„Mąż zmarł, a dzieci z wnukiem wyjechały za granicę. Zostałam sama w wielkim pustym domu, który kiedyś tętnił życiem...”

samotna kobieta fot. Adobe Stock, georgerudy
„Urodził się Szymuś, syn z synową urządzili się na górze. I wszyscy byliśmy szczęśliwi. Szymek dorastał, bawił się z dziadkiem, ja się nim opiekowałam, gdy syn i synowa szli do pracy. I nie protestowałam, gdy chcieli wyskoczyć do kina czy potańczyć. Niepostrzeżenie wnuczek zawładnął całym moim światem. Ale to szczęście nie mogło trwać wiecznie...”.
/ 11.09.2022 09:30
samotna kobieta fot. Adobe Stock, georgerudy

Mam sześćdziesiąt lat i całe życie praktycznie za sobą. A przed sobą samotną starość. Wszystko przez to, że dla ludzi stało się ważniejsze „mieć” niż „być”… Jestem wdową, mąż zmarł nagle. Zawał, powiedzieli lekarze. Tak rozległy, że na ratunek nie było szans. Ale skąd u zdrowego, silnego chłopa, niemłodego, ale też niestarego, taki zawał, że w jednej chwili padł jak ścięte drzewo? Wiadomo skąd. Z nerwów, zgryzoty. Zabrzmi okropnie, lecz to nasze dzieci wpędziły go do grobu.

Kazik był tradycjonalistą, a przy tym bardzo rodzinnym, ciepłym i otwartym człowiekiem. Wesołym, z poczuciem humoru. Dobrze razem żyliśmy przez prawie czterdzieści lat.

– Hela, Helutka! – nawoływał mnie zawsze po powrocie z pracy. – A chodź no tutaj i daj buziaka!

Takie głupoty wciąż się go trzymały. Aż do śmierci. Teraz zostały mi tylko zdjęcia, wspomnienia i ogromny, pusty dom, z którym nie wiem, co począć. Ten dom uwiązał nas na całe lata, bo zaplanowaliśmy, że będzie na tyle duży, by pomieścić nie tylko naszą czteroosobową rodzinę, ale także zięcia i synową, no i nasze wnuki, gdy się pojawią. Wybudowaliśmy go w miejsce starego domu po moich rodzicach. Sam pomysł, żeby pomieścił kiedyś wielopokoleniową rodzinę, poddały nam dzieci.

– Nie chcę być duża – poinformowała nas kiedyś córka Madzia.

– A to czemu?

– Bo jak się ożenię, każecie mi się wyprowadzić z domu, a ja chcę tu mieszkać zawsze.

– I ja też! – wtórował siostrze Michał.

– Po pierwsze, dziewczyny wychodzą za mąż, a chłopcy się żenią. I nie martwcie się, moi drodzy. Wszyscy się pomieścimy. Wasze dzieci też – uspokajałam ich przy okazji tej i podobnych rozmów.

Postanowiliśmy bowiem zrealizować scenariusz nakreślony przez dzieci. Żeby mogły dorastać w spokoju, bezpieczne, w świadomości, że mają własny kąt, postawiliśmy dwupiętrowy dom. Na każdym z pięter znajdowało się osobne mieszkanie. Nie zamierzaliśmy na razie ich wykańczać, uzgodniliśmy, że kiedy dzieci dorosną, same to zrobią, po swojemu.

Wykształcona księgowa została florystką

Aż tu nagle córka wyparła się naszego wspólnego marzenia. Przygotowywaliśmy się do jej ślubu, gdy ni z tego, ni z owego oświadczyła, że z małżeństwa nici. Był to dla nas ogromny wstrząs, tym bardziej że z jej narzeczonym, Łukaszem, zdążyliśmy się już zżyć.

– A co w takim razie zamierzasz robić?! – krzyknął Kazik, bodajże pierwszy raz w życiu podnosząc na córkę głos; dawno nie widziałam go tak zdenerwowanego.

– Do Dublina wyjeżdżam – odpowiedziała Magda spokojnie.

– Aha – burknął mój mąż i wyszedł.

Pamiętam, że tygodniami się potem do niej nie odzywał. A Magda i tak zrobiła, co postanowiła. Spakowała się i pojechała do Dublina. Sama. Nie wiem, co się stało między nią a Łukaszem. Może się na nim zawiodła, może się pokłócili? Może ją zdradził? Nie wiem, nigdy tego nie wyjawiła, a Łukasz też rozmowny nie był.

Długo miałam nadzieję, że córka popracuje w tym wielkim świecie, ale potem do nas wróci. Co jakiś czas dzwoniła albo przysyłała zdjęcia na dowód, jak świetnie się jej powodzi. Tutaj zajmowała się księgowością, tam całkowicie zmieniła zawód. Też nie wiem dlaczego, widocznie słabo znałam swoją córkę. Zawsze uporządkowana, pedantyczna, księgowa idealna. A w Irlandii nagle zajęła się układaniem kwiatów, została florystką, dla mnie to niepojęte!

Tymczasem Michał skończył studia informatyczne i na szczęście udało mu się dostać pracę w miejscowości obok. Nawet nie musiał daleko dojeżdżać, raptem dwadzieścia kilometrów. Znalazł też sobie naprawdę miłą dziewczynę, porządną, pracowitą i uczynną. A śmieszka z niej była niemożliwa! I tak chodzili razem, chodzili, aż wychodzili przedślubnego wnusia. Teraz to żaden wstyd. Choć i tak w naszej wsi znalazło się parę gęb, które krzywo patrzyły na pogrubioną talię panny młodej.

Najważniejsze, że ślub odbył się w porę i wesele wyjątkowo się udało. Nawet Magda, która przyjechała specjalnie z tej swojej Irlandii, mówiła, że aż jej żal własnego ślubu. Tego, którego nie było. Ponieważ minęło już kilka lat od jej wyjazdu, myślałam, że przygotowuje się do powrotu. I że może zmądrzała, skoro wspomniała o ślubie. W końcu nie robiła się młodsza.

Urodził się Szymuś, syn z synową urządzili się na górze. I wszyscy byliśmy szczęśliwi. Szymek dorastał, bawił się z dziadkiem, ja się nim opiekowałam, gdy syn i synowa szli do pracy. I nie protestowałam, gdy chcieli wyskoczyć do kina czy potańczyć. Niepostrzeżenie wnuczek zawładnął całym moim światem.

Uśmiech miał po mamie, urodę po tacie, a inteligencję dostał w spadku po dziadku. Nie wtrącaliśmy się młodym do życia, obojętnie, jak się między nimi układało, choć według moich obserwacji byli bardzo zgodnym małżeństwem. Tak jak ja z Kazikiem.

Łyżką dziegciu w tym miodzie znowu okazała się Magda, która oznajmiła nam, że nie zamierza wracać do Polski, zostaje w Irlandii na stałe. Mąż się bardzo zdenerwował. Przecież była jego ukochaną córeczką i nie potrafił zrozumieć, jak mogła go tak porzucić na stare lata.

Poczerwieniał na twarzy, upadł i... umarł

Zadzwoniła tydzień przed swoimi trzydziestymi urodzinami.

– Mamo kochana – zawołała wesoło – wychodzę za mąż!

Nie zdziwiłam się zbytnio, że po raz kolejny stawia nas przed faktem dokonanym. Od dłuższego czasu nasze stosunki nie były najlepsze. Widywaliśmy się raz, może dwa razy w roku, niezbyt często też do nas dzwoniła, a jeśli nawet, to niewiele opowiadała o swoim życiu. Zapraszała nas, co prawda, do siebie, ale mąż się zaparł, że nie pojedzie. Cały czas hodował w sobie żal do Magdy.

– O! A kim jest twój wybranek?

– Mój narzeczony to przedsiębiorca, mamo. Bardzo miły i kulturalny człowiek. Jest Hindusem.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Zawsze przerażało mnie nieznane; najdalej od domu byłam nad Bałtykiem. A już jakiekolwiek mieszanie kultur, i to odległych, było dla mnie nie do pojęcia, nie do pomyślenia. Wyobrażałam sobie, jak zareaguje Kazik. Musiałam coś wymyślić, żeby mu to jakoś delikatnie powiedzieć.

– A gdzie ślub, córeczko? I w jakim obrządku – zapytałam na razie.

Magda roześmiała się głośno.

– Wiedziałam, że o to zapytasz. Nic się nie martw, tutaj u nas, i wszystkich was serdecznie zapraszam. A Michałowi załatwiłam robotę.

„O nie – pomyślałam – do jego wyjazdu nie mogę dopuścić!”. Niestety, było już za późno.

– Juhu! Mamo, jadę do roboty, jadę do roboty! – nucił pod nosem syn.

Ojciec nie będzie zadowolony… – przypominałam, mając nadzieję, że Michał weźmie to pod uwagę.

– Ale mamo, to jest wielka szansa, naprawdę! Muszę jechać!

Na to wszedł mój mąż.

– Niby gdzie? – zapytał.

– Do Irlandii. Magda ślub bierze!

– Ślub? Jaki ślub? Z kim?

– Z nadzianym Hindusem! I załatwiła mi u niego robotę.

Widziałam, że Kazik nie może się zdecydować, co go bardziej martwi: zięć hindus czy wyjazd za granicę kolejnego dziecka.

Nigdzie nie pojedziesz! – huknął.

– Sam nie, ale z żoną i małym jak najbardziej – oznajmił Michał. – Nie bój się, odciążę was w końcu.

Kazik tak się zdenerwował, że aż poczerwieniał na twarzy. Chciał coś powiedzieć, otworzył usta, ale nagle zgiął się, skulił, przewrócił na podłogę. I umarł. A Michał i tak pojechał. Spakował rodzinę i pojechał…

Zostałam sama. Bez męża, dzieci, ukochanego wnuczka. Mój świat przestał istnieć. Magda wciąż mnie zaprasza do siebie. Może pojechać? Tylko co począć z domem? Niby nie ściany są ważne, a ludzie, jednak on był dla nas, dla Kazika taki ważny… Ja rozumiem, że dzieci muszą pójść własną drogą. Tylko dlaczego tak strasznie daleko od domu?

Czytaj także:
„Wszystko poświęciłam córkom, a one chodzą po terapiach i plotą bzdury, że byłam złą matką. Miały ze mną aż za dobrze!”
„Szkolna miłość rzuciła mnie, bo zachowałem się jak idiota. Po 40 latach spotkaliśmy się i... znów wyszedłem na drania”
„Ojciec i bracia pili, a matka była w nich zakochana bez pamięci. Ja i siostra byłyśmy od sprzątania i usługiwania”

Redakcja poleca

REKLAMA