„Latami staraliśmy się o dziecko. Zaszłam w ciążę wkrótce po tym, jak adoptowaliśmy Marysię”

dziewczynka, która została adoptowana fot. Adobe Stock, Nastya
„Oboje byliśmy zdrowi, ale nie mogłam zobaczyć na teście upragnionych dwóch kresek. Straciliśmy nadzieję i zdecydowaliśmy się na adopcję. Marysia była cudownym dzieckiem, wszyscy mówili, że jest do nas podobna, nie wiedząc że to nie nasza biologiczna córka. Wtedy zdarzył się kolejny cud”.
/ 04.10.2021 08:11
dziewczynka, która została adoptowana fot. Adobe Stock, Nastya

Kiedy po raz kolejny na teście ciążowym nie pojawiły się dwie kreski, rozpłakałam się. Tak bardzo chcieliśmy mieć dziecko! Tymczasem mijał właśnie czwarty rok od dnia naszego ślubu, drugi, od kiedy zdecydowaliśmy się na powiększenie rodziny, i nic się nie zmieniało.

– Dlaczego innym przychodzi to tak łatwo? – pytałam Janusza. – Co ze mną nie tak? Czy nigdy nie będę mamą?
– Kochanie, to pewnie nic poważnego – mąż przytulił mnie i pogłaskał po włosach. – Ale chyba warto poradzić się lekarza. Jeśli będzie trzeba, ja też się przebadam – obiecał.

Ginekolog, do którego zgłosiłam się kilka dni później, przeprowadził wszystkie potrzebne badania, i już po tygodniu mogłam odebrać ich wyniki.

– Mam dla pani dobrą i złą wiadomość. – powiedział miły pan doktor.
– Poproszę najpierw złą – odparłam, zaciskając ręce na poręczy krzesła.
– Nie wiem dlaczego nie zachodzi pani w ciążę. Wyniki są dobre, w normie.
– A ta dobra? – spytałam z nadzieją.
– Jest taka sama – uśmiechnął się lekarz. – Nie jest pani na nic chora. Być może nigdy nie będzie pani miała dzieci albo zajdzie w ciążę w najmniej oczekiwanym momencie. Nie wiem.

Ta diagnoza nie poprawiła mi nastroju. Do tego po kilku dniach również badania Janusza wróciły z laboratorium.

– Piszą, że jestem zdrowy – mruknął, czytając wyniki. – I że nie wiedzą, dlaczego nie zachodzisz w ciążę.

Znowu wybuchłam płaczem.

– To co to za lekarze?! Jak mogą nie wiedzieć? Mam tego już dosyć!

Mąż przytulił mnie i zaczął pocieszać:

Słuchaj, nie rozmawialiśmy nigdy o adopcji. Co o tym myślisz? – zagadnął.
– O adopcji? Jak to co! – rzuciłam przez łzy. – Chcę mieć własne dziecko! Ale skoro nie mogę… To może… może…? Ale nie wiem. Muszę o tym pomyśleć.
– Ja też pomyślę, kochanie.

Powoli godziliśmy się z przeznaczeniem

Od tamtej pory coraz częściej o tym rozmawialiśmy, choć szczerze mówiąc, ja wciąż wierzyłam, że mimo wszystko w końcu uda mi się zajść w ciążę. Na próżno! W końcu do seksu oboje zaczęliśmy podchodzić z coraz mniejszym entuzjazmem, Janusz czuł się jak maszyna do zapładniania, a ja na hasło „seks” myślałam tylko o tym, że dzięki niemu mogę urodzić dziecko. Wreszcie zrozumiałam, że trzeba podjąć decyzję. Któregoś dnia zgłosiliśmy się do ośrodka adopcyjnego.

– Zobaczymy tylko, jak to wygląda – powtarzaliśmy sobie przed spotkaniem.

Pracująca w ośrodku kobieta bynajmniej nie rozwiała naszych wątpliwości. Uczciwie opowiadała o tym, że nie zawsze od samego początku między rodzicami a adoptowanymi dziećmi nawiązuje się więź, i że niektóre dzieci mogą mieć za sobą bardzo trudne przejścia. Na koniec poradziła, abyśmy odwiedzili dom dziecka.

– Dzieci są w najróżniejszym wieku, z najróżniejszych rodzin. Sami muszą się państwo przekonać, czy są w stanie sobie z tym poradzić.

Oboje byliśmy trochę przestraszeni wizją lustrowania maluchów, skoro nawet nie byliśmy jeszcze przekonani, czy na pewno chcemy adoptować! Uznaliśmy jednak, że nic nie stracimy. Przestaliśmy się już nawet starać o własne maleństwo, powoli godziliśmy się z losem. Ja próbowałam w ogóle o tym nie myśleć…

Dom dziecka zrobił na nas przygnębiające wrażenie

Głupio było nam przechadzać się po ogrodzie i obserwować zabawę dzieci; baliśmy się, że niepotrzebnie narobimy któremuś nadziei. Widać było, że większość tak bardzo pragnęła mieć nowych rodziców, że wręcz popisywały się przed nami i zabiegały o naszą uwagę.

– Spójrz tam – Janusz wskazał ręką.

W kąciku, z dala od reszty dzieci, siedziała śliczna, jasnowłosa dziewczynka tuląca do siebie jakiegoś pluszaka. Miała najwyżej 4 latka. Nagle podniosła wzrok i jej oczy spotkały się z moimi. Poczułam w sercu coś jakby ukłucie.

– Czy… Janusz, czy to jest nasza córka? – spytałam męża, ściskając jego rękę.

Od pierwszej chwili stała się częścią rodziny

Długo nie mogliśmy ochłonąć i wciąż wspominaliśmy o tym smutnym, samotnym dziecku. A po tygodniu wróciliśmy do domu dziecka. Okazało się, że mała ma na imię Marysia, jej mama zginęła w wypadku, taty nie znała, a dziadkowie nie potrafili się nią zająć. Została na świecie sama i, jak powiedziała jej wychowawczyni, nic dziwnego, że była taka cicha i nieufna. Po dwóch tygodniach pozwolono nam spędzić kilka minut z Marysią. Podbiła nasze serca. Od tej pory w każdy weekend przyjeżdżaliśmy na wizytę.

Niby nie byliśmy przekonani, ale przyłapywałam się na tym, że już planuję w myślach, jak urządzimy pokoik dla dziewczynki, gdzie postawimy łóżeczko, na jaki kolor pomalujemy ściany… Któregoś dnia, kiedy robiliśmy zakupy w centrum handlowym, Janusz sięgnął do wieszaka i zdjął z niego dziewczęcą sukieneczkę w groszki.

– Marysia ślicznie by w niej wyglądała – powiedział do mnie z uśmiechem. – Kupmy ją dla niej, dobrze? – w tym momencie podjęłam decyzję.

Proces adopcji trwał długie miesiące, podczas których odwiedzaliśmy dziewczynkę w każdej wolnej chwili. W końcu pozwolono nam ją zabrać do domu. Marysia od razu i jakoś tak naturalnie stała się częścią naszej rodziny. Nawet znajomi i obcy ludzie na ulicy zaczepiali nas i mówili, że córeczka jest do nas bardzo podobna. Nasze życie stało się teraz takie, o jakim zawsze marzyliśmy…

I zdarzył się cud, na który tak kiedyś czekałam

Tamtego dnia od rana czułam się wyjątkowo źle. W domu była akurat teściowa, która miała zająć się Marysią, podczas gdy ja szykowałam się do pracy.

– Chyba nigdzie nie pójdę – powiedziałam jej. – Najwyraźniej się czymś strułam. Przepraszam, mamo, że się fatygowałaś. Zostaję w domu.

Mama Janusza popatrzyła na mnie uważnie i nagle parsknęła śmiechem.

Aniu, ty jesteś w ciąży!
– Co? – z wrażenia aż zapomniałam o mdłościach. – Co mama mówi?!
– Sprawdź sama. – odparła.

Oszołomiona pobiegłam do łazienki i rzeczywiście zrobiłam test ciążowy, ostatni, jaki został mi po poprzednich, wielomiesięcznych próbach. Wynik był pozytywny!

– Nie mogę w to uwierzyć! – wykrzyknęłam; do łazienki wbiegła Marysia.
– Co się stało, mamo? Czemu płaczesz? – zapytała, tuląc się do mnie.
– Ze szczęścia, kochanie. Będziesz miała braciszka albo siostrzyczkę! 

Czytaj także:
Wiem, że mój mąż pije przeze mnie. Nie odejdę, bo powstrzymują mnie wyrzuty sumienia i miłość
Nasza 8-letnia córka zmarła, a moja żona nie umie przejść żałoby. Ciągle szykuje jej ubrania
Gdy wygrałem w totka, nagle przypomnieli sobie o mnie wszyscy krewni

Redakcja poleca

REKLAMA