Jest niedziela wieczór, a mnie zaczyna boleć brzuch. Z nerwów, ze stresu. Piotruś też chyba wyczuwa, że jutro poniedziałek. Jest marudny i ze łzami w oczach pyta, czy musi iść do przedszkola.
– Mamo, ja nie chcę, proszę – zaczyna płakać. – Nie lubię.
Próbuję uspokoić synka, tłumaczę, że przecież mamusia i tatuś idą do pracy, a on sam nie zostanie. Wychwytuję pełne ironii spojrzenie męża. Kurczę, nie mam wsparcia nawet na jotę! Znowu czuję się jak wyrodna matka…
Babcia rozpieściła wnuka, robiąc wszystko za niego
Kiedy przed wakacjami postanowiłam posłać Piotrusia do przedszkola, nikt mnie nie poparł. Moja mama twierdziła, że niczego dobrego się tam nie nauczy, że jest zbyt wrażliwy. Michałowi też ten pomysł się nie podobał.
– Przecież moja mama się nim świetnie zajmowała do tej pory i powiedziała, że chętnie nadal będzie – argumentował. – A twoja też nie pracuje codziennie, mogłyby się wymieniać. Po co ten cyrk?
– Bo tylko w przedszkolu może nauczyć się być z dziećmi – upierałam się. – Sam widzisz, jaki jest nieśmiały i niesamodzielny. Twoja mama jest cudowna, ale wszystko robi za niego, a ja bym chciała, żeby uczył się sam…
– Masz pretensje do mojej mamy? – Michał się zjeżył. – Mnie wychowała, to i z wnukiem sobie poradzi. Ale skoro ty uważasz, że jakaś tam pani w przedszkolu będzie dla niego lepszą opiekunką niż rodzona babcia, to wiesz, chyba nie mamy o czym rozmawiać!
No i tak było zawsze. To nieprawda, że nie doceniam wysiłków teściowej. Zawsze ją szanowałam, to wspaniała matka, teściowa i babcia, ale… Piotruś, choć ma prawie pięć lat, nadal nie potrafi sam się ubrać, zawiązać butów, nie podejdzie do dzieci na placu zabaw. Ja go tego wszystkiego uczę, lecz co z tego, skoro to babcia jest z nim całymi dniami. I wyręcza go we wszystkim. Próbowałam z nią nieraz o tym rozmawiać – bez skutku.
– Kochanie, ależ on ma jeszcze czas na naukę – argumentowała, karmiąc Piotrka łyżeczką. – Poza tym zobacz, włożyłam mu tę nową bluzkę, jak będzie jadł sam, to sobie ją pobrudzi. – Co jest ważniejsze: spacer czy lekcje sznurowania butów? – pytała pochylona nad jego adidasami. – Jeszcze się tego nauczy, zresztą teraz i tak w większości, nawet dla dorosłych, są rzepy!
Gdy prosiłam, żeby pozwoliła mu na więcej swobody na placu zabaw, oburzała się strasznie:
– Ależ to jest niebezpieczne! Dobrze wiesz, że wystarczy chwila i nieszczęście gotowe. Nabierze sprawności, to go tak nie będę pilnować!
Mnie jednak zależało przede wszystkim na tym, żeby mój syn miał kontakt z rówieśnikami. Kiedy więc skończył trzy latka, zapisałam go na zajęcia dla kilkulatków, na dwie godziny dziennie. Co z tego, skoro i tak tam nie chodzili.
– Piotruś nie lubi tej pani, a mnie ona też się nie podoba – tłumaczyła teściowa. – Chciałam z nim siedzieć na tych zajęciach, jednak mi zabroniła, że to niby rozprasza dzieci. Ale wiesz, ja myślę, że ona po prostu boi się kontroli rodziców. Jak raz go zostawiłam, to wyszedł cały zapłakany, usmarkany. Po co ma się męczyć? Przecież ja z nim mogę porysować w domu. O, zobacz, kupiłam mu kolorowankę i plastelinę…
Nie podobało mi się to. Kiedy spotykaliśmy się czasami w weekendy z moimi koleżankami i ich dziećmi, widziałam, jak bardzo Piotruś od nich odstaje. Tamte maluchy świetnie radziły sobie same, nie wstydziły się podejść do innych dzieci, wspólnie bawić. A mój synek ciągle tylko przy mnie. Tak nie mogło być! Dlatego zdecydowałam się na to przedszkole.
Już pora wypuścić go z ramion, pokazać świat
Burza rozpętała się od razu. Zamiast wsparcia i pomocy, spotkał mnie brak zrozumienia. Mąż nazwał mnie wyrodną matką, teściowa odgrażała się, że będę żałować tej decyzji. Niestety, zdarzało się, że Piotruś słyszał nasze rozmowy o przedszkolu. I chociaż starałam się go nastawić pozytywnie, upierał się, że nie chce tam iść. Ustaliłam z wychowawczynią, że na początku będę odbierać synka po obiedzie.
– Leżakowanie to najtrudniejszy moment dla dzieci – poparła mnie pani. – Piotruś będzie miał czas, żeby się oswoić, przyzwyczaić się do mnie, do dzieci, no i do rozstań.
Ale minęły trzy tygodnie, a ja co rano przeżywam ten sam koszmar. Płacz, dramat, łzy jak groch. Piotruś kurczowo trzyma mnie za spódnicę, ja ze ściśniętym gardłem próbuję go uspokoić i oderwać od siebie. A w domu…
– Katujesz Piotrka tylko po to, żeby udowodnić, że miałaś rację – zarzucił mi kilka dni temu Michał, gdy synek znów dostał porannej histerii. – Nie rozumiem, jak możesz być tak nieczuła!
Rozmawiałam z wychowawczynią. Powiedziała, że owszem, zaraz po przyjściu Piotruś jeszcze czasem pochlipie, ale już coraz rzadziej. A potem wcale nie pyta o mamę, tylko bawi się z dziećmi. Teraz grupą chodzą na rytmikę i on bardzo lubi te zajęcia. Zasugerowała, że już za tydzień będzie można zostawić go na leżakowanie. Ja wciąż się waham. Wychowawczyni twierdzi, że jeśli teraz zabiorę synka, to zrobię błąd, bo wyraźnie aklimatyzuje się w przedszkolu. Powtarzam to Michałowi, lecz on dostrzega tylko te poranne fochy synka.
Z drugiej strony widzę, że Piotruś jest coraz bardziej samodzielny, że coraz częściej opowiada o tym, z kim się bawił, co robił… A ostatniej niedzieli sam z siebie stanął przed rodziną i wyrecytował wierszyk o żabce i bocianie. Zobaczyłam łzy wzruszenia w oczach mojej mamy, dumę męża i cokolwiek zmieszany wzrok teściowej. Chyba powoli zaczyna do nich docierać, że Piotruś to duży chłopiec, i najwyższy czas wypuścić go z ramion w świat.
Czytaj także:
Latami staraliśmy się o dziecko. Zaszłam w ciążę, gdy adoptowaliśmy Marysię
Mąż i synowie traktowali mnie jak służbę i nazywali ryczącą czterdziestką
Mój mąż nie dbał o siebie. Zmobilizował się dopiero, gdy poznał przyszłego teścia