– Moja matka zamierza nas odwiedzić – zakomunikował Tadeusz tuż po tym, jak przekroczył próg domu, wracając z roboty. Następnie przybrał postawę, jakby szykował się do odparcia nagłego ataku wroga, spodziewając się ciężkiego ostrzału.
– No proszę, wspaniała wiadomość – uznałam, że czas dać mu szkołę z zakresu prowadzenia negocjacji i panowania nad emocjami. – Chyba nie ma w tym nic dziwnego, że własna mama składa wizytę swojemu dziecku.
– I zostają na noc – mój niezawodny małżonek dalej podsycał atmosferę. – Tata też przyjedzie. Później udadzą się do uzdrowiska.
Przyjazd teściowej nie wprawił mnie w zachwyt
Wiadomość o tym, jak długo planują u nas zostać, była istotna, natomiast fakt, że teściowej będzie towarzyszył jej giermek, czyli teść, zupełnie mnie nie poruszył. Można to porównać do sytuacji, kiedy ktoś chwali się posiadaniem w swoim arsenale bomby atomowej, a dodatkowo wspomina o dwóch nożach myśliwskich, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie.
– Czyli twoi rodzice wyjeżdżają do sanatorium, tak? – zapytałam zaciekawiona.
– Tylko mama je dostała, ale tata też się wybiera – doprecyzował. – Zostanie z nią do niedzieli, a potem wróci do domu. Za tydzień znowu się tam wybierze, od czwartku do poniedziałku. Możliwe, że jeszcze w ciągu tygodnia skoczy tam na jeden wieczór. A za dwa tygodnie...
– Okej, rozumiem – weszłam mu w słowo.
Nie ulegało wątpliwości, że mama Tadka już wszystko dokładnie przemyślała i zaplanowała. Byłam pewna, że teść otrzymał drobiazgowo rozpisany grafik funkcjonowania w samotności, z dala od swej drugiej połowy, z którą zwykle stanowili nierozłączną parę. Miałam cichą nadzieję, że przynajmniej wizytę w toalecie będzie mógł odbyć bez konieczności powiadamiania żony wypoczywającej w sanatorium.
Stawili się w umówionym terminie
Kiedy minął początkowy szok po usłyszeniu wiadomości, zabrałam się za obliczenia, co będzie potrzebne do przyjęcia gości i stępienia chociaż odrobinę ostrza nieuchronnie nadchodzącej krytyki moich umiejętności kulinarnych. Zgodnie z zapowiedzią, rodzice przybyli trzy doby później.
– Cześć, skarby nasze, cześć! Henio, uważaj jak dźwigasz, wszystko potłuczesz! Gdzie są moje ukochane wnusie? Heniek, przekręć tę torbę, to przestaniesz nią tak uderzać przy każdym stąpnięciu. Matko przenajświętsza, dlaczego oni muszą mieszkać na takim piętrze? No, gdzie moje wnuczątka?
Głośne powitania i zachwyt nad wnuczętami rozniosły się po całej klatce schodowej, choć nasze mieszkanie znajduje się zaledwie dwa piętra nad parterem. Krótko mówiąc, o przybyciu rodziców Tadka dowiedzieli się prawdopodobnie wszyscy lokatorzy budynku.
– Tadeusz, zamiast czekać na brawa, może byś tak pomógł tacie? Henryku, nie narzekaj z tyłu. Kto to słyszał, żeby tyle stopni było? Chyba dostanę dzisiaj zawału przez te schody...
– Babciu, dziadziu! – maluchy wypadły przez uchylone wejście i pobiegły wprost w ramiona nadchodzących dziadków.
Często w podobnych momentach przychodzi mi do głowy myśl na temat tego, jak te same osoby mogą być inaczej odbierane przez różnych ludzi. Z perspektywy synowej, teściowa jawi się niczym niespodziewana wizyta kontrolerów z jakiejś rządowej instytucji połączona z trybunałem inkwizycyjnym, a tymczasem dla dzieci synowej, czyli dla wnucząt, to ktoś cudowny, na kogo czeka się z niecierpliwością.
– Skarby moje ukochane! Moje słoneczka! – Wnuczek i wnusia wtulili się w poły babcinego płaszczyka. – Heniek, zostaw te siatki i przywitaj się z maluchami. Uważaj, delikatnie, bo potłuczesz. Kochani moi, kochani moi!
Przywitanie było bardzo miłe, nie ma co
– Cześć, kochana. Widzę, że trochę się zaokrągliłaś! Jesteś w ciąży czy po prostu przesadziłaś z łasuchowaniem? – posypały się miłe słówka od seniorki rodu.
– No jasne, że jestem w ciąży, mamo – odparłam błyskawicznie. – I to z trojaczkami.
– Heniu, weź tak nie dychaj, jakbyś Himalaje zdobywał. To zaledwie trzecie piętro, bez przesady. Postaw to może tutaj... Albo nie, lepiej tam.
Teściowa na bieżąco kontrolowała, ile tlenu potrzebuje jej mąż, i znalazła optymalne miejsce na bagaże.
– Ja bym nie dała rady w takim małym mieszkanku, o rany, o rany... Tadzio, weź od mamy okrycie. Moje skarby, moje kochane wnuczki! Babcia ma dla was prezenciki.
Dzieci znów przylgnęły do babci, ale teraz już bez przeszkód w formie okrycia wierzchniego. Wkrótce każde z nich dzierżyło w dłoniach sporą tabliczkę czekolady i jakąś zabawkę. Radosne okrzyki wypełniły pomieszczenie, a maluchy natychmiast zabrały się do odpakowywania prezentów.
– Słodycze będą dopiero po obiedzie! Chodźcie wszyscy jeść! – próbowałam przekrzyczeć harmider, ale pierwsze kawałki czekolady już lądowały w ustach moich szkrabów.
Seniorka rodu gorąco zachęcała wnuki do jedzenia, podczas gdy dziadek, który zdążył już odsapnąć po trudach podróży, zabrał się za witanie zgromadzonych. Wszędzie panował totalny rozgardiasz.
Rzecz jasna, przygotowany przeze mnie posiłek nie uniknął komentarzy biesiadników, choć na szczęście nie były one zbyt surowe. Seniorzy przytargali ze sobą ogromne ilości własnych wiktuałów. Paszteciki, wypieki i domowe przetwory, dźwiganie których tak zmęczyło dziadka przy wchodzeniu do domu, teraz zalegały w kuchni. Jak to stwierdził teść, abyśmy mieli „porządne i sycące jedzenie, a nie samo sztuczne pożywienie zjadane przez mieszczuchów”.
Szczerze powiedziawszy, matka i ojciec Tadeusza również mieszkają w mieście, z tą różnicą, że ich miejscowość jest mniej zaludniona. Kupują oni produkty w tych samych marketach działających na terenie całego kraju, co my. Mimo to z poprzednich lat zachowali przeświadczenie, że u nich żyje się zdrowiej, gdyż są bliżej terenów wiejskich.
No i w końcu zapadła noc...
Gdy wielogodzinna gadka-szmatka pod tytułem: „Jak leci?” i „Dawniej to było” dobiegła końca, ruszyliśmy szykować się do spania. Teściowie dostali naszą sypialnię, a ja i Tadek rozścieliliśmy się na kanapie w pokoju dziennym. Wgłębienia i krawędzie naszego prowizorycznego posłania bezwzględnie uświadamiały, że to sofa przeznaczona do „okazjonalnego spania”.
Długo nie potrafiłam zmrużyć oka. Twarde posłanie i buzujące we mnie zdenerwowanie skutecznie odganiały sen. Miotałam się na łóżku z dobry kwadrans, aż w końcu doszłam do wniosku, że pora się czegoś napić. Akurat gdy mijałam sypialnię, dobiegły mnie stłumione głosy.
– Henryku, coś tu mi nie gra... – usłyszałam konspiracyjny szept mojej teściowej.
– O czym ty gadasz, Halinka? – mruknął niskim głosem teść.
– No jak to o czym? Przecież widać, że zupełnie się zmienili. Tacy chłodni wobec siebie, jakby obcy ludzie! – ciągnęła teściowa.
– Uwierz mi, kochanie, ludzie po prostu się zmieniają. Stają się dla siebie coraz bardziej zwyczajni, ale to wcale nie oznacza niczego złego. My również...
– O co ci chodzi z tym „my również”? – przerwała mu ostro kobieta.
– Oj, nic takiego, nieważne – teść jak zwykle wycofał się i wolał już nic więcej nie mówić.
– Henryk, ty to sprawdzisz. Ja niestety muszę wyjechać, ale ty będziesz musiał to dokładnie zbadać – oznajmiła stanowczo teściowa.
– Że co? Ja mam to zrobić? Tutaj? Ale jak to? – Henryk był kompletnie zaskoczony.
– Spokój! Zostań z nimi na miejscu. To wręcz korzystniejsze rozwiązanie. Do sanatorium będziesz miał stąd rzut beretem, a przecież tata i dziadek może bez problemu wpadać do swoich pociech, kiedy tylko ma na to ochotę.
– Mam tu z nimi koczować przez trzy tygodnie? Przecież muszę iść do roboty... – nieśmiało zaczął protestować Henryk.
– Dasz radę dojeżdżać, wrócisz tutaj, od czasu do czasu wpadniesz do mnie – zdeterminowana teściowa już dokładnie wiedziała, co ma robić jej małżonek. – I nie ma gadania, że się nie da. Twoim zadaniem jest ich rozpracować. Cicho, chyba ktoś tu nadchodzi...
Przeraziłam się, gdy okazało się, że mnie nakryli. Wróciłam do wyrka, ale mowy nie było, żebym znowu zasnęła.
Dochodzenie dotyczące naszej rodziny?
Współczułam głównie tacie, który sprawiał wrażenie, jakby całkowicie stracił wolę i był marionetką w łapach małżonki. Choć z innej strony, jakoś trzeba go wykurzyć z chaty. Trzy tygodnie bałaganu, śledzenia na własną rękę i prania mózgu na odległość prosto z sanatorium, to wystarczy, żeby rozwalić wszelkie więzi w rodzinie!
Następnego dnia rodzice Tadka wyjechali do uzdrowiska, a ja streściłam mu zasłyszaną konwersację.
– Moja mama to istny geniusz! – parsknął śmiechem, aż się krztusząc. – No proszę, ojciec w roli detektywa? Nikt by się nie domyślił.
Wcale nie byłam skora do żartów i dałam Tadkowi jasno do zrozumienia, że liczę na sensowne podejście, a nie jakieś głupawki. Jego mina zrobiła się poważna, najwyraźniej w końcu dotarła do niego powaga sytuacji. Zaczęliśmy więc obmyślać strategię działania...
– Wiecie, sytuacja faktycznie nie wygląda najlepiej – przyznał teść, kiedy późnym wieczorem wrócił do domu i po naciskach zdradził cel swojej wizyty. – Matka po prostu się o was troszczy. Robi to, bo was kocha.
– W porządku. Chcę, żebyś wiedział jedno: nie zamierzamy się rozwodzić ani popadać w jakieś patologie. – Tadek oznajmił to takim tonem, jakby składał przysięgę. – Przekaż mamie dobre nowiny i będziemy mieć święty spokój.
– Oj, synu, nie tak szybko. Zadanie jest aktualne aż do odwołania – tata parsknął gorzkim śmiechem. – Sam chętnie czmychnąłbym do chaty. Nawet zaplanowałem sobie dłuższe niż zazwyczaj rozgrywki brydżowe z kumplami w klubie, ale z mamuśką nie pójdzie tak gładko.
Nastało milczenie, które zakłócały tylko westchnienia
Po dłuższym momencie Tadeusz spojrzał na mnie znacząco. Wspólnie wymyśliliśmy plan awaryjny, obciążony sporym ryzykiem, jednak w zaistniałych okolicznościach wydawał się niezbędny. Wkrótce potem Tadzik, trzymając chusteczkę przy buzi, nawiązał połączenie za pośrednictwem laptopa – na wyświetlaczu adresata widniał komunikat o nieznanym numerze.
– Dzień dobry, z tej strony sierżant Nowacki z miejscowego komisariatu. Czy mam przyjemność z właścicielem nieruchomości na... – historyjka Tadeusza brzmiała na tyle wiarygodnie, że zaczęłam się głowić, skąd u niego takie zdolności aktorskie.
– Zgadza się, grupa przestępcza notorycznie okrada domy chwilowo puste, kiedy lokatorzy są nieobecni. Dostaliśmy już parę zawiadomień w tej sprawie i mamy na oku wszystkie posiadłości, których mieszkańcy wyjechali na dłużej...
Ledwie Tadeusz odłożył słuchawkę, a już w kieszonce u teścia zabrzęczał telefon.
– Cześć kochanie... No, jeszcze u nich siedzę... Serio? Policjant? No tak... Dobra, lecieć do chaty, bo opryszki... U nas? W takiej pipidówie? Jasne, rozumiem, ostrożności nigdy dość... O! I nawet w sobotę i niedzielę ma mnie nie być? Nie będzie ci tęskno samej? Racja, facet musi stać na straży... Buziaki, cześć!
Gdy tylko teść odłożył słuchawkę, od razu dało się zauważyć, że ta krótka konwersacja odmieniła go nie do poznania. Promieniował entuzjazmem, a na jego twarzy gościł szeroki uśmiech.
– Słuchajcie, muszę już lecieć. Podobno mam pilnować chałupy i nigdzie się stamtąd nie ruszać, nawet na jeden dzionek – oznajmił nam. – Dzięki wielkie!
Niedługo potem już tylko machaliśmy do niego rękami, gdy znikał za szybą samochodu.
Misja zakończona sukcesem?
– Tadeusz – przerwałam ciszę po chwili. – Powiedz szczerze, czy nasze relacje faktycznie tak bardzo się zmieniły?
– Hmm, no wiesz... – odpowiedział wymijająco. – Ale i tak bardzo cię kocham.
– Tak jak twój ojciec matkę? – dopytałam.
– O, nie. Do ich poziomu sporo nam brakuje – parsknął śmiechem, a chwilę potem stwierdził całkiem serio: – Oby tak zostało.
– Ja również cię kocham, mój drogi funkcjonariuszu Nowacki – odrzekłam.
Danuta, 36 lat
Czytaj także:
„Moja matka zawsze była jak żarłoczna hydra. Zniszczyła mojemu bratu życie, bo chciała mieć go na każde swoje skinienie”
„Mąż Kaśki biegał do sąsiadki na każde zawołanie. Podobno skręcał tam meble, ale u faceta zdrada to kwestia czasu”
„Wziąłem sobie żonę, żeby mieć ciepły obiad i porządek na chacie. Ja zarabiam na chleb, więc mam swoje oczekiwania”