Sylwia i Michał jeszcze nie wrócili ze szkoły, więc miałam czas na ogarnięcie domu, zamierzałam też znaleźć w internecie przepis na jakąś fajną marynatę do mięsa. Nie zdążyłam jednak nawet włączyć komputera, kiedy do domu wpadło tornado. A właściwie dwa: jedno o imieniu Sylwia, drugie – Michał. Jestem całkowicie przekonana, że większość tornad i huraganów nosi imiona potomstwa meteorologów. To miałoby sens, prawda? Postanowiłam podzielić się tą myślą z mężem, kiedy nasze dzieciaki były już w łóżkach.
– Darek, jak myślisz, dlaczego tornada zawsze noszą ludzkie imiona, a nie na przykład nazwy zwierząt czy kwiatów? – zapytałam go wieczorem.
– Czekaj, zaraz to sprawdzę – odpowiedział i od razu wszedł na stronę Google. – „Kto nazywa tornada”… – mamrotał pod nosem, wpisując pytanie do wyszukiwarki.
– Hej, nie, nie sprawdzaj tego teraz! – chciałam go powstrzymać, bo tak naprawdę miałam po prostu ochotę porozmawiać, a nie od razu zdobywać encyklopedyczną wiedzę na temat tropikalnych cyklonów. – Ja po prostu się nad tym zastanawiałam… Jakbyś miał taką możliwość, to nadałbyś huraganowi moje imię?
Ale Darek nie słuchał. Właśnie czytał artykuł, w którym elegancko wytłumaczono, jakie są zasady nazywania zjawisk atmosferycznych. Kiedy zaczął mi czytać na głos, zamachałam gwałtownie rękami. Nie chciałam, żeby mąż gapił się w ekran i mechanicznym głosem odczytywał mi właściwie bezużyteczne informacje. Chciałam z nim tylko pogadać!
– No przecież właśnie rozmawiamy – zdziwił się, kiedy wyjaśniłam mu, dlaczego ma przestać czytać. – Zadałaś mi pytanie, a ja chciałem ci jak najlepiej odpowiedzieć. To jest rozmowa, no nie? O co ci właściwie chodzi?
Machnęłam ręką i włączyliśmy film. To był jakiś horror. Uwielbiam je oglądać razem z Darkiem, bo kiedy są przerażające sceny, mogę się do niego przytulić i zamknąć oczy, a on mówi mi, kiedy mam je otworzyć. Horror był niezły i do tego miał świetną ścieżkę dźwiękową. Powiedziałam to Darkowi już w łóżku, a on przyznał mi rację. Po czym… sięgnął po komórkę, żeby sprawdzić, kto robił muzykę do tego filmu. Nim znalazł tę informację, ja już zasnęłam.
Pewnie brakuje jej kontaktu z ludźmi
Jakiś czas później wreszcie udało mi się wyrwać na ploty z przyjaciółką. Ala wybrała uroczą herbaciarnię na starym mieście, gdzie podawano herbaty z całego świata, a my wreszcie mogłyśmy nadrobić zaległości w opowiadaniu sobie, co się u nas wydarzyło w ciągu ostatniego miesiąca.
Ala była samotną matką nastoletniego syna, i co chwila poznawała nowego faceta, miała więc trochę do opowiadania. Uwielbiałam jej słuchać. Oczywiście lubiłam też narzekać na moje dzieciaki i zasięgać jej rad, na przykład w sprawie mojej uciążliwej, teściowej, która nie dawała mi spokoju.
– Ciągle narzeka, że właściwie nie ma z nami kontaktu – wyrzuciłam z siebie, studiując menu z czterdziestoma rodzajami herbaty. – Jest samotna, to jasne, ale przecież trudno, żeby żyła naszym życiem. A ona chce, żebym cały czas do niej dzwoniła…
– No i co, dzwonisz?
– Czasem. Ale rzadko, bo kiedy już to robię, nie daje mi się rozłączyć… Nawija i nawija, wypytuje, komentuje. Zwariować można, naprawdę.
– Pewnie po prostu brakuje jej kontaktu z ludźmi – Ala przywołała kelnerkę. – Nie bądź dla niej taka surowa, bo na starość będziemy takie same, zobaczysz! Nikt nie będzie chciał z nami gadać, a my będziemy zamęczać swoim towarzystwem otoczenie!
Roześmiałam się. Chwilę potem podeszła kelnerka i Ala zamówiła zieloną herbatę z płatkami róży damasceńskiej. Ja skusiłam się na białą z trawą cytrynową.
– A właściwie, to jaka jest różnica między białą, zieloną i czarną herbatą? – zaczęłam się zastanawiać na głos, ale kelnerka już odeszła. – Ciekawe, czy chodzi o kolor kwiatów, listków czy co?
Spodziewałam się, że Ala albo mi odpowie, albo wda się ze mną w dywagacje na temat gatunków herbat. Kiedyś spędziłybyśmy dobry kwadrans, zastanawiając się, czy biała herbata ma białe kwiaty i dlaczego czarna jest faktycznie czarna.
– Czekaj, zaraz sprawdzę – powiedziała zamiast tego i przez następnych kilka minut byłam przy stoliku właściwie sama, bo ona próbowała znaleźć te informacje w internecie.
Fukała, że sieć wolno chodzi, a potem przeglądała kolejne strony w poszukiwaniu odpowiedzi na moje pytanie. Kiedy wreszcie znalazła potrzebne informacje, nie pamiętałam już nawet, o co pytałam. Bez sensu…
Czy już naprawdę nikt nie chce rozmawiać?
To wszystko sprawiło, że wieczór był średnio udany i wróciłam do domu w dosyć kiepskim nastroju. Sylwia siedziała w swoim pokoju nad zeszytami i odrabiała pracę domową, Michała i Darka nie było. Zapytałam córkę, czego się uczy.
– Przyrody – mruknęła niechętnie.
– Mam zrobić prezentację o wybranych ssakach morskich, a nawet nie wiem, od czego zacząć…
– O, to ja ci chętnie pomogę! – ożywiłam się. – Możesz zrobić referat o fokach! Pamiętasz, jak byłyśmy w fokarium w Helu, jak byłaś mała? Chyba jeszcze mam gdzieś jakieś foldery w albumach ze zdjęciami…
– Mamo, dzięki, ale nie trzeba – córka popatrzyła na mnie z lekkim zdziwieniem. – Znajdę sobie w Wikipedii, wkleję trochę fotek z internetu i tyle.
Spojrzała na mnie wyczekująco i zrozumiałam, że chce, bym zostawiła ją samą. Wyszłam z idiotycznym poczuciem zawodu. Przez chwilę naprawdę sądziłam, że będę mogła pomóc córce w lekcjach, a przy okazji powspominać wakacje i wyprawę do fokarium.
Wieczorem Darek zauważył, że jestem jakaś markotna.
– Źle się czujesz, kochanie? – zapytał.
– Nic mi nie jest – burknęłam.
– Moja córka mnie już nie potrzebuje, choć ma dopiero dwanaście lat!
I opowiedziałam mu o fokach i wyższości Wikipedii nad starymi folderami zachowanymi przez matkę.
– Nie wiem, czemu się jej dziwisz, ma rację – oznajmił mój mąż, który ma wrażliwość pieca kaflowego. – W internecie masz całą wiedzę w zasięgu kliknięcia, a robiąc to z tobą, tylko traciłaby czas.
Zamknęłam oczy z poczuciem rezygnacji. Czy już naprawdę nikt nie chciał po prostu porozmawiać? Pogawędzić z drugim człowiekiem? Poszukać wspólnie informacji, ile trwa ciąża u foki i zastanowić się, czy czarna herbata może mieć białe kwiaty albo dlaczego huragany noszą takie imiona jak Katrina czy Lucy? „Jasne, że w internecie można znaleźć odpowiedź na każde pytanie, ale czy tylko o to chodzi?” – dumałam smętnie, obierając sobie powoli jabłko.
Zaczynają traktować mnie tak jak ja ją
Nagle zaczęłam się zastanawiać, ile w ogóle istnieje gatunków jabłek. Trzydzieści? Pięćdziesiąt? Więcej? Nie przerywając obierania, zaczęłam w myślach wymieniać znane mi odmiany: lobo, papierówka, szara reneta, złota reneta…
Do kuchni wszedł Michał i zapytałam go, jakie zna odmiany jabłek. Wytrzeszczył na mnie oczy, a potem powiedział, że pamięta tylko mekintosze, ale może sprawdzić inne w internecie. Westchnęłam ciężko.
Następnego dnia nadal byłam przekonana, że moi bliscy oddalają się ode mnie i od siebie nawzajem. Nikt już nie chciał rozmawiać, wszyscy traktowali to jak stratę czasu, skoro część konwersacji stanowią pytania, a Google zna odpowiedź na każde z nich. Co gorsza, przypomniałam sobie, że ja też bezwiednie się temu poddawałam. Wyłączałam się czasem z towarzyskiej rozmowy, bo koniecznie musiałam coś sprawdzić w sieci. Przecież to bez sensu… Byłam taka sama! Ta świadomość jeszcze bardziej popsuła mi humor.
Wieczorem Darek zabrał dzieciaki na basen, a ja zostałam sama, zmęczona i markotna. Jakby tego było mało, zaczęła męczyć mnie zgaga. Pomyślałam, że muszą być jakieś babcine sposoby na tę dolegliwość i usiadłam do komputera.
W tym momencie zadzwoniła moja komórka. No tak, znowu teściowa. „Jak zawsze, chce sobie pogadać i nie da mi odłożyć słuchawki przez dobrą godzinę” – pomyślałam ze złością.
I w tym momencie poczułam dziwny skurcz krtani. Przecież to tylko starsza kobieta, która mieszka sama i raz na tydzień chce porozmawiać z kimś z rodziny. Dlaczego wszyscy, ze mną na czele, traktują ją jak zło konieczne i mają to straszne poczucie straconego czasu, kiedy z nią rozmawiają? Czy nie dokładnie tak samo zaczynają mnie traktować moje własne dzieci?
Odebrałam telefon, czując, że nagle coś się we mnie zmieniło.
– Halo? Dobrze, że mama dzwoni – zaczęłam. – Właśnie się zastanawiałam, czy zna mama jakieś sprawdzone, domowe sposoby na zgagę… Bardzo przydałaby mi się porada.
Czytaj także:
„Odkąd teściowa pożegnała męża, nie da się z nią wytrzymać. Z każdego spotkania robi stypę. Mam dość jej towarzystwa”
„Teściowa mieszka z nami od miesiąca, a już odliczam dni do jej wyprowadzki. Mam dość tego, że przekarmia moje dzieci”
„Teściowa wydzwania do mnie z każdą pierdołą i robi ze mnie sługusa. To dobra kobieta, ale ja mam dość”