Babcia opiekująca się wnukami nie jest niczym dziwnym. Sama jako dziecko bardzo często spędzałam całe dnie z ukochaną babcią, która prowadzała mnie na plac zabaw, do przedszkola czy później do szkoły, karmiła pysznymi obiadkami i była najwspanialszym towarzyszem zabaw, a z czasem powierniczką dziecięcych sekretów i remedium na szkolne problemy. Wydawało mi się, że jest to model dość powszechny. Najwyraźniej mi się wydawało…
Połączyła nas miłość do zwierząt
Założenie rodziny i posiadanie dzieci nigdy nie było dla mnie nadrzędnym celem życiowym. Owszem, wyobrażałam sobie, że będę żoną i matką, przede wszystkim jednak pragnęłam pracować w wymarzonym zawodzie i ciągle rozwijać się w tym zakresie. Od zawsze kochałam zwierzęta i moim marzeniem było zostać weterynarzem. Tak też się stało, ukończyłam odpowiednie studia, dzięki którym mogłam zacząć pracę w gabinecie weterynaryjnym.
To tam, w miejscu pracy, poznałam Igora – miłość mojego życia, jak się miało niebawem okazać męża i ojca moich dzieci. Połączyła nas przede wszystkim wspólna pasja – ratowanie zwierząt było nie tylko sposobem zarabiania pieniędzy na życie, ale przede wszystkim misją, którą wypełnialiśmy z pełnym zaangażowaniem. Nikogo nie zdziwiło więc, gdy zapraszając na ślub prosiliśmy o karmę dla zwierząt zamiast kwiatów.
Początkowo mieszkaliśmy u teściów, w ich piętrowym domu, z czasem jednak zaczęliśmy myśleć o większej niezależności. Dzięki kredytowi, który będziemy jeszcze spłacać przez wiele lat, udało nam się kupić działkę i wybudować na niej dom. Budowa została zaplanowana przyszłościowo – z czasem chcielibyśmy otworzyć własny gabinet weterynaryjny, więc przewidzieliśmy pomieszczenia na taką działalność.
Teściowa zawsze wiedziała lepiej
Pierwsze miesiące po przeprowadzce do nowego domu były najcudowniejszym czasem w naszym wspólnym życiu. Zyskaliśmy wreszcie tyle prywatności, ile potrzebowaliśmy. No i mógł z nami zamieszkać kot. Teściowa nie przepadała za zwierzakami, więc dopóki mieszkaliśmy u rodziców Igora, posiadanie psa czy kota nie wchodziło w ogóle w grę.
Kilka miesięcy później okazało się, że jestem w ciąży. Ileż ja się nasłuchałam od teściowej, jak to niebezpiecznie jest trzymać zwierzęta w domu, w którym są małe dzieci. Ileż się natłumaczyłam, że kot nie będzie dla maluszka żadnym zagrożeniem. Teściowa wiedziała lepiej i musiałam się pogodzić z tym, że ciosała mi kołki na głowie. Na szczęście, widywałyśmy się rzadko, więc i okazji do wygłaszania swoich poglądów miała niewiele.
Pracowałam niemal do końca ciąży, choć oczywiście uważałam na siebie i nie podejmowałam się żadnych ryzykownych interwencji. W międzyczasie wyjechałam nawet na dwa szkolenia, dzięki którym moja praca miała być bardziej efektywna. Teściowa i do tego miała zastrzeżenia, bo jakże to tak w ciąży sobie wyjeżdżać. Jej zdaniem powinnam siedzieć w domu aż do rozwiązania. A po narodzinach dziecka tym bardziej.
Chciałam wrócić do pracy
Kiedy kończył mi się urlop macierzyński, przeprowadziliśmy z Igorem prawdziwą burzę mózgów, jak rozwiązać sprawę mojego powrotu do pracy.
– Wiesz, że nie wyobrażam sobie siedzieć w domu z dzieckiem i w ogóle nie pracować – stwierdziłam.
– Oczywiście, nawet nie śmiałbym tego od ciebie wymagać. Musimy pomyśleć, jak zorganizować opiekę nad Gabrysią, dopóki jest za mała, by pójść do żłobka.
– Z chęcią oddałabym ją pod opiekę mojej babci, ale te jej ostatnie problemy z kolanem mocno wpłynęły na jej sprawność.
– No tak, babcia odpada. Ma już zresztą swoje lata. A twoja mama?
– Wiesz, gdyby mieszkała bliżej, nie byłoby problemu. Mówiła co prawda, że może wziąć urlop i do nas przyjechać, no ale to jest rozwiązanie na dwa, trzy tygodnie.
– No to zostaje tylko moja mama. Za chwilę przechodzi na emeryturę, więc będzie miała sporo wolnego czasu…
–Tylko nie wiem, czy zechce zająć się Gabrysią. Na wszelki wypadek spróbujmy ułożyć nasze grafiki tak, by i bez jej pomocy udało nam się to jakoś spiąć.
Ostatecznie wróciłam do pracy na pół etatu i pracowaliśmy z mężem na różnych zmianach. Teściowa niby nam nie odmówiła, ale co rusz wynajdywała jakiś pretekst, by nam nie pomagać. Machnęłam ręką na jej humory, stwierdziłam, że jak tylko córka dostanie się do żłobka, wrócę do pracy na pełen etat.
Pomogła mi mama
Niewiele jednak na ten pełen etat popracowałam. Znów bowiem zaszłam w ciążę. W sumie to nawet cieszyłam się, że stało się to tak szybko – szybciej odchowamy dzieci i wcześniej będziemy mogli pomyśleć o otwarciu własnej kliniki dla zwierząt. Ciąża i tym razem przebiegała bez komplikacji, znów pracowałam więc niemal do samego rozwiązania. Choć przyznam, że momentami było mi ciężko, bo miałam przecież dwulatkę pod opieką.
Gdy przyszła na świat Hania, moja mama wzięła urlop i przyjechała nam pomóc. Byłam jej bardzo wdzięczna, Igor zresztą też. Oczywiście, mój mąż był wspaniałym tatą i potrafił przy dzieciach zrobić wszystko, jednak musiał jeszcze chodzić do pracy. Dlatego obecność mamy w tych pierwszych tygodniach była dla nas na wagę złota. Co ciekawe, matka Igora nawet nie zadzwoniła z pytaniem, czy czegoś nie potrzebujemy.
Jednak wszystko, co dobre, szybko się kończy. Mama musiała wracać do swoich obowiązków, choć przez chwilę zastanawiała się czy nie wziąć urlopu bezpłatnego.
– Mamo, nie przesadzaj – zaooponowałam. – Powoli wracam do sił, pomogłaś nam w najtrudniejszym momencie.
– Ale jak ty sobie, córuniu, z tymi dwiema dziewczynami dasz radę?
– Dam, oczywiście, że dam radę! Przecież widzisz, że Igor to złoto, a nie mąż.
– To prawda, zięcia mam najlepszego na świecie.
– Więc uwierz, że sobie poradzimy. Wracaj do swoich obowiązków. I do taty, bo na pewno też tęskni za tobą.
– Za mną, jak za mną, ale za moimi obiadami z pewnością – mruknęła moja mama.
Teściowa miała pretensje
Kiedy kończył mi się kolejny macierzyński, znów zaczęliśmy się zastanawiać, co dalej. Nie mogliśmy sobie pozwolić na to, bym pracowała na pół etatu, bo mieliśmy teraz dwójkę dzieci na utrzymaniu, a poza tym nasze marzenia o ruszeniu z własną działalnością znów musiałaby poczekać. Zdecydowaliśmy, że Hanię poślemy do żłobka wcześniej, ale i tak potrzebowaliśmy pomocy babci – a tylko jedna była na miejscu.
Igor pojechał do niej pewnego dnia po pracy, gdyż postanowił przeprowadzić z nią poważną rozmowę twarzą w twarz.
– Mamo, potrzebujemy twojej pomocy – zaczął z grubej rury.
– Ale jak niby miałabym pomóc? – zdziwiła się.
– Gabrysia chodzi do przedszkola, Hania za chwilę pójdzie do żłobka. Ktoś musi dziewczynki odbierać i się nimi zająć od czasu do czasu, gdy żadne z nas nie będzie mogło tego zrobić.
– No a od czego mają matkę?
– Justyna wraca do pracy. Będziemy starali się tak ułożyć nasze grafiki, by jedno z nas kończyło możliwie jak najwcześniej. Ale nie zawsze może się udać.
– No nie wiem, tak się starą emerytką wyręczać…
– Przecież jesteś ich babcią! Mamo, nie proszę cię, żebyś się do nas przeprowadziła, tylko od czasu do czasu przez kilka godzin zaopiekowała się wnuczkami.
Nie rozumiem tej kobiety
Odkąd wróciłam do pracy, a trochę to już trwa, teściowa co kilka dni odbiera wnuczki z przedszkola, a następnie przyprowadza je do naszego domu. Na jej opiekę nad nimi narzekać nie mogę, ale czego ja się nasłucham po powrocie z pracy, to tylko ja wiem.
Według teściowej jestem wyrodną matką, a dzieci urodziłam tylko po to, by ją zmusić do pracy. Igorowi nawet tego nie powtarzam, bo chyba serce by mu pękło.
Kompletnie nie rozumiem jej zachowania. Wiem, że moja mama wiele by oddała, aby móc spędzać więcej czasu z wnukami. Przyjeżdża do nas przynajmniej raz w miesiącu na weekend, by odwiedzić Gabrysię i Hanię, nacieszyć się nimi i zobaczyć, jak bardzo się przez ten czas zmieniły. Jestem przekonana, że gdyby mieszkała w tym samym mieście, byłaby u nas częstym gościem.
Tymczasem teściowa robi nam wielką łaskę, że zajmuje się swoimi własnymi wnuczkami. Nie oczekuję od niej nic więcej oprócz przyprowadzenia dzieci do domu, nakarmienia ich i dotrzymania im towarzystwa do mojego powrotu. Posiłki są zawsze przygotowane, a dziewczynki potrafią się same bawić i są grzeczne. Naprawdę to taki problem? Cóż lepszego może mieć matka Igora do roboty na emeryturze?
Czytaj także: „Teściowa twierdzi, że jestem wyrodną matką. Jej zdaniem powinnam się tarzać w pieluchach, a nie wracać do pracy”
„W aplikacji randkowej poznałam faceta marzeń. Zdębiałam, gdy miesiąc później udzielał ślubu mojej siostrze”
„Rodzice wbijali nam do głowy, że rodzeństwo, nawet przyrodnie, powinno się kochać. No to się pokochaliśmy. Dosłownie”