Odkąd zostaliśmy parą, Dominik dzielił się ze mną różnymi rodzinnymi opowieściami. A to o praprzodku, który przegrał w karty… żonę, a to o ciotecznych babkach, rzekomo czarownicach, które od spalenia na stosie uchronił urok rzucony na sądzących je mężczyzn. Z jego przodkami wiązały się niesamowite historie. Dziś wiem, że tymi opowieściami odreagowywał bardzo współczesną tragedię, którą sam został dotknięty.
O dramacie, który wydarzył się w rodzinie Dominika, dowiedziałam się dopiero po ślubie. Teściowa przy jakiejś okazji wspomniała, że idzie posprzątać grób córki, a ja osłupiałam, bo mój świeżo upieczony mąż słowem się nie zająknął, że miał rodzeństwo. W pierwszej chwili przyszło mi na myśl, że może chodzi o dziecko, które zmarło zaraz po urodzeniu, ale nie…
Chodziło o siostrę, starszą od Dominika dziesięć lat, która wraz z mężem zginęła w wypadku samochodowym. Zderzyli się z ciężarówką podczas swojej podróży poślubnej… Na samą myśl o tym, co musieli czuć rodzice Dominika i on sam, z oczu płynęły mi łzy. Zaczął mnie przepraszać, że o tym nie wspominał.
Widziała w niej swoją zmarłą córkę
– Wybacz, bałem się – na chwilę przerwał. – Mogłabyś pomyśleć, że nad naszą rodziną ciąży jakaś klątwa…
Uśmiechnęłam się łagodnie.
– Opowiedziałeś mi tyle niestworzonych historii o przodkach i jakoś się tym nie przejmowałeś…
– A gdybym powiedział ci o Izie wcześniej, czy to by coś zmieniło? Nie wyszłabyś za mnie za mąż?
Co za pytanie? Byłam zakochana i pewna, że spotkałam mężczyznę mojego życia. Teraz trochę lepiej rozumiałam mego męża. To snucie niesamowitych historii było formą ucieczki od wspomnień rzeczywistych i tym samym bardziej strasznych. Mieć siostrę i nagle ją pochować obok szwagra, który dopiero co nim został…
Mieć dziecko i złożyć je do grobu, pamiętając, że jeszcze kilka tygodni temu prowadziło się je do ołtarza. Nabrałam tak bezgranicznego współczucia dla rodziny, do której weszłam, że byłam gotowa wybaczać im wszystko. No, prawie… Bo okazało się, że moje współczucie ma swoje granice.
Zanim jeszcze zaszłam w ciążę, teściowa miała dla mnie setki zbawiennych rad, co mam jeść, a nawet podczas której fazy księżyca mamy „to” robić, w którym dniu cyklu…
– Przecież chcesz mieć córkę, prawda? – świdrowała mnie wzrokiem.
– Chcemy mieć dziecko – sprostowałam. – Ważne, by było zdrowe, płeć nie ma znaczenia Przecież możemy postarać się o kolejne dziecko…
Matka Dominika nie zrozumiała sarkazmu
Chyba nawet trochę się obraziła, mrucząc pod nosem, że to naturalne, gdy kobieta chce córkę, a mężczyzna syna. Ja na awantury nie miałam ochoty, ale korciło mnie, by potrząsnąć teściową i wytłumaczyć jej, że te jej zabobony nie tylko obrażają moją inteligencję, ale na dokładkę bardzo mnie złoszczą. A potem zrobić jej miniwykład o chromosomach. Nie zrobiłam ani jednego, ani drugiego z oczywistych względów. Wciąż jeszcze kierowało mną współczucie po stracie, jaką przeżyła.
Gdy zaszłam w upragnioną ciążę, teściowa nadal raczyła mnie dobrymi radami. A kiedy badanie usg wykazało, że spodziewamy się córeczki, matka Dominika była w siódmym niebie i całą sytuację przestawiała tak, jakby to była jej osobista zasługa. Przed porodem miałam z mężem małe spięcie o imię dziecka.
Dominik nieśmiało sugerował, żeby nazwać naszą córkę Izabelą, na cześć jego zmarłej siostry, ale nie chciałam o tym słyszeć. Dobrze wiedziałam, że sam nie jest przekonany do tego pomysłu, który z pewnością był autorstwa jego matki. Wierciła mu dziurę w brzuchu, więc w końcu ustąpił, ale ja twardo stwierdziłam, że nie ma mowy.
– Będzie Agnieszka, jak ustaliliśmy. Nie zmienię imienia naszej córki, bo twoja matka tak chce!
Poród przebiegł bez komplikacji. Wykończona, ale szczęśliwa, mogłam przytulić naszą Agniesię. Małego, rozwrzeszczanego aniołka, który przez pierwszy kwartał dawał nam w kość swoim donośnym płaczem. Teściowie pomagali, jak mogli, wyszykowali świetną wyprawkę, kupowali pieluchy, ubranka, jedzenie, bo miałam mało pokarmu, i nie chcieli słyszeć o żadnym zwrocie pieniędzy. Po trosze nawet ich rozumiałam.
Stracili córkę, a teraz zyskali wnuczkę i mogli na nią przelać swoje uczucia. Z czasem przestaliśmy ich upominać, żeby nie rozpieszczali Agnieszki aż tak bardzo i wstrzymali się z drogimi prezentami. Byli tacy kochani! Gotowi pomóc nam o każdej porze dnia i nocy, stawić się na każde zawołanie, choć nie mieszkali z nami. Zawsze mogliśmy na nich liczyć – przy robieniu zakupów, wizytach z dzieckiem u lekarza, a nawet drobnych pracach domowych, nie wspominając już o zostaniu z małą na parę godzin czy pójściu z nią na spacer.
Kiedy Agnieszka skończyła rok, postanowiłam wrócić do pracy. Problem opieki nad córką nawet nie zdążył zaistnieć, bo teściowa od razu zapowiedziała, że chętnie zajmie się Agniesią. Miałam co prawda pewne obawy, że rozpuści nam dziecko jak dziadowski bicz, ale coś za coś. Była przecież jej babcią i bez wątpienie bardzo kochała nasz mały skarb. No i oczywiście nie chciała nawet słyszeć o wynagrodzeniu, które trzeba by płacić obcej opiekunce, bo oddania małej do żłobka nie braliśmy pod uwagę.
Pierwsze niepokojące sygnały zignorowałam
Po powrocie z pracy kilkakrotnie przyłapałam teściową na tym, jak mówi do Agnieszki „córeczko” albo „córuniu”. Nie podobało mi się to, bo babcia to jednak nie matka, ale teściowa tak bardzo nam pomagała, że postanowiłam to przemilczeć. Ale tego, na czym przyłapałam ją kilka tygodni później, nie mogłam tolerować.
Weszłam do mieszkania i usłyszałam, jak matka mojego męża zwraca się do naszej Agnieszki: „Izuniu”. Żarty się skończyły, zrobiło się niebezpiecznie: najpierw „córeczko”, a teraz „Izuniu”? Postawiłam sprawę jasno. Trochę mnie poniosło, ale naprawdę się zdenerwowałam.
– To nie jest twoja córka! – krzyczałam. – To nie jest żadna Izunia! Iza nie żyje! Zginęła w wypadku!
Może przesadziłam, ale zaczęłam mieć poważne obawy, że teściowa popada w jakąś obsesję i być może naprawdę widzi w Agniesi swoją utraconą córkę, kto wie, czy nie traktuje jej jako kolejnego wcielenia swojej nieżyjącej od dawna córki Izabeli. Po tej scenie matka Dominika zrobiła tylko wielkie oczy i wyszła bez słowa. Potem zadzwoniła na telefon stacjonarny i długo rozmawiała z synem. Raczej monologowała, bo Dominik tylko przytakiwał. Potem postanowił, że weźmie tydzień urlopu i zajmie się Agą, by matka odpoczęła.
– Nie wiem, czy pozwolę jej na opiekę nad naszą córką – ostrzegłam go. – Po tym, co wyrabiała, wolę nie ryzykować. Chyba trzeba rozejrzeć się za jakąś sprawdzoną opiekunką.
– Co ty mówisz? – Dominik najwyraźniej bagatelizował sytuację. – Mama parę razy się zapomniała i tyle.
– Aż się zapomni i porwie Agnieszkę, myśląc, że to jej Izunia?! To nie jest normalne! Otrząśnij się!
Kiedy nazajutrz wróciłam z pracy, Agnieszka spała, a mój mąż wisiał na telefonie. Rozmawiał z matką. Po tej rozmowie był dziwnie nieobecny, ale nie drążyłam powodów jego apatii. Miałam złe przeczucia, więc zamiast gadać, zaczęłam działać. Kupiłam przystawkę do rejestrowania rozmów w telefonie stacjonarnym.
Kiedy Dominikowi skończył się urlop, ja wzięłam kilka dni wolnego. Chciałam odsunąć chwilę, w której trzeba będzie rozstrzygnąć, czy teściowa nadal może się zajmować małą, a przede wszystkim spokojnie odsłuchać rozmowy męża z matką. Gdy to zrobiłam, włosy stanęły mi dęba.
Po pierwsze z powodu tego, co usłyszałam. Po drugie z powodu odkrycia, że mój mąż jest pod aż tak ogromnym wpływem swojej matki. Teściowa sugerowała mu jak najszybszy rozwód, domagała się, by mnie ubezwłasnowolnił, wrobił w niepoczytalność, zamknął w zakładzie psychiatrycznym. A wtedy… ona adoptuje Agę!
Czyżby rozważał spełnienie tych żądań?
Nie mogłam uwierzyć – nawet nie w to, że teściowa, najwyraźniej chora psychicznie, plecie takie bzdury, ale że mąż nie powiedział mi o tych rozmowach. Dlaczego? Czyżby rozważał spełnienie tych chorych żądań? Jezu!
Wolałam nie ryzykować. Musiałam działać szybko i dobrze się maskować. Dziękowałam teraz Bogu, że niemal zaraz po urodzeniu wyrobiliśmy Agnieszce paszport. Uruchomiłam wszystkie kontakty wśród moich znajomych w Anglii. Znalazłam punkt zaczepienia, kupiłam bilety na samolot i gdy mąż był w pracy, wyleciałam. A właściwie uciekłam. Oczywiście razem z moją maleńką Agnieszką!
Nie rozpaczałam, że tak zawiodłam się na mężu, z którym byłam raptem dwa lata. Od razu zadzwoniłam i powiedziałam, że wszystko mu wybaczę, jeśli przyjedzie i spróbujemy zacząć nowe życie. Wytłumaczyłam mu, że chodzi o dobro naszej córki, które pod okiem jego matki jest zagrożone.
Uprzedziłam, by nie zgłaszał porwania i nie mieszał w to policji, bo mam nagrania jego rozmów z matką. Kazałam mu wybierać. Na razie czekam i wierzę, że wybierze dobrze i nie dołoży do historii swojej rodziny kolejnej strasznej i prawdziwej opowieści…
Czytaj także:
„Mąż odszedł, bo nie potrafił trzymać zapiętego rozporka i zaliczył wpadkę. Porzucił naszą córkę dla innego dziecka”
„Myślałam, że mąż po raz kolejny zapomniał o moich urodzinach i odstawia jakąś szopkę. Cwaniak przeszedł samego siebie”
„Wymarzona zaręczynowa podróż, zamieniła się w obóz przetrwania. Mój ex porzucił mnie na pastwę losu w samym środku lasu”