Moja teściowa to typowa Matka Polka. Najchętniej tylko by się poświęcała dla wszystkich dookoła – oczywiście po to, żeby później to wypomnieć i wzbudzać litość. W życiu nie chciałabym być taką babą!
Od początku mnie nie lubiła
Chociaż mój mąż wychował się w domu z dość tradycyjnym podziałem ról, na szczęście sam nie przeniósł podobnych wzorców do naszego związku. Obowiązkami dzielimy się praktycznie po równo, jest zaangażowany w prace domowe i opiekę nad dzieckiem. Każda normalna matka byłaby dumna, że wychowała syna, który nie zrzuca całej pracy na żonę, jest pomocny i wspierający – ale nie moja teściowa. Ona zdecydowanie bardziej widziałaby mnie w roli kury domowej, która ledwo nadąża z obowiązkami domowymi, ale „przynajmniej nikt jej nie nazwie leniwą babą, co nie umie o męża zadbać”. Tak, kiedyś naprawdę to usłyszałam.
– Cały dzień pracujesz i jeszcze musisz sobie sam ugotować obiad po powrocie do domu? Rany boskie! – oburzała się teściowa, gdy mąż streszczał jej przez telefon swój dzień.
„No niezwykła sprawa, faktycznie”, myślałam z przekąsem.
– Mamo, spokojnie, przecież mam dwie sprawne ręce – odpowiadał trzeźwo mój mąż, ale teściowa zdawała się zupełnie nie dostrzegać logiki tego argumentu.
– Ręce może i masz, ale masz też żonę. Do czego ci ona, jeśli nie do tego, żebyś miał obiad podany na stole? – piekliła się dalej.
Na początku tego typu uwagi doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Po pewnym czasie jednak nauczyłam się je ignorować. „To nie mój problem, a jej.
Twierdziła, że jestem leniem
Gdy zaszłam w ciążę, moje samopoczucie nie było dla teściowej istotne.
– Jesteś dopiero w drugim miesiącu i już się lenisz? No naprawdę! Ja to do samego końca ciąży miałam porządek w domu, a Marian obiad na stole – komentowała, gdy widziała, jak leżę na kanapie.
Miałam wtedy ochotę czymś w nią rzucić. Te pierwsze miesiące ciąży były dla mnie w szczególności trudne: męczyły mnie potworne mdłości, byłam wykończona i kompletnie pozbawiona energii. Tak prosta i pozbawiona inteligencji osoba jak teściowa oceniała stopień „uciążliwości” mojej ciąży wyłącznie na podstawie wielkości brzucha, wiadomo.
Pomimo licznych zwolnień lekarskich, starałam się wytrwać w pracy jak najdłużej. Chciałam pokazać swoim szefom, że traktuję swoje obowiązki poważnie i nie zamierzam stać się „niewidzialnym pracownikiem” wyłącznie z powodu ciąży. Chciałam też podzielić się z mężem urlopem i stosunkowo szybko wrócić do pracy. Oczywiście, że dziecko było dla mnie ważne, ale włożyłam dużo pracy i energii w swoją karierę i nie chciałam, żeby macierzyństwo cofnęło mnie w zawodowym rozwoju o kilka lat – a znałam takie przypadki.
– Oczywiście, rozumiem cię. Mnie też zależy na mojej karierze. Spokojnie, poradzimy sobie – zadeklarował mi mąż.
Ani razu nie wymuszał na mnie pozostania w domu z dzieckiem – a takie przypadki wśród znajomych też znałam. Co innego, oczywiście, teściowa…
Amelka była spokojna
Córeczka od początku była „złotym dzieckiem”. Przesypiała całe noce praktycznie od powrotu ze szpitala, dawała nam pospać i, jak na niemowlę, wymagała naprawdę niewiele. Rzadko miała humory, rzadko płakała.
– Niesamowite, dziecko jak z bajki! – zachwycały się koleżanki, gdy opowiadałam, że wszelkie przestrogi przed trudami macierzyństwa nie sprawdziły się w moim przypadku.
Nie dołączyłam do grona przemęczonych, wyczerpanych emocjonalnie matek, co nie zmienia faktu, że cieszyłam się na perspektywę powrotu do pracy, gdy córeczka skończyła rok. Znaleźliśmy dla niej naprawdę dobry prywatny żłobek, do którego miała dołączyć miesiąc po moim powrocie do pracy. W tym czasie miał się nią zajmować mąż, który miał do wykorzystania sporo dni urlopowych. Niestety, wtedy zaczęła wtrącać się teściowa…
– Ale jak to? Cały miesiąc będziesz sam z dzieckiem? Ale jak ty sobie poradzisz? – biadoliła.
– Normalnie, mamo przecież to też moje dziecko – tłumaczył cierpliwie Filip.
– Ale jesteś mężczyzną! Przecież wy nie wiecie, jak się należy zająć dzieckiem. To zajęcie matki!
– Może pół wieku temu, nie teraz. Gwarantuje ci, że wiem na temat zajmowania się Amelką tyle samo, co i Paulina – upierał się.
– No, to o twojej żonie nie świadczy najlepiej akurat… – mruknęła z dezaprobatą, a ja parsknęłam śmiechem w duchu.
Staraliśmy się nie przejmować opiniami teściowej, ale w pewnym momencie nawet moja anielska cierpliwość się skończyła.
Zaatakowała mnie
Długo znosiłam wszelkie sugestie, że nie jestem wystarczająco dobrą żoną dla Filipa. Ignorowałam je, bo jedyna istotna opinia na ten temat należała do Filipa, a mąż zawsze zapewniał mnie, że jemu nic nie przeszkadza. Jak większość młodych matek, byłam jednak przeczulona na punkcie swoich umiejętności co do opieki nad dziećmi.
– Naprawdę, Paulina, nie wstyd ci? – zapytała mnie któregoś dnia bezczelnie.
– A niby czego? – zapytałam chłodno.
– Większość matek, które znam, robi wszystko, żeby zostać z dziećmi jak najdłużej! Wymyślają zwolnienia lekarskie, a nawet rzucają pracę, bo nie wyobrażają sobie zostawić maluszka z kimś obcym – moralizowała.
– No cóż, ja to nie większość, jak widać – odparłam możliwie spokojnie.
– No pewnie, że nie. Ty jesteś karierowiczką – parsknęła pogardliwie. – A dla mnie to zwykły egoizm. Tylko wyrodna matka oddaje takie małe dziecko do żłobka, bo spieszy jej się do pracy. Czy ty w ogóle kochasz Amelkę?
„O nie. Tutaj już przesadziła!”, pomyślałam wściekle.
– Wypraszam sobie. Naprawdę długo znosiłam wszelkie obelgi z twojej strony, ale nie będziesz mnie nazywać wyrodną matką, zwłaszcza, że moje dziecko jest zadbane, zdrowe i szczęśliwe – odpowiedziałam, wkładając cały wysiłek w zachowanie spokoju.
– Co to za macierzyństwo, jeśli się nie poświęcasz? Ja tyle poświęciłam dla dzieci i nigdy nie żałowałam… – biadoliła nieznośnie dalej.
– Czyżby? Bo odkąd cię znam, o niczym innym nie słyszę, tylko o twoich poświęceniach. Dla mnie brzmi to, jakbyś jednak żałowała, albo nawet gorzej: zrobiła to celowo, żeby móc to do końca życia wszystkim przypominać i robić z siebie cierpiętnicę. Tylko coś nie działa, prawda? Nikomu nie jest ciebie żal – syknęłam wściekle.
Teściowa była w szoku
Po raz pierwszy pozwoliłam sobie na tak bezpośredni atak.
„Przykro mi, sama się o to prosiła. Prowokowała mnie wystarczająco długo”, usprawiedliwiłam się w myślach.
Teściową na chwilę zatkało, bo przez dłuższy moment tylko otwierała i zamykała usta, jakby nie wiedziała, co odpowiedzieć.
– Dziękuję za wizytę, a teraz przepraszam, ale spieszę się. Muszę cię poprosić, żebyś wyszła – oznajmiłam sucho i wskazałam teściowej drzwi wyjściowe.
– Niemożliwe… Tak mnie potraktować… – sapała ze złością. – A ja dla wszystkich zawsze chciałam dobrze… Ostatnim okruszkiem bym się podzieliła…
– Tak, tak, niewątpliwie. Do widzenia – ucięłam lodowato i zamknęłam za teściową drzwi.
Jeszcze długo nie opuszczała mnie złość na to wredne babsko, ale jednocześnie byłam z siebie dumna: po raz pierwszy jasno postawiłam granicę i nie dałam się dalej obrażać.
Zdawałam sobie sprawę, że nie muszę udowadniać nikomu, zwłaszcza teściowej, jaką matką i żoną jestem. Filip zawsze był ze mną, wspierając mnie w każdej decyzji, i to było dla mnie najważniejsze. Nasz plan dotyczący opieki nad Amelką nie uległ zmianie. Mąż przejął opiekę nad nią, gdy wróciłam do pracy, i świetnie sobie radził. Później córeczka poszła do żłobka, do którego również przyzwyczaiła się bez problemów.
Wiedziałam, że to, co dla nas działa, niekoniecznie musi być zrozumiane przez innych – a zwłaszcza przez kogoś z tak ograniczonymi horyzontami jak moja teściowa… Najważniejsze, że pozostałam wierna sobie, swoim wartościom i priorytetom. A przecież szczęśliwa mama to dobra mama!
Czytaj także: „Żona mnie zostawiła, dzieci nie chcą znać. Mam 50 lat i nie wiem, jak na nowo ułożyć ten życiowy tetris”
„Kochanie się z mężem było dla mnie wstydliwe aż do czterdziestki. Byłam cnotką i w ciszy robiłam, co musiałam”
„Związałam się z facetem młodszym o 25 lat. Dla sąsiadek-dewotek jestem rozwiązłą staruchą skazaną na potępienie”