Tamtego dnia niespodziewanie zadzwoniła moja siostra z Norwegii i wprosiła się na Wielkanoc. Stwierdziła, że ma ochotę przynajmniej raz na kilka lat przeżyć prawdziwe święta, chętnie zabrałaby również dzieci. Niech zobaczą pisanki, baranka i święcenie potraw.
– Sven też przyjedzie? – zapytałam, bo chociaż Anita zapewniła, że przywiezie mnóstwo „żarełka” i w ogóle pomoże mi w kuchni, wolałam wiedzieć, na co mam się nastawiać.
– Sven? – powtórzyła niepewnie i od razu poczułam, że coś u nich nie gra. – A po co nam ten ponurak? To jak, możemy wpaść na jakieś cztery dni?
W sumie bardzo się ucieszyłam, bo dawno już nie widziałam siostrzeńców. Za siostrą zresztą też się stęskniłam. Nieporozumieniami Anity i Svena nie zamierzałam się martwić. Taka już uroda ich małżeństwa: ciągle się rozstają i godzą.
Ileż można zamęczać ludzi żałobą?
Właśnie usiadłam przy komputerze i zaczęłam planować świąteczne menu, gdy z pracy wrócił Szymon. Był jakiś nie w humorze – zapewne znów miał kłopoty z nowym szefem – dość, że na moją relację o telefonie burknął tylko:
– Powinnaś się była najpierw ze mną skonsultować.
Wielka szkoda, że awansowali lizusa z sąsiedniego działu, a nie Szymona. Przynajmniej mąż nie wyżywałby się w rządzeniu na prywatnym gruncie!
– Niby jak to miałam zrobić? – odparłam odrobinę już najeżona. – Miałam powiedzieć: „Na razie cię, Anitko, nie zapraszam, bo nie wiem, czy szanowny małżonek się zgadza”?!
– Dobra, dobra – chyba coś do niego dotarło. – Zastanawiam się tylko, jak teraz wszystko zorganizować. Obiecałem mamie, że śniadanie świąteczne zjemy u niej, a teraz co? Zwalać się do staruszki całą kolonią?
Jeśli o mnie chodzi, spokojnie mogę sobie odpuścić wizytę u teściowej. Ba! Nawet mi to na rękę. Odkąd straciła męża, każdy kontakt z nią przyprawia mnie o ostrą migrenę. Ja rozumiem, że śmierć wieloletniego towarzysza życia może być traumą, ale żeby zamęczać wszystkich żałobą bez żadnego umiaru?
– Jaką znów kolonią? – zdziwiłam się słodko. – Chyba oczywiste, że zostajemy w domu, skoro mamy własnych gości. Nie stawiajmy wszystkiego na głowie, dobrze? Jak się upierasz, możesz jechać do Myszkowa w święta, ale sam. Na mnie nie licz. To w końcu twoja mama.
Jeszcze czego! Skoro mam takie fantastyczne alibi, po co się godzić na cyrk? Zaczniemy gadać o skokach narciarskich, a teściowa zaraz uderzy w płacz, bo jej się przypomni, że sto lat temu byli z Marianem w Zakopanem. Poda kurczaka – i będzie łzawo opowiadać, jak jej świętej pamięci mąż lubił pieczone udka… Znam te numery na pamięć.
Nawet jej własne dzieci powoli mają tego dość. Szymonowi wymknęło się ostatnio, że odkąd ojciec odszedł, matka stawia go na piedestale, jakby był ideałem, choć wcześniej narzekała, że to pijak i nierób. I on, Szymon, wcale się z tym dobrze nie czuje. Szwagierka, która jest w ciąży, stwierdziła niedawno, że po każdych odwiedzinach w rodzinnym domu ma przedwczesne skurcze. Sama ciężko przeżyła śmierć ojca, lecz matka ciągle wraca do tego tematu, zapominając, że dziewczyna powinna się teraz skupiać na nowym życiu, a nie ponurej zagadce śmierci.
Przecież nie może zostać sama...
Powiedziałam mężowi, że absolutnie się nie zgadzam na świąteczne śniadanie u teściowej. Mogę za to nasze przygotować wcześniej, żeby potem zdążył na drugie w rodzinnym domu; ostatecznie dojazd tam to tylko niecałe pół godziny. Po jego zawziętej minie poznałam, że zamierza walczyć. Dodałam więc tylko, że matka nigdy nie lubiła Anity, więc chyba nie chciałby, żebyśmy sprowadzili pod jej dach kogoś, kto ją tak bardzo drażni…
Gdy tak się przegadywaliśmy, zmierzając nieuchronnie do kłótni, ze szkoły wróciła nasza Lenka. Też bardzo się ucieszyła, że zobaczy dawno niewidzianych kuzynów, i dodała jeszcze:
– Super! Już się bałam, że znów pojedziemy do babci! Kocham ją, ale święta powinny być wesołe, a nie męczące.
I tym sposobem rozwiązała spór, bo Szymon obrażony wycofał się do warsztatu.
Byłam naprawdę zadowolona. Myśl, że tym razem spędzę wolny czas w miłym towarzystwie, dodała mi skrzydeł. Pomysłów przybywało, zapełniała się zamrażarka, nawet wzięłam się do wielkanocnych dekoracji, choć ręczne ozdóbki nie są moim ulubionym zajęciem. Tak mnie wciągnęły te przygotowania, że dopiero telefon od szwagierki przypomniał mi o niedawnych problemach z organizacją świąt.
Ponieważ mamy niepisaną umowę, że zawsze wspólnie przygotowujemy świąteczne sałatki, Gośka dzwoniła, żeby uzgodnić, co która przywiezie.
– Chociaż raz nasze plany nie będą ze sobą kolidować – pocieszyłam ją obłudnie. – Rób, co ci się podoba, ja tym razem zostaję w domu. Spodziewam się odwiedzin siostry z dzieciakami.
Szwagierka była zaskoczona, ale szybko się z tego otrząsnęła. Burknęła tylko, że nawet dobrze się składa, bo w końcu przyrządzi sałatkę z krabów, na którą ja mam uczulenie, i rozłączyła się.
Wszystko było dobrze, aż do chwili Szymon wrócił od teściowej, która zaangażowała go w podwiezienie na cmentarz i przedświąteczne porządki na grobie, i przywiózł istną bombę.
– Gośka z mężem nie przyjeżdżają na święta – oznajmił. – Ona ma jakieś kłopoty z nerkami. Może zabiorą ją do szpitala. Na razie leży w łóżku.
Akurat w to wierzę! Założę się o kasyna Monaco, że zasłabła dopiero na wieść, że my wywinęliśmy się z rodzinnej imprezy!
– Mama jest cała w nerwach – relacjonował dalej Szymon. – Modliła się do taty o pomoc przy narodzinach wnuka.
No proszę, świętej pamięci teść awansował już na adresata modlitw! Kiedy beatyfikacja? Oczywiście, nie powiedziałam tego na głos, żeby nie przyśpieszać nieuchronnego. Może się jednak uda? Niestety…
– Rozumiesz chyba, że w zaistniałej sytuacji musimy zmienić plany i spędzić święta z mamą – podsumował mój mąż.
– Nie, nie rozumiem – warknęłam natychmiast, a potem wyobraziłam sobie, że w Wielką Niedzielę zajeżdżamy do tego mauzoleum całą ferajną i radość opada z nas jak liście z jesiennych drzew. – Ja nie jadę. Nie ma mowy!
Tak mnie przeraziła ta wizja, że w końcu wygarnęłam Szymonowi, co mi leżało na wątrobie. Podzieliłam się z nim nawet przypuszczeniem o pochodzeniu choroby Gośki. A na koniec stwierdziłam, że moja noga nie postanie w domu teściowej, zamierzam się bowiem nacieszyć towarzystwem siostry i jej dzieci. Ostatecznie mam do tego prawo.
– Wygląda na to, że zostałem sam na placu boju – stwierdził smutno Szymon. – W takim razie pojadę do mamy sam. Chyba że… – zawahał się – jest jeszcze jedno wyjście. Możemy przecież zaprosić ją do nas! Nie mam pojęcia, dlaczego wcześniej nie przyszło mi to do głowy!
Wzruszyłam ramionami.
– Bo mieszkamy w bloku i po przyjeździe gości z Bergen nie będzie już gdzie szpilki wetknąć? – podsunęłam usłużnie.
Szymon spojrzał na mnie z niechęcią, a potem wyszedł. Wiedziałam, że czekają mnie ciche dni.
Jak to się skończyło? Oczywiście szanowna mamusia przyjechała do nas, bo przecież nie można zostawiać jej samej na święta. Zrobiła taki sam cyrk jak zawsze, choć usilnie starałam się nakierowywać temat rozmowy na weselsze tory. I powiem szczerze, jestem wściekła. Bo dlaczego zawsze ja muszę się podporządkowywać mężowi?!
Czytaj także:
„Opieka nad chorą matką wysysała ze mnie resztki energii. Przegrałam walkę, oddałam ją do ośrodka i niczego nie żałuję”
„Wnuk udawał, że wspiera mnie w chorobie, ale jego złote serce było tylko marną atrapą. Gówniarz mnie okradał”
„Mąż zostawił ją z 4 dzieci dla młodszej o 10 lat kochanki. Przez tego drania straciła nawet dzieci”