„Mój mąż zmarł w dniu narodzin naszego synka. Żyję dziś tylko dla dziecka, ale i to zdaje się być za mało”

Mąż zmarł w dniu narodzin naszego dziecka fot. Adobe Stock, beeboys
– Tak mi przykro… Pani męża nie udało się uratować. Pijany kierowca wjechał na przyszpitalny parking, wpadł w poślizg. – powiedział lekarz. Nie mogłam w to uwierzyć. Przyjechaliśmy do szpitala szczęśliwi, urodzić nasze dziecko...
/ 26.08.2021 17:09
Mąż zmarł w dniu narodzin naszego dziecka fot. Adobe Stock, beeboys

Czas leczy rany? Dobre sobie! Nie sądzę, żeby rana w moim sercu mogła kiedykolwiek się zagoić. Jeszcze tak niedawno święta kojarzyły mi się tylko dobrze...Jak mam przeżyć te najbliższe?

Nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Właściwie nie miałam ochoty przez żaden z ostatnich 365 dni. Gdyby nie Piotruś i fakt, że muszę się nim zająć, przewinąć, nakarmić, utulić do snu, najchętniej nie wygrzebywałabym się z pościeli. A szczególnie dzisiaj, w Wigilię…

– Śpi jeszcze? – mama cichutko zajrzała do mojego pokoju.

Prawie rok temu przeprowadziłam się do rodziców

Pokiwałam głową. Po chwili synek poruszył się lekko i otworzył oczka. Uśmiechnął się na widok dwóch znajomych sobie osób.

– Wszystkiego najlepszego, wnusiu! – moja mama podniosła Piotrusia do góry.

Zapiszczał z radości. A mnie zakręciły się łzy w oczach. Mama je zauważyła.

Znowu płaczesz?

Wcale nie znowu… Ja nie przestawałam płakać przez miniony rok. Mama przytuliła mnie do siebie.

– Chodź, zejdziemy na dół. Zjemy coś, a potem ubierzemy choinkę. Tort trzeba odebrać, jutro przyjdą goście. No i potrawy muszę przygotować.

Jakbym dostała obuchem w głowę... Jakie potrawy? Jakie święta? Jacy goście?

– Mamo, ja nie chcę już obchodzić świąt – powiedziałam. – Odwołaj wszystkich gości, posiedzimy sobie sami. I nie chcę żadnych bożonarodzeniowych potraw. W ogóle chcę ten czas wymazać z pamięci!

– Córciu, tak się nie da… Poza tym byłam pewna, że po tych sesjach u psychologa już ci lepiej – zaczęła.

Nie przyznałam się, że u specjalisty od chorych dusz byłam tylko raz. Bo wizytę zaczął od zdania, że każda tragedia nie jest tak mocna, jak nam się zdaje. A moja była. I przez cały rok, od feralnej Wigilii, jej moc nie zmniejszyła się ani odrobinę.

Nie wiem, które z nas bardziej cieszyło się z ciąży

Chyba Jakub. Ja nosiłam nasze dziecko pod sercem, on mógł jedynie słuchać o wrażeniach. Ale brzuch rósł, dziecko powiększało się z tygodnia na tydzień. Nadszedł moment pierwszych kopniaków, potem coraz mocniejszych.

– Mój kochany piłkarzu! – mówił ze śmiechem do maleństwa w brzuchu, gdy dostałam kolejnego kuksańca pod żebro.

Jakuba po raz pierwszy zobaczyłam w Wigilię. Wracałam z pracy autobusem, a on wsiadał na którymś przystanku. Miał na głowie czerwoną czapkę z białym pomponem.

– Czy mogę przysiąść się do pięknej pani Mikołajowej? – spytał głośno, na cały autobus.

Nie było osoby, która by się nie roześmiała. Spodobał mi się taki rezolutny młody mężczyzna. Zaczęliśmy rozmawiać i... tak to się wszystko zaczęło. Oświadczył mi się w następną Wigilię. Rok po oświadczynach, na Boże Narodzenie braliśmy ślub. Gdy trzy miesiące później okazało się, że jestem w ciąży, razem poszliśmy na pierwszą wizytę do ginekologa.

Termin porodu wypada na 26 grudnia – usłyszeliśmy od lekarza.

Byliśmy tacy szczęśliwi! Przez całą ciąże Jakub niemal nosił mnie na rękach. Nie pozwolił mi nic w domu zrobić. Kupiliśmy małe mieszkanko, ale nawet firanki wieszał on.

– Wiesz, że kobietom w ciąży tego robić nie wolno – groził mi palcem.

A gdy nadszedł grudzień i dziewiąty miesiąc ciąży, wszystko robił sam

Porządki przedświąteczne, ogromne zakupy, pranie firan… Lekarz mówił, że dziecko nie spieszy się na świat i święta spędzę w domu.

– Urodzi się w nowym roku – twierdził.

Wigilia zaplanowana była u nas. Pierwsza w nowym mieszkaniu. Moi rodzice i teściowie przyjechali 24 grudnia rano. W nocy spadł śnieg, zapowiadały się cudowne święta. Około czternastej poczułam pierwszy ból w plecach. Zbagatelizowałam go. Ostatnio dziecko coraz mocniej mi dokuczało, pomyślałam więc, że pewnie uciska jakiś nerw. Ale wkrótce pojawił się kolejny ucisk, i następny.

Około siedemnastej, gdy na niebie pojawiła się pierwsza gwiazda, podzieliłam się z najbliższymi opłatkiem i...

– Chyba się zaczęło… – dodałam.

Jakub przyniósł torbę, która od kilku tygodni czekała spakowana w sypialni. Poprosił wszystkich, aby zostali. Sam chciał ze mną jechać. Ulice były wyludnione. Ludzie siedzieli przy wigilijnej wieczerzy. A my jechaliśmy powitać naszego synka.

Bóle przybrały na sile i stały się praktycznie ciągłe. Kuliłam się na tylnym siedzeniu, nie mogąc znaleźć dogodnej pozycji. Mąż, przerażony, obserwował mnie we wstecznym lusterku. Wreszcie dojechaliśmy do szpitala. W ostatniej chwili! Czułam już skurcze parte. Po czterdziestu minutach na porodówce, było po wszystkim.

– Piękny chłopak! – położna położyła mi malca na brzuchu. – I dzielna mama! Rzadko która kobieta uwija się tak szybko z pierwszym porodem. Nic, tylko rodzić następne dzieci!

– Postaramy się o nie na pewno! – Jakub całował moje włosy i przyglądał się synkowi.

To był ostatni moment, kiedy byliśmy razem, szczęśliwi…

– Pójdę po twoją torbę – powiedział mąż. – Z wrażenia zostawiłem ją w aucie.

Gdy minął kwadrans i go nie było, nie podejrzewałam jeszcze niczego złego. Ale nagle w szpitalu powstała niepokojąca wrzawa. Pielęgniarki ganiały, lekarze gdzieś biegli… Po paru minutach przyszedł do mnie doktor.

– Tak mi przykro… – powiedział. – Pani męża nie udało się uratować. Pijany kierowca wjechał na przyszpitalny parking, wpadł w poślizg... Pani mąż nie miał żadnych szans.

Nie wierzyłam! Przyjechaliśmy do szpitala z Jakubem szczęśliwi i zakochani, urodzić nasze dziecko. A po kilku dniach wracałam do domu tylko z Piotrusiem, jako wdowa. Pomiędzy świętami a sylwestrem chowałam w zmarzniętej ziemi miłość mojego życia.

Tylko Piotruś trzymał mnie przy życiu

Pierwsze urodziny synka, a ja płaczę. Bo i pierwsza rocznica śmierci Jakuba. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Śnieg sypał, zupełnie jak rok temu. Zmierzchało, mama zapaliła światełka na choince. W całym domu pachniało zupą grzybową, pierogami z kapustą i innymi tradycyjnymi potrawami.

– Za godzinę możemy usiąść do stołu – powiedziała mama.

Podjęłam decyzję. Poszłam do pokoju i ubrałam Piotrusia. Z odświętnie przybranego stołu wzięłam kawałek opłatka.

– Dokąd ty się teraz wybierasz? – mama patrzyła zaskoczona, jak pakuję synka do wózka. – Śnieg sypie, ciemno się robi, zaraz siadamy do kolacji wigilijnej!

– Muszę jeszcze coś zrobić – odparłam.

Chyba się domyśliła...

Ciężko było pchać wózek po cmentarnych alejkach. Najwięcej śniegu spadło właśnie dzisiaj, w Wigilię, gdy nikt raczej nie myśli o odśnieżaniu. Piotruś nie spał. Siedział, ruszał radośnie rączkami i gaworzył. Nie przeszkadzała mu ciemność, rozświetlana jedynie ulicznymi latarniami. Śnieg skrzypiał pod kołami. Byliśmy kompletnie sami. Odnalazłam grób mojego męża.

Ktoś postawił na nim zapalony znicz. Ile moich się tam już wypaliło – nie zliczę. Postawiłam kolejny. Zgrabiałymi palcami podpaliłam knot. Piotruś wydał okrzyk zachwytu, na widok słabego płomyka. Z torby wyciągnęłam opłatek. Podałam synkowi, polizał językiem. Kawałek położyłam na grobie, a jeden trzymałam w dłoni.

Łzy ciekły mi ciurkiem po policzkach. Ukryłam twarz w dłoniach i rozszlochałam się na dobre. Dopiero po jakimś czasie usłyszałam obok czyjeś kroki. Za mną stali moi rodzice i teściowie.

– Wiedzieliśmy, że tu będziesz – ktoś mnie objął ramieniem. – My też chcemy się z nim podzielić opłatkiem.

Wszyscy płakaliśmy. Ale potem oczyszczeni płaczem mogliśmy wrócić do świętowania Wigilii… 

Czytaj także:
„Po ślubie moja Kalinka zmieniła się w jędze nie do wytrzymania. Szkoli mnie jak w wojsku. Ktoś mi podmienił żonę"
„Urodziłam i mąż stracił na mnie ochotę. Woli po nocach oglądać porno niż pójść ze mną do łóżka. Czuję się jak śmieć"
„Po 12 latach pracy, dzięki której wzbogacił się on, jego dzieci i jego była żona, ja nie mam nic”

Redakcja poleca

REKLAMA