„Teściowa mieszka z nami od miesiąca, a już odliczam dni do jej wyprowadzki. Mam dość tego, że przekarmia moje dzieci”

Kobieta, która tuczy dzieci fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov
„Teściowa biega za Krzysiem i Anitką po całym mieszkaniu z talerzykiem pełnym kanapek, z miseczką galaretki lub budyniu, które im ładuje łyżeczką prosto do buzi. Nasze dzieciaki od kilku tygodni wiecznie biegają z pełnymi ustami”.
/ 17.05.2022 09:06
Kobieta, która tuczy dzieci fot. Adobe Stock, Konstantin Yuganov

– Możesz w końcu przestać grzebać w tym talerzu i zacząć normalnie jeść? – zapytałam syna już naprawdę zirytowana tym, że od kilku minut przegarnia jedzenie z prawej strony na lewą. A przecież zrobiłam tym razem na kolację jego ulubiony makaron z serem na słodko. To danie do tej pory zawsze było pewnikiem!

– A może Krzyś jest chory? Może zaczyna się u niego jakaś infekcja, o  którą przecież nietrudno o tej porze roku? – zastanowiłam się i przyjrzałam się badawczo moim dzieciom.

Nie tylko trzyletni Krzyś, ale i pięcioletnia Anita także nie miała apetytu. Wyjadła wprawdzie słodki ser z całego dania, ale zostawiła większość makaronu, który wił się smętnie po talerzu.

Jak nic będą chorzy...

I to jak zwykle oboje naraz – pomyślałam zrezygnowana. To normalne, gdy ma się dzieci w podobnym wieku, że jedno zaraża się od drugiego. Nie zliczę, ile razy miałam już to grane.

Na szczęście tym razem nie będę musiała brać zwolnienia z pracy, bo jest babcia – westchnęłam. Już kolejny tydzień mieszkała z nami teściowa, która po przejściu dość poważnej operacji nie czuła się na siłach, aby spędzić zimę w swoim domu na wsi. 

Początkowo przestraszyłam się tego, że zamieszka z nami na dłużej. Do tej pory przyjeżdżała najwyżej na dwa tygodnie i wracała do siebie, kiedy jeszcze nie zdążyliśmy się sobą nawzajem zmęczyć. Teraz miało być inaczej. Na szczęście dość szybko przekonałam się, że jest więcej plusów niż minusów tego, że się pojawiła.

Przede wszystkim mama mojego męża – w przeciwieństwie do mnie – uwielbia gotować. To, że odeszło mi codzienne stanie przy garach, było dla mnie niczym gwiazdka z nieba. Dzięki temu mogłam zacząć gotować tylko dla przyjemności, tak jak na przykład dzisiaj to ulubione danie moich dzieci na kolację.

– Nie smakuje ci? A mamusia tak się namęczyła… – użyłam w stosunku do syna podstępnego argumentu.

Ale o dziwo, Krzyś zamiast złapać ochoczo za widelec, skrzywił się tylko i odsunął talerz od siebie.

– Już nie mogę! – oświadczył, wstając.

Nie zatrzymałam go i może to był błąd, bo po chwili wstała także Anita. 

– Ja też już nie mogę!

I oboje poszli do swojego pokoju, a ja zrezygnowana postanowiłam odpuścić i zacząć ich obserwować, czy faktycznie nie rozwinie się jakaś infekcja.

Jeszcze jeden kawałeczek, jeszcze jedna łyżeczka…

Sprzątałam w kuchni, gdy z kościoła wróciła teściowa. I zareagowała na pełne talerze dzieci.

– Nic nie zjadły? Może trzeba im było pokroić! – stwierdziła.

– Makaron? – zdziwiłam się.

Kwadrans później, kiedy już oglądałam telewizję, kątem oka zauważyłam teściową, która wyszła z kuchni z talerzem pełnym kanapek i poszła do pokoju dzieci. Po chwili usłyszałam stamtąd głośne protesty obojga.

– Babuniu, nie jestem głodny! Nie chcę! Nie mogę! My się teraz bawimy!

– Ale bawcie się, bawcie. Tylko od czasu do czasu otwierajcie buzie – stwierdziła na to moja teściowa.

Protesty ustały, a po jakimś czasie mama męża wyszła z pokoju dzieci z pustym talerzem. Zdziwiło mnie to,  że dzieciaki zjadły kanapki, chociaż nie chciały ulubionego makaronu.

– Bo ja mam taki sposób, że wkładam im do buzi małe kawałeczki. Takie na jeden raz. I nawet nie wiedzą, kiedy jedzą – pochwaliła się teściowa.

Cóż. Ucieszyłam się, że dzieci zjadły, nawet nie podejrzewając, że sposób na „niejadki” przyniesie takie kłopoty…

Okazało się bowiem, że mama Jacka biega za Krzysiem i Anitką po całym mieszkaniu właściwie jak dzień długi, bez przerwy z talerzykiem pełnym a to kanapek „na jeden kęs”, a to pokrojonych jabłek, albo znów z miseczką galaretki lub budyniu, które im ładuje łyżeczką prosto do buzi. Nasze dzieciaki od kilku tygodni są tuczone w ten sposób niczym gęsi!

Przestałam się dziwić, że nie mogą zjeść normalnie kolacji czy innego posiłku przy stole, tak jak do tej pory, gdy jeszcze nie mieszkała z nami babcia. Ja także po takiej ilości przegryzek nie byłabym już w stanie niczego w siebie wmusić.

Krzyś i Anitka najpierw byli tym umęczeni, a potem przyzwyczaiły się do namolności babci i nieustannego dokarmiania. I teraz tylko posłusznie mechanicznie otwierały buzie. Próbowałam rozmawiać z teściową, że nie podoba mi się jej postępowanie. Dzieci powinny jeść przy stole, normalnie jak dorośli o wyznaczonych porach.

Uczyłam je także mycia zębów po każdym posiłku, a teraz ta nauka poszła w las. Do mojej teściowej jednak nic nie dociera. Na moje argumenty, że podjadanie przez cały dzień prowadzi do nadwagi, ona twierdzi beztrosko, że takie małe dzieci wszystko błyskawicznie spalają i potrzebują dużo jedzenia, bo rosną.

A ja ze zgrozą przypomniałam sobie, że mój mąż w dzieciństwie miał wyraźne kłopoty z nadwagą, widziałam przecież jego zdjęcia i pamiętam, jak mi opowiadał, że zrzucenie nadmiernych kilogramów w wieku nastoletnim kosztowało go wiele wysiłku.

Jacek jednak także nie potrafi przemówić do rozsądku swojej mamie, tylko bezradnie rozkłada ręce.
Pozostało mi więc czekanie na wiosnę, gdy teściowa wreszcie wróci do siebie pielęgnować ogródek.
I wiem, że będę wtedy musiała włożyć wiele pracy w to, aby moje dzieci znowu zaczęły normalnie jeść. A może nawet je odchudzić.

Czytaj także:
„Rodzice zaplanowali, że zostanę prawnikiem, zanim się urodziłam. Nie interesowało ich, czy w ogóle tego chcę”
„Przyłapałam 15-letnią córkę w łóżku z chłopakiem. Dostałam szału, a bezczelna gówniara śmiała mi się w twarz”
„Weronika wytarła sobie tyłek moją miłością. Odprawiła mnie z kwitkiem >>zostańmy przyjaciółmi<<”

Redakcja poleca

REKLAMA