Teściowa nigdy nie darzyła mnie wielką sympatią, ale potrafiła się zachowywać przyzwoicie. Miałam świadomość, że nie jestem godna jej ukochanego synka, ale nie przeszkadzało mi to. Bartek był jedynakiem, a teściowa samotną matką – cała ich relacja była wręcz podręcznikowym przykładem „jak wychować maminsynka”.
Byliśmy w trudnej sytuacji
Na szczęście, ta zaburzona relacja była dość jednostronna. Grażyna widziała w Bartku swojego królewicza, nieskazitelnego małego chłopczyka, którym dalej trzeba się opiekować i którego nadal trzeba strzec przed złem tego świata. On, na szczęście, potrafił zaznaczyć swoje granice i nie ulegał nadopiekuńczości matki. Tylko dlatego zgodziłam się na wspólne mieszkanie w domu teściowej.
Fakt faktem, nie mieliśmy zbyt wielu opcji. Nie było nas stać na kupno mieszkania, zwłaszcza przy obecnych cenach kredytów. Gdy zaszłam w ciążę, zaczęliśmy liczyć każdy grosz, a dość drogi wynajem mieszkania w stolicy stanowił poważne obciążenie budżetu.
– Magda, a może zamieszkamy z mamą? Tylko na jakiś czas, żeby ustabilizować naszą sytuację finansową. To zawsze o trzy tysiące miesięcznie więcej, przecież wiesz, ile kosztuje nas wynajem – zaproponował mi pewnego dnia mąż.
Nie byłam zachwycona tym pomysłem, ale kwoty do mnie przemawiały. Faktycznie, wzbogacenie budżetu o trzy tysiące złotych miesięcznie dałoby nam znacznie większy spokój w tym i tak stresującym czasie oczekiwania na malucha.
Teściowa była miła
Doceniałam to, chociaż wiedziałam, że zachwyca ją przede wszystkim perspektywa posiadania Bartka na co dzień, a nie pomoc synowej i wnuczce. Przenieśliśmy się do domu teściowej w ostatnim trymestrze mojej ciąży. Obawiałam się nieco, że matka męża może zacząć nadużywać swojej pozycji władzy, ale nic takiego nie następowało.
Byłam spokojna, choć zdarzały nam się, oczywiście, sporadyczne sprzeczki. Już po pierwszym miesiącu znacząco odczuliśmy ulgę w portfelu, a za zaoszczędzone na czynszu pieniądze kupiliśmy praktycznie całą wyprawkę dla malucha. Grażyna pożyczyła nam od swojej kuzynki kilka pierwszych mebelków do pokoju dziecięcego: łóżeczko, przewijak czy karuzelę.
– To wszystko rzeczy, które szybko się wymienia, więc nie ma po co wydawać na nie pieniądze, skoro możemy pożyczyć – zauważyła słusznie.
Chociaż mama męża znacznie więcej uwagi poświęcała Bartkowi niż mnie, zdarzało jej się pytać, jak się czuję lub proponować, że wniesie zakupy, żebym nie musiała dźwigać. Przyjmowałam to wszystko z wielką wdzięcznością, zwłaszcza wiedząc, że nie jestem jej ulubienicą.
„Może jednak fakt, że noszę pod sercem jej wnuczkę, krew z jej krwi, zrobił na niej w końcu wrażenie”, pomyślałam z rozbawieniem.
Moja słabość była jej na rękę
Poród Jaśminy zniosłam ciężko, a tuż po nim byłam bardzo osłabiona i musiałam sporo wypoczywać. Momentami nie miałam nawet siły utrzymać małej na rękach.
Grażyna była bardzo pomocna w tym czasie i wiedziałam, dlaczego. Ona sama, maluch i Bartek to była dla niej wymarzona sytuacja. W końcu jej nie przeszkadzałam. W tamtym momencie nie miałam jednak siły na przejmowanie się intencjami teściowej. Doceniałam, że mamy kogoś, kto jest w stanie nam pomóc.
Po kilku tygodniach poczułam się już jednak lepiej i mogłam coraz bardziej uczestniczyć w opiece nad Jaśminką. Niestety, wtedy pojawiły się pierwsze schody.
– Mała płacze, na pewno jadła? – pytała mnie nerwowo teściowa.
– Tak, dopiero co – odpowiadałam jej.
– Na pewno za mało. Daj jej więcej – warknęła.
– Zjadła wystarczająco, na pewno nie jest głodna. Myślę, że jest po prostu zmęczona…
– A co ty tam wiesz! Przecież to ja się nią opiekuję od urodzenia. Ty jej prawie nie znasz – odszczeknęła mi niegrzecznie i lekceważąco.
Aż mnie zatkało. Byłam tak zaskoczona tym nagłym atakiem, że nawet nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Oddałam jej córeczkę w milczeniu i poszłam do łazienki, gdzie natychmiast zaczęłam płakać. To chyba była typowa reakcja dla młodej mamy. Faktycznie, dopiero uczyłam się zajmować córeczką, więc każda sugestia, że robię to źle albo się do tego nie nadaję, powodowały u mnie natychmiastową histerię.
Nie miałam siły mówić o tym mężowi, bo w chwilach, w których nie prałam śpiochów, nie karmiłam i nie usypiałam córeczki, zwyczajnie spałam. Uznałam, że skarżenie na Grażynę jest nisko na mojej liście priorytetów.
Stała się okrutna i zaborcza
Czas leciał, a Jaśmina miała już pięć miesięcy. Opieka nad dzieckiem szła mi całkiem nieźle. Umiałam rozpoznawać potrzeby malucha, przewidywać reakcje i wykonywać codzienne czynności pielęgnacyjne z pewnością i (w końcu!) bez nerwów.
Któregoś popołudnia karmiłam Jaśminę butelką, jednocześnie przeglądając wiadomości w telefonie. Wszystkie mamy wiedzą, że każda chwilka „wyszarpana” na kontakt z rzeczywistością jest na wagę złota. To może być obejrzenie kawałka serialu lub programu informacyjnego czy odpisanie na wiadomość koleżanki. Oddawałam się więc swojej chwili dla siebie, korzystając z okazji, że Jaśmina spokojnie ciągnie mleko przez smoczek.
Nagle poczułam mocne szarpnięcie, które wyrwało mi dziecko z ramion. Gdy podniosłam wzrok znad ekranu, zobaczyłam teściową, która nerwowo kołysze Jaśminę, jakby dopiero co wyciągnęła ją z płonącego budynku. Przestraszona córeczka, oczywiście, natychmiast zaczęła głośno płakać.
– Co mama wyprawia?! – krzyknęłam wytrącona z równowagi.
– Powinnam zapytać o to samo! Dziecko na rękach, a ty siedzisz z nosem w telefonie? Czy ty jesteś kompletnie niepoważna? Gorszej matki od ciebie to jeszcze w życiu nie widziałam, naprawdę! – zaatakowała mnie.
– Ale o co w ogóle chodzi?! Przecież pilnuję jej, trzymam mocno, nie spadnie ani się nie zakrztusi – zaczęłam się tłumaczyć.
– A skąd wiesz? Wystarczy sekunda nieuwagi! Dziecko trzeba pilnować na okrągło! – przekrzykiwała dalej płacz wnuczki, żeby mnie pouczać.
– Dlatego uznała mama, że stosownie będzie wyrwać mi ją z rąk i przestraszyć? To przez mamę teraz płacze! – zdenerwowałam się.
– Płacze, bo ma taką beznadziejną, nieodpowiedzialną matkę – skwitowała i wyszła na taras, gdzie zaczęła uspokajać Jaśminę.
Ilość emocji, które tłumiły się we mnie po tym obrzydliwym ataku, była nie do opisania. Czułam jednocześnie wściekłość, frustrację, smutek, lęk i głęboką nienawiść do teściowej. Gdy Grażyna w milczeniu oddała mi Jaśminę, nic nie powiedziałam. Wiem, że powinnam była jej zagrozić, że jeśli jeszcze kiedykolwiek zachowa się podobnie, wyniesiemy się i nie pozwolę jej na widywanie się z wnuczką, ale wiedziałam, że nie mogę. Przecież obecnie nie pracowałam, a Bartek przynosił dość przeciętną pensję. Nie było nas stać na życie bez pomocy Grażyny.
Czułam się jak w klatce
Wieczorem, gdy już uśpiłam córkę, rzuciłam się na łóżko i zaczęłam szlochać jak małe dziecko. Czułam się nie tylko upokorzona, ale też zniewolona. Niby mieszkałam w tym domu, ale jednak wiedziałam, że nie jestem u siebie. Nie mogę się tu panoszyć. Ktoś mógłby powiedzieć: „Ale tu przecież chodzi o twoje dziecko! To ty jesteś jego matką!”. Tak, oczywiście. Ale dla mnie to nie było takie proste, bo czułam, że teściowa ma nade mną władzę. Ile podobnych sytuacji jeszcze będzie musiało mnie spotkać, zanim uda nam się wyprowadzić z domu teściowej? Nie miałam pojęcia.
Wiedziałam jedno: to czas powiedzieć o wszystkim Bartkowi. Może jego interwencja przywróci rozsądek teściowej. A może sprawi, że będzie się na mnie jeszcze bardziej mścić i oskarży o niszczenie relacji z synem… Kto wie. Ta kobieta jest nieobliczalna. Niestety, jest też dość inteligentna. Zna nasze położenie i wie, że jeszcze przez dłuższy czas się nie wyprowadzimy, dlatego może sobie pozwolić na wszystko i jeszcze zagrać kartą, że przecież „tyle jej zawdzięczamy”.
No cóż, wytrzymam, jeśli będę musiała. Ale zacznę też szukać dorywczej pracy, która pozwoli nam szybciej podreperować budżet. Jeśli mogę skrócić mieszkanie z tą okropną babą choćby o jeden dzień, zrobię to!
Czytaj także: „Wszystko wskazuje na to, że mam nieślubną córkę. Jest tak piękna, jak jej matka, ale obie nie chcą mnie znać”
„Pracuję na dwie zmiany, by utrzymać dorosłego syna. Darmozjad wdał się w tatusia, ale nie mam serca wyrzucić go na bruk”
„Moja żona zginęła z mojej winy. Była lepszym kierowcą, a ja dałem się podpuścić. Nie wiem, jak spojrzę w oczy dzieciom”