Kiedy powiedziałam rodzicom, że Norbert mi się oświadczył, zrobili miny, jakbym poinformowała ich, iż cierpię na zakaźną chorobę skóry. Zwłaszcza moja mama nie mogła ukryć rozczarowania – przecież wymarzyła sobie dla mnie lekarza, prawnika albo przynajmniej właściciela firmy.
– Ślub będzie bardzo skromny, zapraszamy góra dwadzieścia osób – poinformowałam ich osiem miesięcy później. – Oszczędzamy, bo jak najszybciej chcemy mieć dziecko, a dziecko to wiadomo, wydatki…
– Dziecko? Już teraz? – mama uniosła brwi w niemej dezaprobacie i poczułam chęć natychmiastowego wyjścia z domu.
Na szczęście na weselu oboje zachowywali się przyzwoicie i nawet zdołali nawiązać kontakty towarzyskie z rodziną Norberta, a właściwie z jego mamą, bo ojciec i dziadkowie od dawna nie żyli.
– Przez całe życie miałam tylko syna, a teraz będę mieć także córeczkę! – moja teściowa zdawała się być zachwycona. Trzeba jednak przyznać, że moi rodzice stanęli na wysokości zadania i pomogli nam przy kredycie na mieszkanie, a nawet spłacali część lat.
Niestety to wyczerpało ich zasoby przychylności dla naszego związku i kiedy na świat przyszedł Staś, poprzestali na kilku wizytach i paru drobnych prezentach. Ja jednak potrzebowałam pomocy przy małym, zwłaszcza że po pół roku musiałam wrócić do pracy w aptece. Zapewnienie synkowi opieki na kilka godzin dziennie szybko stało się koniecznością i naturalnym wyborem była mama Norberta.
– Przespał się dzisiaj dwie i pół godzinki, zjadł zupkę i przecier owocowy, a po południu próbował raczkować – zdawała mi codziennie raporty teściowa, a ja byłam zachwycona, że syn przez cały dzień jest pod dobrą opieką.
Miałam coraz mniejszy wpływ na wychowanie mojego dziecka
Zaczęło się od spania w dzień.
– Mamo, bardzo cię proszę, nie kładź Stasia na drzemkę dwa razy w ciągu dnia, bo w nocy nie daje nam spać – liczyłam na jej zrozumienie.
Niby kiwnęła głową, ale nie zauważyłam, by cokolwiek się zmieniło. Moje podejrzenia potwierdziły się, kiedy raz wróciłam wcześniej z pracy i zastałam Stasia śpiącego w wózku na tarasie po godzinie siedemnastej.
Teściowa z oporami przyznała, że wcześniej spał też dwie godziny przed południem. Oczywiście o godzinie drugiej w nocy nasze dziecko obudziło się z chęcią do zabawy, której niestety ani mąż ani ja nie podzielaliśmy… Potem zauważyłam, że Staś dość niepokojąco przytył i w wieku półtora roku osiągnął wagę trzydziestomiesięcznego dziecka.
– Twoja mama daje mu za dużo słodyczy i w ogóle przekarmia – poskarżyłam się mężowi. – Możesz z nią o tym porozmawiać?
– Daj spokój, Sylwia – zaprotestował Norbert. – Staś po prostu ładnie je. Wiesz, jaki to koszmar: dziecko niejadek?
Nie miałam wsparcia ze strony męża, moi rodzice niespecjalnie interesowali się wnukiem, do tego szefowa zaczęła coś przebąkiwać o konieczności redukcji jednego etatu w aptece i nie mogłam nawet myśleć o zmniejszeniu wymiaru godzin. Staś był więc niejako „skazany” na przebywanie pod opieką babci przez prawie dziesięć godzin dziennie.
On oczywiście nie był niezadowolony – przecież babcia pozwalała mu na wszystko: karmiła go, klęcząc na podłodze, gdy on bawił się klockami, nie naciskała, by uczył się korzystać z nocnika („dziecko ma jeszcze czas”) i praktycznie nic od niego nie wymagała, sprzątając po nim zabawki.
Staś skończył 3 lata i zapisaliśmy go do przedszkola
Jako że mąż był wciąż zameldowany u teściowej, a obok jej domu było przedszkole, właśnie tam udało nam się załatwić miejsce synkowi.
Oczywiście już przy wypełnianiu dokumentów podałam nazwisko teściowej jako osoby uprawnionej do odbierania Stasia; przecież mieszkała dwa kroki dalej, a różne sytuacje się zdarzają. Jakież jednak było moje zdumienie, kiedy drugiego dnia przyjechałam po syna i dowiedziałam się, że babcia zabrała go zaraz po obiedzie.
– Mamo, dlaczego tego ze mną nie uzgodniłaś? – zapytałam, nie kryjąc pretensji. – Staś miał po południu rytmikę. Chcę, żeby na nią chodził.
– Odebrałam go, bo było mi żal mojego pączuszka, że musi tak siedzieć w tej przechowalni, zamiast pobawić się z babcią. Prawda, skarbeńku, że wolisz być u babci niż w tej okropnej sali pełnej biegających i krzyczących dzieci?
– Zaraz, zaraz… – nie mogłam uwierzyć w to, co słyszałam. – To nie jest żadna „przechowalnia”, tylko bardzo dobre przedszkole, a Staś ma tam świetną opiekę.
– Ja nie chcę chodzić do psieśkola! – oświadczył mój synek i schował się za nogawką teściowej. – Chcę być u babci!
– No widzisz? – jej mina wyrażała tryumf.
Tym razem nie wytrzymałam. Ubrałam Stasia i zaprowadziłam do samochodu.
Serce mi pękało, kiedy widziałam, jak płacze i woła babcię
Jazda autem była koszmarem, bo synek wierzgał nogami i krzyczał, że mam wrócić i zawieźć go do domu.
„Do domu”, czyli do mieszkania teściowej! Jeszcze tego samego dnia Norbert z poważną miną oświadczył mi, że jest zaniepokojony moim zachowaniem. Podobno doprowadziłam dziecko do histerii i nastawiałam go przeciwko babci. Długo usiłowałam wytłumaczyć mężowi, że jedyne, czego chcę, to tego, by nasz syn chodził normalnie do przedszkola, a potem wracał do naszego domu.
Zaznaczyłam, że teściowa może go odwiedzać, ale po uzgodnieniu z nami i nie chcę, by zabierała go z zajęć według swojego widizimisię. Wyglądało na to, że mnie zrozumiał.
Usiłowałam odebrać z przedszkola dziecko, którego już tam nie było
Wściekła, wyciągnęłam komórkę, by zadzwonić z awanturą do teściowej i zobaczyłam wiadomość od męża. W kilku suchych słowach informował mnie, że jego mama zabiera tego dnia Stasia do zoo. Byłam rozżalona, bo to ja zamierzałam się tam wybrać z synkiem.
Kupiłam mu nawet książeczkę o dzikich zwierzętach, którą codziennie czytaliśmy przed snem. Wtedy zdałam sobie sprawę, że teściowa – może nawet mimo najlepszych chęci – po prostu pozbawia mnie czasu z synem.
– Źle ją oceniasz – Norbert stanął po stronie matki. – Mama przez całe życie miała tylko mnie, a kiedy się ożeniłem, nagle została sama. Poza nami, Staś to jej jedyna rodzina, więc nie ma nic dziwnego w tym, że chce z nim przebywać…
Ledwie zdążył to powiedzieć, a zadzwoniła jego mama z informacją, że wpadli jeszcze do jej znajomej i wrócą bardzo późno, więc może lepiej by było, żeby Staś nocował u niej. Przecież rano będzie miał do przedszkola dwa kroki, a nie czterdziestominutową jazdę z obrzeży miasta – argumentowała.
Mimochodem dorzuciła, że już kupiła mu piżamkę
Spojrzałam na męża i zrozumiałam, że on nigdy nie pojmie, co się tak naprawdę dzieje. Nie zorientuje się, kiedy nagminne odbieranie synka z przedszkola, spędzanie z nim wieczorów i nawet – jak widać – nocy spowoduje, że Staś będzie uznawał nas za kogoś w rodzaju opiekunów zastępczych, a babcię za najbliższą osobę na świecie.
– Przyjechałam po Stasia – oświadczyłam stanowczo godzinę później, stając na progu domu teściowej.
– Ale ja już go wykąpałam, siedzi właśnie przed telewizorem i je sobie kanapeczkę z nutellą… – zaprotestowała. – Musisz zostawić go do jutra, no już, nie rób scen, Sylwio…
Zignorowałam ją i poszłam po synka. Był zdziwiony, że mnie widzi. Nie stęskniony, nie ucieszony, tylko właśnie zdziwiony. Zupełnie jakby moja nieobecność w jego życiu była czymś naturalnym…
– Jedziemy do domku, tatuś już na nas czeka – wzięłam go na ręce i poczułam, że sztywnieje.
– Nie! Ja jestem w domku! – zawołał. – Babciu! Ja nie chcę!
Nie dałam się zmanipulować ani teściowej, ani mężowi
Wycofałam z przedszkola upoważnienie dla mamy Norberta, za co zresztą urządziła mi potworną awanturę. Ale nie uległam. Starałam się, byśmy wszystkie wieczory spędzali we trójkę, grając w gry planszowe, czytając bajki, czy zwyczajnie jedząc kolację.
Żałowałam, że teściowa się na nas obraziła i nawet chciałam zmienić zdanie, ale wtedy zamknięto przedszkola i ogłoszono powszechną izolację. To był bardzo trudny czas dla nas wszystkich, ale kiedy wreszcie się skończył i mogliśmy się spotkać, teściowa była jak odmieniona. Przeprosiła mnie za ostre słowa i zabieranie małego z przedszkola bez mojej wiedzy.
Powiedziała nawet, że za mną tęskniła. No, prawie, bo brzmiało to tak:
– Jak ja strasznie za wami tęskniłam, moi chłopcy! No… za tobą też, Sylwia.
Wzięłam to za dobrą monetę, wiem, że ona się stara i doceniam to. Od września pozwolę jej znowu odbierać Stasia z przedszkola. Ale myślę, że czasami trzeba zawalczyć o swoje prawa, a na pewno o prawo matki do spędzania czasu z własnym dzieckiem. Chcę być dla syna najważniejszą osobą w życiu i się tego nie wstydzę. Zwłaszcza że i tak nadejdzie nadejdzie czas, kiedy będę musiała pogodzić się tym, że pojawi się ktoś ważniejszy… Ale to dopiero przyszłość. A teraz chcę wykorzystać jak najlepiej każdą wspólną chwilę z dzieckiem!
Czytaj także:
„Nasz syn ma firmę budowlaną. Wstyd nam we wsi, bo wyzyskuje ludzi, zatrudnia na czarno bez umowy i ubezpieczenia”
„Czułem się jak król życia. Piłem, ćpałem, zmarnowałem karierę i zniszczyłem małżeństwo. Zawiodłem też córki”
„Przyjaciółka dała się omamić narcyzowi i teraz płacze mi w ramię. Uwiódł ją, a potem szybko zajął się kolejną pięknością"