Czasem nie zdajemy sobie sprawy, jak łatwo jest stracić to, co mamy. Myślimy, że pewne rzeczy dane są nam na zawsze. Ileż to razy jest tak, że gdy zdobędziemy miłość, przestajemy o nią dbać. Bo skoro ta druga osoba nas pokochała, to przecież jej się nie odmieni, prawda? Bo skoro ślubowała, to miłość będzie aż po grób i nie trzeba już sobie zaprzątać tym głowy. Ja, niestety, też tak myślałem...
Romantykiem nigdy nie byłem
Wychowałem się w rodzinie, w której miłość okazywało się w codziennej dbałości o siebie, a nie w romantycznych gestach. Ot, tata zarabiał na życie, mama dbała o dom, przygotowywała posiłki, zajmowała się dziećmi, a ja i moje rodzeństwo wypełnialiśmy swoje szkolne obowiązki i pomagaliśmy w domu. Nie pamiętam, by tata przynosił mamie kwiaty lub czekoladki, albo by rodzice spędzali czas tylko we dwoje. Może tego nie widziałem, a może po prostu tego nie potrzebowali.
Oczywiście, gdy spotykałem się z dziewczynami, to dbałem o te gesty, które według nich świadczyły o uczuciu. Kwiatek wręczany na powitanie czy celebrowanie naszych małych rocznic były przez nie mile widziane, a przecież nie kosztowały mnie wiele. Na kilku filmach o miłości w kinie byłem, więc mniej więcej orientowałem się, co powinno się sprawdzić na początku związku.
Ewelinę poznałem pod koniec studiów. Zrobiła na mnie kolosalne wrażenie i jakoś tak od początku wiedziałem, że to jest ta jedyna. No to postarałem się bardziej. Wiadomo, że najbardziej liczyło się to, co nas łączyło: wspólne zainteresowania, wspólne pasje, zbieżne poglądy, no ale ta relacja była wyjątkowa, więc i wyjątkowo o nią zabiegałem. Najwyraźniej skutecznie, bo Ewelina wydawała się szczęśliwa.
Chciałem być z nią na zawsze
Wiedziałem, że Ewelinka oczekuje jednak kolejnych romantycznych gestów z mojej strony. Trochę to trwało, ale w końcu postanowiłem oświadczyć się z pompą, choć uważałem to za mocno przereklamowane. No ale czegóż się nie zrobi dla ukochanej! Zaprosiłem ją do naszej ulubionej kawiarni, opłaciłem kwartet smyczkowy i gdy zabrzmiał temat z „Love Story”, wyjąłem pudełko z pierścionkiem i zapytałem:
– Kochanie, czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
– Tak! – odpowiedziała bez wahania moja przyszła małżonka.
Teraz było już z górki. Wystarczyło tylko zaplanować ślub i wesele. Na całe szczęście Ewelina wynajęła w tym celu profesjonalną firmę zajmującą się organizacją takich uroczystości. Z ekscytacją wybierała, decydowała, zmieniała decyzje, co jakiś czas pytając mnie co prawda o zdanie, ale ja natychmiast pytałem, jak ona by wolała i przezornie na wszystko się zgadzałem.
Ślub rzeczywiście mieliśmy z pompą. Ewelina wyglądała zjawiskowo w białej sukni z welonem, kościół przystrojony był ogromną ilością kwiatów, sopran śpiewaczki wykonującej „Ave Maria” wyciskał łzy, a przy dźwiękach marsza Mendelsona nawet ja się wzruszyłem. Wesele również było super zorganizowane, goście bawili się do białego rana i zgodnie twierdzili, że wytańczyli się za wszystkie czasy.
Dorobiliśmy się dwójki dzieci
Już jako świeżo upieczeni małżonkowie zamieszkaliśmy w niewielkim mieszkaniu kupionym na kredyt. W pracy właśnie awansowałem i na upartego moja żona nie musiałaby pracować, jednak i ona znalazła sobie całkiem dobrze płatny etacik. Mogliśmy pozwolić sobie na życie na poziomie mimo spłat kredytu i jeszcze raz do roku wyjechać na zagraniczne wczasy.
Po kilku latach na świat przyszedł Wojtuś. Nawet nie spodziewałem się, ile radości do naszego życia może wnieść taki mały człowiek. Co prawda zajmowała się nim głównie Ewelina – w końcu po to miała urlop macierzyński – ale chętnie po pracy włączałem się w opiekę nad dzieckiem. Nie miałem problemu z tym, żeby małego wykąpać czy przewinąć – i byłem z siebie bardzo dumny!
Zdecydowaliśmy, że Ewelina nie będzie wracać do pracy tuż po skończeniu macierzyńskiego. Nie chcieliśmy oddawać Wojtka do żłobka ani zostawiać go z opiekunką, a ja znów awansowałem i otrzymałem znaczną podwyżkę. Moja żona czekała więc, aż syn pójdzie do przedszkola. Ale wtedy okazało się, że niebawem na świecie pojawi się Ania.
– No i nici z mojego powrotu do pracy – skomentowała moja żona.
– Ale przecież mamy z czego żyć – odpowiedziałem.
– Wiesz, że nie o pieniądze chodzi…
– Nie? – zdziwiłem się. – A o co?
– Jakby ci to powiedzieć… Kocham naszego syna, ale czasem chciałabym móc porozmawiać z kimś dorosłym.
Nie do końca rozumiałem, co ma na myśli moja żona, ale postanowiłem z nią nie dyskutować. Dlatego gdy Ania podrosła na tyle, by pójść do żłobka, posłaliśmy córkę do żłobka, syna do przedszkola, a moja żona mogła wrócić do pracy. Chyba faktycznie jej tego brakowało, bo jakoś tak odżyła, częściej się uśmiechała i zdecydowanie rzadziej oczekiwała ode mnie zainteresowania i uwagi.
Dopadła nas proza życia
W międzyczasie zmieniliśmy mieszkanie na większe, bo z dwójką dzieci było nam w tamtym zdecydowanie za ciasno. A dzieci rosły jak na drożdżach, a wraz z nimi rosły ich potrzeby. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że posiadanie dzieci jest tak absorbujące. Dlatego coraz chętniej brałem w pracy nadgodziny. Fajnie jest być tatą, no ale bez przesady. Dorosły człowiek potrzebuje czasem pobyć sam. A dzieci przecież mają też matkę, niech ona się nimi zajmuje.
Ewelina ogarniała te wszystkie sprawy związane z naszym potomstwem, natomiast miałem wrażenie, że cała reszta zaczyna jej się nieco wymykać spod kontroli. Mieszkanie nie zawsze było wysprzątane na błysk, coraz częściej wolałem zjeść na mieście, niż to, co podawała moja żona. Na dodatek zauważyłem, że jakoś się zaniedbała – nie była już taką olśniewającą pięknością jak wtedy, gdy ją poznałem. Po domu chodziła w porozciąganych dresach, a gdy wieczorem wchodziła do łóżka, wystarczyło, by przytknęła głowę do poduszki, a już zasypiała!
Poczułem się zaniedbany
Brak zainteresowania ze strony Eweliny doskwierał mi najbardziej. Wymawiała się zmęczeniem, ale nie byłem w stanie tego zrozumieć. Tym bardziej, że zarówno Wojtek, jak i Ania, chodzili już do podstawówki i z powodzeniem mogli matce pomagać w domowych czynnościach. Może bym i pogonił ich do roboty, bo najwyraźniej lenistwo ich dopadło, ale przecież jak wracałem z pracy to było późno – na pewno nie była to odpowiednia pora na wychowywanie dzieci.
Kiedy więc pojawiła się u nas w pracy nowa sekretarka, Julita, z miejsca zacząłem się nią interesować. Była atrakcyjna, nosiła krótkie spódniczki i zawsze rozpinał jej się jeden więcej guzik u koszuli… Nie posiadałem się z radości, kiedy prezes wysłał nas razem w delegację. Jak nietrudno się domyślić, wieczór po załatwieniu biznesowych formalności zakończyliśmy w hotelowym łóżku, nie wychodząc z niego aż do rana.
Niestety, jak szybko Julita się w moim życiu pojawiła, tak szybko z niego zniknęła. Dostała lepiej płatną pracę w innej firmie. Chodziły słuchy, że robiła tam karierę przez łóżko. No cóż, nie dziwiło mnie to, bo była całkiem dobra w te klocki. Sprawdzałem…
Historia lubi się powtarzać
Kilka lat później przyszedł czas na kolejny przelotny romans w pracy. Beata nie ubierała się co prawda wyzywająco, ale i tak potrafiła rozbudzić moje żądze. Miałem nadzieję, że i ja nie jestem jej obojętny. Dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja, poprosiłem szefa, by wysłał mnie z nią w delegację. Dopiąłem swego, po kilku drinkach wylądowaliśmy w łóżku, choć Beata początkowo próbowała się nieco wzbraniać.
Jakież było moje zdziwienie, gdy kilka dni później zostałem wezwany przez szefa na dywanik.
– Oto twoje wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym – powiedział szef.
– Ale jak to? – zdębiałem.
– Ciesz się, że Beata zgodziła się nie występować z oskarżeniem przeciwko tobie, choć spokojnie by mogła.
– Ale co ja takiego zrobiłem? – nie rozumiałem.
– Nie ma mojej zgody na wykorzystywanie zależności służbowej w relacjach, powiedzmy, damsko-męskich. Zabieraj swoje rzeczy i wracaj do domu.
Okazało się, że nie bardzo miałem do czego wracać. W domu zastałem pożegnalny list od żony, a jakiś czas później przyszedł pozew rozwodowy. Ewelina wiedziała o wszystkich moich ekscesach, a żeby było śmieszniej, Beata była jej dobrą znajomą. Kiedy opowiedziała mojej żonie, co ją spotkało w pracy, ta pokazała koleżance moje zdjęcie i poukładała wszystkie elementy łamigłówki.
Mleko się rozlało
Gdy przyszedłem na rozprawę rozwodową, z ledwością rozpoznałem Ewelinę. Gdzie ja miałem rozum? Moja prawie już była żona wyglądała jak milion dolarów! A ja? Podstarzały nieudacznik, z nadprogramowymi kilogramami, ziemistą cerą i bez perspektyw. Nagle zrozumiałem, jaki ze mnie idiota. Szkoda, że tak późno. Dobrze, że chociaż kredyt udało mi się spłacić.
Teraz wiem, że sam sobie jestem winien. Ciężko na to zapracowałem. Ewelina nie chce mnie znać i nie mam prawa jej się dziwić. Zepchnąłem wszystko na jej barki: wychowanie dzieci, prowadzenie domu – i jeszcze się dziwiłem, że o siebie nie dba, ani się mną nie interesuje. Tymczasem ja w żaden sposób nie zadbałem o nasze uczucie, nigdy nie okazywałem Ewelinie, jak bardzo ją kocham.
Wojtek jest już na studiach. Powiedział mi, że ma nadzieję, iż nigdy żadnej kobiety nie potraktuje tak, jak ja potraktowałem jego matkę. Szczerze mówiąc, ja też mam taką nadzieję. Ania niebawem będzie zdawać maturę. Nawet nie wiem, jakie ma plany na później. Nie chce ze mną rozmawiać, czuję, że bardzo się na mnie zawiodła. Ja też się na sobie zawiodłem. Nie sprawdziłem się ani jako mąż, ani jako ojciec.
Mam 50 lat i tak naprawdę zaczynam życie od początku. Straciłem pracę i rodzinę, a ponadto straciłem szacunek do samego siebie. I nie mam pomysłu, jak to wszystko poukładać…
Czytaj także:
„Misją mojej matki jest znalezienie mi męża. Przesadziła, gdy do domu sprowadziła chłopa oderwanego od pługa”
„W obskurnym hotelu uwiodłem stażystkę. Nie wiedziałem, że ta siusiumajtka to córka prezesa”
„Czekałam na dziecko jak na zbawienie, a teraz czuję się nieszczęśliwa. Nie chcę już być matką, to nie dla mnie”