„Myślałam, że mąż po raz kolejny zapomniał o moich urodzinach i odstawia jakąś szopkę. Cwaniak przeszedł samego siebie”

Kobieta, która smuci się urodzinami fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk
„Mój mąż miał wiele zalet, ale jak każdy – nie był też wolny od wad. Jedna z nich drażniła mnie szczególnie: brak pamięci do dat. Początkowo mnie to bolało, denerwowało, drażniło. Z czasem się przyzwyczaiłam – są przecież gorsze wady. Jedni piją, inni biją albo zdradzają”.
/ 19.09.2022 07:15
Kobieta, która smuci się urodzinami fot. Adobe Stock, Valerii Honcharuk

Mój mąż miał wiele zalet, ale jak każdy – nie był też wolny od wad. Jedna z nich drażniła mnie szczególnie: brak pamięci do dat. Imieniny, urodziny, rocznice ślubu – zazwyczaj przypominał sobie o nich, gdy w domu zjawiali się goście. Dotyczyło to wszystkich – zapominał nie tylko o moich świętach, ale też rodziców, rodzeństwa, dzieci.

Nawet o własnych  uroczystościach. Początkowo mnie to bolało, denerwowało, drażniło. Z czasem się przyzwyczaiłam i to zaakceptowałam – są przecież gorsze wady. Jedni piją, inni biją lub nic kompletnie nie robią w domu, albo zdradzają. Tak więc nie trafiłam najgorzej.

Zbliżały się moje 40. urodziny

Planowałam zaprosić przyjaciół i rodzinę. Uprzedziłam o tym Marka z dwutygodniowym wyprzedzeniem.

– Pewnie nie pamiętasz, ale niedługo będę miała czterdzieste urodziny, przyjdą goście. Nie planuj nic na ten dzień, wróć z pracy o przyzwoitej porze – tłumaczyłam mu.

Prowadzimy firmę rodzinną i mąż co chwilę biega na spotkania z klientami, kontrahentami i dostawcami.

– Oczywiście kochanie, przecież pamiętam! – powiedział to tak, jakby nigdy nie przegapił żadnej okazji.

Czas pędził jak szalony. W poniedziałek, dzień przed moimi urodzinami, Marek wrócił z pracy zły. Początkowo nie chciał nic powiedzieć. Jak zwykle, bo on zawsze dusił wszystko w sobie. Ale wreszcie wyciągnęłam z niego, że firma ma kłopoty.

– Ci Anglicy chcą jeszcze raz omówić umowę, coś im nie odpowiada w zaproponowanych przez nas warunkach. Jutro musimy jechać do Poznania, umówiłem nas na spotkanie.

– Marek, jutro? Koniecznie? I ja musze jechać z tobą? – spytałam.

Ci cali Anglicy od początku mi się nie podobali i nie chciałam podpisywać z nimi żadnej umowy. Ale Marek się upierał. A teraz jeszcze nawet na dobre nie rozpoczęła się współpraca, a już zaczynają się problemy.

– Kochanie, proszę cię, przecież wiesz, że nawet w połowie nie znam angielskiego tak dobrze jak ty! Poza tym ładna kobieta na pewno będzie miała większy dar przekonywania od starszego faceta – puścił mi oczko.

Zdziwiłam się – na cholerę mu walizka?! 

– Ale Marek… Jutro są moje urodziny! Nie chcę spędzić całego dnia na rozjazdach i głupich rozmowach służbowych. Czy to aż takie ważne?

– Przecież mówiłaś, że to w sobotę? – zdziwił się mój mąż.

No tak, w sobotę je wyprawiałam, bo w tygodniu nikt nie ma czasu na takie rzeczy, a on oczywiście nie raczył pamiętać, że przypadają w środę! Przez chwilę jeszcze próbowałam z nim negocjować, tłumaczyć, że ma tę umowę w ogóle rozwiązać, a przynajmniej odłożyć rozmowy na przyszły tydzień.

Upierałam się, że nie może od początku godzić się na wszystkie dyktowane przez nich warunki i zasady, że musi pokazać swoją stanowczość,  ale nic do niego nie docierało. Następnego dnia wściekła wsiadałam w samochód. Miałam czterdzieste urodziny, a jechałam ponad 100 km, żeby prowadzić jakieś durne rozmowy biznesowe! Marek za to wydawał się w świetnym humorze. To jeszcze bardziej mnie irytowało!

W pewnym momencie zorientowałam się, że jedziemy w kierunku lotniska! No nie! Nie dość, że musimy jechać negocjować jakieś warunki, na które wcześniej kontrahenci sami się zgodzili, nie dość, że musimy pokonać prawie 100 km to jeszcze mamy ich odbierać z lotniska! Jakby nie mogli po prostu wziąć taksówki!

Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Marek wyciągnął z bagażnika jakąś walizkę. Zdziwiłam się – na cholerę mu walizka?! Co w niej taszczył? Ale kiedy go o to spytałam, tylko się tajemniczo uśmiechnął. Coraz bardziej mnie to wszystko wkurzało. I coraz mniej rozumiałam! Po co szliśmy w stronę odpraw?

– Marek, czy możesz mi wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi? Bo już naprawdę się wkurzam! – wrzasnęłam w pewnym momencie i zatrzymałam się. – Dopóki mi nie wytłumaczysz, nie ruszę się ani o krok dalej!

To były cudowne 3 dni! 

– Radziłbym jednak ci się ruszyć, bo za chwilę spóźnimy się na samolot i nie zobaczysz Paryża, a przecież zawsze o tym marzyłaś! – powiedział.

Okazało się, że w ramach prezentu na urodziny Marek zabrał mnie na trzy dni do Paryża! Zawsze mu o ten Paryż suszyłam głowę. Oglądałam zdjęcia w internecie. Planowałam, gdzie bym poszła, co zobaczyła, co zwiedziła… Ale jakoś nigdy się nie złożyło.

– Miał być weekend, ale skoro przyjdą goście i uprzedzałaś, żebym nic nie wymyślał, przeniosłem plany na teraz. Ale mam nadzieję, że będziesz zadowolona – powiedział w samolocie.

Byłam! To były cudowne trzy dni! Dużo zwiedziliśmy i zobaczyliśmy. Spełniłam kilka ze swoich marzeń. Naładowałam akumulatory i najszczęśliwsza na świecie wracałam do domu.

– Jeśli na pięćdziesiąte urodziny też przygotujesz mi taką bombową niespodziankę, to możesz przez te kolejne lata znów zapominać o moich świętach! – zaśmiałam się.

O tak, ten prezent wynagrodził mi wszystkie zapomniane urodziny.

Czytaj także:
„Licealny chłopak zostawił mnie z brzuchem i złamanym sercem. Wierzyłam, że po mnie wróci, ale byłam naiwna”
„Byłem dla córki ojcem i matką w jednym, a ona na stare lata mnie zostawiła i poleciała na drugi koniec świata. Jak mogła?!”
„Moja pacjentka uważała swojego męża za nieomylnego anioła stróża. Tak naprawdę to wredny manipulant i mizoginista”

Redakcja poleca

REKLAMA