Ja i Robert mieliśmy bardzo jasno sprecyzowane plany co do naszego wesela. Żadnego „zastaw się, a postaw”. Nie wyobrażaliśmy sobie, aby na organizację przyjęcia pożyczyć chociażby złotówkę. Dwa lata harowaliśmy za granicą, żeby odłożyć trochę pieniędzy na ten cel.
Poza tym tylko najbliższa rodzina i przyjaciele oraz zero dzieci. Nie chcieliśmy plączących się między stołami, wrzeszczących milusińskich, a poza tym oboje uważamy, że wesele to nie kinderbal, tylko impreza dla dorosłych. Nawet w najśmielszych myślach nie przypuszczaliśmy, że wzbudzi to aż tyle kontrowersji!
Na nic się zdały wyjaśnienia
– Ale jak to bez dzieci? – przyszła teściowa o mało co nie wyszła z siebie, kiedy obwieściliśmy naszą decyzję w sprawie przyjęcia.
– Wy chyba żartujecie! Co ludzie pomyślą?! – wtórowała jej moja matka.
Zaczęło się wyliczanie, że kuzynka Ksenia ma chłopca i dziewczynkę, córka cioci Ali też ma dwójkę, jakaś tam Iza ma troje dzieci i tak dalej. Wychodziło na to, że dla samych tylko dzieciaków trzeba by było robić oddzielną ucztę – istne szaleństwo!
Dolaliśmy oliwy do ognia informacją, że nie zamierzamy zapraszać dalszej rodziny, której w większości i tak nie znamy. I że nie życzymy sobie, aby wódka się lała po ścianach – będzie tylko wino, na dodatek w ograniczonych ilościach. Nasze matki zaczęły lamentować niczym pogrzebowe płaczki, wzywając wszystkich świętych na pomoc i wymyślając nam od egoistów.
– Myślicie tylko o sobie i swoich przyjemnościach! – wyrzucały nam bez opamiętania. – Ludzie robią normalne wesela, a wy cudujecie!
Na nic się zdały wyjaśnienia, że ten wyjątkowy dzień pragniemy przeżyć na swój sposób. Usłyszeliśmy jedynie, że zwyczajowo dzieci się zaprasza i kropka. Własnym uszom nie wierzyłam, a jakby tego było mało, „fatalne” wieści rozeszły się z prędkością światła. Odebrałam kilkanaście telefonów od ciotek i wujków, którzy nagle przypomnieli sobie o istnieniu moim i Roberta oraz uznali za stosowne wyrazić swoją dezaprobatę dla naszych poczynań.
Moja matka jęczała, że babcia Zosia prawie zawału nie dostała i stwierdziła, że jeżeli się nie opamiętamy, ona na wesele nie przyjdzie. Było mi strasznie przykro – nie pojmowałam, jak można wykazać się takim brakiem szacunku!
Zachowywali się tak, jakby to całe wesele było czymś, co im się po prostu należy – dlatego mieliśmy je urządzić zgodnie z ich wytycznymi. Tymczasem to miał być nasz dzień – mój i Roberta! Wychodziło jednak na to, że rodzina zamierza nam go zrujnować, bo nie chcieliśmy obecności dzieci. Ani też myśleliśmy zamienić przyjęcia w zwykłą popijawę – tego jeszcze brakowało!
Temat wesela wałkowaliśmy przez kilka dni
Reakcja rodziny wprawiła nas w ogromne zakłopotanie i sprawiła, że między mnie i Roberta wkradły się nieporozumienia. W pewnym momencie zrobiło się na tyle gorąco, że naprawdę zaczęłam bać się o to, że w ogóle do ślubu nie dojdzie – wtedy problem wesela zniknie samoistnie. Przez kilka dni z rzędu wałkowaliśmy temat aż do znudzenia. Wszystko mi obrzydło, a na sam dźwięk słowa „wesele” się wzdrygałam. Byłam podminowana, a swoją złość nieświadomie przelewałam na Roberta – on zresztą zachowywał się podobnie. Niemniej, zanim zagalopowaliśmy się za daleko, zdołaliśmy w porę wyhamować.
– To bez sensu – skwitował Robert. – Przez ich głupie widzimisię zaczynamy drzeć koty.
– Masz rację – przytaknęłam.
– Co w takim razie robimy z weselem? –zapytał, chociaż dla mnie było jasne, że jest to pytanie retoryczne.
– Nic, a co mamy robić? – odparłam i się uśmiechnęłam. – Trzymamy się naszego planu. A im jak się nie podoba, przychodzić nie muszą. To nie jest obowiązkowe.
– Moja dziewczyna! – Robert przyciągnął mnie do siebie i pocałował. – Wiesz co, mam pomysł.
– Dawaj! – wzbudził moją ciekawość.
– Pojedźmy na weekend nad morze. Trochę od tego odpoczniemy.
– Pomysł świetny – kamień spadł mi z serca. Jak dobrze, że się rozumieliśmy i daliśmy ponieść się temu szaleństwu.
Weekend zamienił się w cztery dni – bardzo ich potrzebowaliśmy. W tym czasie ani razu nie rozmawialiśmy o weselu i nie odbieraliśmy żadnych telefonów. Oboje wyłączyliśmy komórki – rodzice wiedzieli, że wybieramy się do Gdańska. Doszliśmy do wniosku, że ta wiedza powinna im wystarczyć. Czas spędzony razem zawsze jest bezcenny, a stolicę Pomorza uwielbialiśmy!
Przez parę dni podładowaliśmy swoje baterie i zresetowaliśmy głowy. Cieszyłam się, że oboje postanowiliśmy konsekwentnie trwać przy swoim, a kwestia przyjęcia weselnego nie zdołała nas poróżnić. Patrząc na to z perspektywy czasu, postrzegam to jako próbę dla naszego związku – przeszliśmy ją zwycięsko.
Termin ślubu mieliśmy wyznaczony już dawno, ale im bliżej było tego dnia, tym bardziej nerwowo zaczynało się robić. Rodzina w dalszym ciągu usiłowała wymóc na nas zmianę decyzji i zorganizowanie wesela w taki sposób, aby „wszyscy byli zadowoleni” – rzecz jasna poza nami. Marzyłam już tylko o tym, aby mieć to za sobą. Pragnęłam stanąć przed ołtarzem u boku Roberta i chłonąć ten moment oraz cieszyć się nim.
Najgorsze było wręczanie zaproszeń
Nasza lista gości była na szczęście krótka. W większości przypadków nie było konieczności wysyłania anonsów pocztą, co wiązało się jednak z osobistymi wizytami. Zajęło nam to w sumie kilka dni. A co się nasłuchaliśmy! Jedynie przyjaciele wykazali się zrozumieniem i całym sercem popierali nasze postanowienia.
– Ja to was podziwiam – usłyszeliśmy od Mai, siostry Roberta, a mojej serdecznej przyjaciółki. – Nie umiałabym tak, wymiękłabym.
– E tam, zdaje ci się – cmoknęłam ją w policzek.
– Wiesz, że mama jest śmiertelnie obrażona? – Maja była wyraźnie zatroskana.
– Przejdzie jej, a gdyby rzeczywiście śmiertelnie się obraziła, olałaby ślub. Z tego, co się orientuję, już szykuje kreację.
Chwilami nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że w związku z naszym weselem więcej było gderania i narzekania niż czegokolwiek innego. Fakt, niektórzy obruszyli się faktem, że nie mogą przyjść z dziećmi, więc zrezygnowali. Nie było to miłe, ale uważam, że postąpiliśmy słusznie. Nie widzieliśmy powodu, dla którego mieliśmy sprzeniewierzyć się własnym przekonaniom w imię cudzego zadowolenia.
Pewnie, że chcieliśmy bardzo, aby goście podczas przyjęcia czuli się najzwyczajniej w świecie komfortowo i swobodnie, ale wszystkim nie sposób dogodzić. Jeżeli ktoś zechce się o coś przyczepić, to i tak to uczyni.
Musiała postawić kropkę nad „i”
– Było elegancko, ale i tak szkoda, że bez dzieci – moja matka nie byłaby sobą, gdyby ostatnie zdanie nie należało do niej. – Naprawdę nie rozumiem, co by wam przeszkadzały.
Nie miałam już ani siły, ani ochoty jej tego tłumaczyć. Skoro nie pojmuje pewnych rzeczy, to jej sprawa. My byliśmy zachwyceni i jak sądzimy, goście również. Pogoda była piękna. O nią obawialiśmy się najbardziej z racji tego, że przyjęcie odbywało się w ogrodzie.
Od samego początku nie chcieliśmy tradycyjnej nasiadówki przy stołach – coś takiego nigdy się nam nie podobało i nasuwało raczej negatywne skojarzenia. Postawiliśmy na lekkie dania i przekąski pasujące zarówno do wesela, jak i do letniej pory roku. Wszyscy prezentowali się niezwykle szykownie i byli mili dla siebie, a kiedy pojawił się tort, „ochom” i „achom” nie było końca. Po północy zamiast idiotycznych zabaw miał miejsce pokaz ogni sztucznych przygotowany specjalnie na tę okazję.
Nasze wesele to najlepszy dowód na to, że wcale nie musi być na tradycyjną modłę, aby było fajnie. Pojawiały się nawet głosy, że pomysł z niezapraszaniem dzieci był w sumie dobry… Naturalnie nikt z rodziny nie powiedział nam tego bezpośrednio, ale i takowe opinie dotarły do naszych uszu.
Czytaj także:
„Wymarzyłam sobie ślub jak z bajki. W jednej chwili wszystko legło w gruzach, ale mój przyszły mąż okazał się bohaterem”
„Liczyłam na nową miłość lub chociaż flirt z cudzoziemcem, a tu co? Mogłam najwyżej poznać sprzedawcę ryb”
"Pracę i karierę stawiałam na pierwszym miejscu. Przez nadmierną ambicję całkiem zaniedbałam rodzinę"