Już od najmłodszych lat wiedziałam, że sukces wymaga poświęcenia i ciężkiej pracy. Takie podejście wpoili we mnie rodzice.
— Pamiętaj, że tylko w ten sposób będziesz bogata i szczęśliwa. Zapamiętaj to, dziecko — mówiła mi mama. Wtedy jeszcze nie do końca rozumiałam jej słowa, ale mimo to naiwnie je chłonęłam.
— Chcesz tę zabawkę? — pytał mnie czasem tato. — W dorosłym życiu musiałabyś na nią zapracować, wiesz o tym, prawda? Pomyśl już teraz, kim chciałabyś być w przyszłości, a jeśli wybierzesz mądrze, to będziesz mogła cieszyć się zakupami fajnych rzeczy przez całe swoje życie.
Takie rozmowy były normą w moim rodzinnym domu. Dlatego już po maturze nie obawiałam się trudności i wyzwań, wręcz przeciwnie – chciałam wszystkiemu sprostać. Moje dni trwały tak jakby dłużej niż u przeciętnego człowieka. Poranki zaczynałam wcześnie, a wieczory kończyłam późno.
Najpierw były studia, zajęcia dodatkowe, kursy, staże. A potem zaczęła się praca, projekty, spotkania – to był mój chleb powszedni. Nie zwolniłam nawet po wyjściu za mąż. Mój partner, Jacek, był również bardzo ambitny, ale jednak wiele razy rozmawialiśmy o priorytetach i okazywało się, że w tej kwestii akurat potrafimy się różnić.
Czy naprawdę warto tyle poświęcać?
— Dla mnie najważniejsza jest rodzina. To jest priorytet — wyznał mi pewnego wieczora, gdy rozmawialiśmy o życiu.
— Hm... Ja to widzę jednak przede wszystkim samorealizację. Kojarzysz piramidę potrzeb? Ona jest tam wymieniona.
— Jasne, że kojarzę, Ewa. Tyle tylko, że jest tam też potrzeba bezpieczeństwa. A to zapewnia stabilizacja, ciepło domowe i właśnie bliskie osoby.
Wtedy mu przytaknęłam. Dlatego gdy zaszłam w pierwszą ciążę, przyjęłam to ze spokojem. Miałam nadzieję, że dziecko nie pokrzyżuje mi moich zawodowych planów i tylko zmotywuje mnie do dalszej ciężkiej pracy.
Po narodzinach Amelki sporo się zmieniło, a ja większość uwagi musiałam poświęcać nie moim projektom i planom rozwoju, tylko właśnie małej. Nie mogłam się doczekać końca urlopu macierzyńskiego. Gdy posłałam dziecko do żłobka, byłam przeszczęśliwa. Wreszcie mogę być w pełni sobą! Jak ryba w wodzie.
Niestety, z czasem poszłam w drugą skrajność. Był moment, gdy przestałam już widzieć się z moją rodziną. Odwiedziny u rodziców ograniczały się do krótkich telefonów, a spotkania ze znajomymi zamieniły się w rzadkie okazje. Nawet mój mąż, oddany i wyrozumiały, zaczął narzekać na to, że stale nie ma mnie w domu.
— Nie uważasz, że trochę przeginasz? — zapytał pewnego dnia, gdy po raz kolejny musiał odbierać Amelię ze żłobka, ponieważ o tym zapomniałam.
— Przepraszam, zawaliłam. Ale nie czepiaj się mnie, okej?
— Ewa, co ty wyprawiasz, spójrz na siebie. Tylko praca i kariera, praca i kariera. A my, a rodzina? Rozumiem, że to ważne, ale czasami mam wrażenie, że zapominasz o innych rzeczach.
Ta wiadomość zwaliła mnie z nóg
Westchnęłam zrezygnowana.
— Wiesz dobrze, że przez urlop macierzyński musiałam skoncentrować się na Amelce. Ale teraz, kiedy poszła do żłobka, myślałam, że wreszcie będę mogła wrócić do swoich projektów i planów. Miałam nadzieję, że to zrozumiesz i będziesz mnie wspierać.
— Wszystko ma swoje granice — rzucił z przekąsem i po tej rozmowie nie odzywaliśmy się do siebie przez trzy dni.
Czasami zastanawiałam się, czy warto tyle poświęcać, czy nie przegapiam czegoś istotnego. Ale każdy nowy projekt, każda nowa szansa napędzała mnie do przodu. Byłam jak maszyna, nieustannie napędzana ambicją.
Kolejne tygodnie mijały, a sytuacja między mną a mężem trochę się uregulowała. Wzięłam wreszcie urlop wypoczynkowy. Znaleźliśmy czas na bliskość. Wspólnie opiekowaliśmy się małą, chodziliśmy na spacery i w ciekawe miejsca. Trochę odetchnęłam i zaczęłam na nowo myśleć o swoich priorytetach.
Kilka tygodni później stało się jednak coś niespodziewanego. Wiadomość o ciąży zwaliła mnie z nóg. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam dwie kreski na teście, cały świat stanął w miejscu. Nagle wszystko się zmieniło. Przede wszystkim, najpierw musiałam pogodzić się z tym faktem. Jacek był oczywiście wniebowzięty, a ja... jeszcze nie wiedziałam, co to oznacza.
Pech chciał, że ciąża okazała się dla mnie bardzo trudna i wymagająca, dlatego lekarz wysłał mnie na L4. Źle się czułam, to fakt, ale też miałam trochę więcej czasu na to, żeby dużo rzeczy przemyśleć. Poukładać priorytety.
Po raz pierwszy od dawna zaczęłam zastanawiać się nad sensem tego wszystkiego. Czy naprawdę chcę, by moje dziecko dorastało w cieniu mojej nieobecności? Czy warto poświęcać to, co tak naprawdę najcenniejsze, dla kolejnego projektu czy awansu? Czy tamte chwile wolnych dni z rodziną nie były równie ekscytujące, jak kolejna premia za pozyskanie nowych klientów?
W końcu doszłam do wniosku, że pora trochę zwolnić. Dla dobra swojego i rodziny. Podzieliłam się tymi obserwacjami z mężem, a Jacek... cóż, bardzo się na to ucieszył.
— W końcu zmądrzałaś. Wróciła moja Ewa.
— Wiesz, że to nie było dla mnie takie proste. Musiałam sobie to wszystko poukładać na spokojnie w głowie. Całe życie uczyli nas, że sukces wymaga poświęceń. Ale teraz, patrząc na to, co się dzieje wokół, zrozumiałam, że czasem poświęcenie nie powinno dotykać bliskich. Ciebie, Amelii... I maleństwa, które zaraz nas powita.
Mój mąż miał łzy w oczach, chociaż starał się je ukryć. Wyszeptał tylko:
— Masz rację. Dziękuję, że to zrozumiałaś.
Teraz skupiam się na tym, co ważne
Przeprosiłam go szczerze za wszystko, czego do tej pory musieli z Amelią doświadczać przez moje niedbalstwo i wieczny brak czasu.
— Nie ma za co przepraszać. Ważne, że jesteśmy teraz na tej samej stronie. I że wróciłaś do nas w pełni.
W miarę jak moja niespodziewana ciąża postępowała, zaczęłam szukać w sobie nowej równowagi. Praca nadal była ważna, ale teraz liczyły się radosne kopniaki maleństwa i marzenia o przyszłości. Zdałam sobie sprawę, że mogę osiągać sukcesy zawodowe, nie rezygnując z bycia obecną matką i żoną. Zmniejszyłam tempo, delegowałam pewne zadania, a zarazem uczyłam się skupiać na tym, co naprawdę ważne.
Przyjście na świat kolejnego dziecka, synka, którego nazwaliśmy Brunon, przewartościowało moje życie. Zrozumiałam, że szczęście nie kryje się wyłącznie w zdobywaniu kolejnych osiągnięć. Teraz wiem, że mogę być dobrą matką, żoną i zawodowcem. To nie łatwe zadanie, ale każdy dzień jest krokiem w stronę harmonii, którą teraz tak bardzo cenię. W życiu chodzi przecież o coś więcej, niż tylko pracowite godziny, a prawdziwy balans pozwala cieszyć się życiem we wszystkich jego aspektach.
Czytaj także:
„Praca przysłoniła mi cały świat. Nie wiedziałem, ile lat ma moja córka i co dzieje się w życiu mojej żony”
„Miałam klapki na oczach i jeden cel: kariera, sukces, pieniądze. Musiałam spojrzeć śmierci w oczy, żeby zobaczyć, co tracę”
„Praca była moim nałogiem. Demonem, który mnie wykańczał. Przez 16 lat nie wziąłem zwolnienia i wpadłem w obłęd”