałam tej decyzji, gdyż praca była dla mnie najważniejsza. Po prostu bałam się, że nie nadaję się na matkę.
Własnej nie znałam, bo zmarła, gdy byłam mała. No ale skoro się uczyć, to od najlepszych, prawda, a moja teściowa była świetną matką.
Karolina, lat 33
Czytaj także:
„Za wygraną w totka chcieliśmy żyć w luksusie. Nowi sąsiedzi jednak szybko nam pokazali, gdzie jest nasze miejsce”
„Wybrałam wakacje u babci zamiast leżenia pod palmami. Chciałam zaoszczędzić pieniądze, a ujawniłam rodzinny sekret”
„Gdy mąż kupił mi nowe auto, czułam, że ma coś na sumieniu. Nie sądziłam, że aż tyle tego będzie”