„Teściowa odpędzała się od wnuków, jak od much. Wszystko przez koszmar, który rozgrywał się za drzwiami jej domu”

samotna staruszka fot. iStock, mixetto
„Kiedyś zapytaliśmy rodziców mojego męża, czy mogliby zająć się maluchami na jedną noc, bo dostaliśmy zaproszenie na ślub. Każda zwykła babcia by z takiej propozycji się ucieszyła, a ona? Odstawiła jakąś szopkę”.
/ 09.02.2024 18:30
samotna staruszka fot. iStock, mixetto

Z moimi teściami zawsze miałam kiepską relację. Nie to, żebym się z nimi spierała, ale nigdy nie było między nami super ciepło – jak to bywa w filmach czy jak mi czasem opisują moje znajome. Już na starcie naszego związku stworzyłam sobie obraz matki mojego męża, a ona na pewno też mnie oceniła – dobrze wiem, że takie rzeczy nigdy nie pozostają bez odpowiedzi.

Pomyślałam, że to taka wygodnicka pani, która przez wiele lat dyktowała warunki domownikom, ale kiedy Dominik i jego młodszy braciszek się wynieśli, postanowiła pokazać, że to jeszcze nie koniec. Z tego właśnie powodu moja teściowa nie przepadała, kiedy wpadaliśmy do niej, zwłaszcza odkąd na świat przyszły nasze skarby – bliźniaczki. Nie ukrywam, takie zachowanie „babci Kasi”, jak o niej mówiliśmy w naszym domu, strasznie mnie drażniło.

Czy widzieliście kiedykolwiek babcię, która by nie uwielbiała swoich wnucząt? No cóż, właśnie taką mam w swojej rodzinie... Nigdy nie mogliśmy na niej polegać, jeśli chodziło o pilnowanie dzieci! Wciąż mam w pamięci ten moment, kiedy z moim mężem planowaliśmy wyjazd na wesele kuzynki na Pomorze.

Wiadomo, że nikt nie będzie jedzie w trasę liczącą dwieście kilometrów z małymi, trzyletnimi dziewczynkami, a cała moja rodzina mieszka bardzo daleko. Nic więc dziwnego, że zapytałam moją teściową, czy Justysia i Patusia mogłyby zostać u niej na weekend. I wtedy się zaczęło!

Ich sąsiadka do mnie zadzwoniła

Na początku zgodziła się – muszę przyznać – z entuzjazmem. Nawet byłam trochę w szoku. Ale później zaczęły się telefony, zmiany planów, ustalanie spotkania... A bo ona jakoś się źle czuje, bo nie jest pewna, czy da radę – naprawdę jakby była ciężko chora! Teraz oczywiście rozumiem, że przyczyna jej dziwnego zachowania była zupełnie inna, ale wtedy – nie zostawiłam na niej suchej nitki!

W momencie, kiedy już miałam zrezygnować, kiedy nadzieja zaczęła mi uciekać, nagle się zgodziła. Tak, Justysia i Patusia mogą spędzić u niej jedną noc. Super! Problem w tym, że kiedy w niedzielę pojechaliśmy po dziewczynki, obie nie mogły przestać płakać. Winne były straszne historie, które opowiadał im dziadek, a także to, że babcia nie pozwoliła im spać razem – mimo mojej prośby, bo tak mają u siebie w domu.

W skrócie: totalny horror!

Cóż mogłam zrobić? Grzecznie podziękowałam za zajmowanie się moimi wnuczkami i zdecydowałam, że więcej nie pozwolę, aby babcia sama miała się nimi opiekować!

– Chociaż jakoś dała sobie radę z wychowaniem chłopców, to widać, że do dziewczynek nie ma smykałki – pomyślałam.

Nie do końca wierzyłam w to, że to mój teść miał straszyć moje córki. Nie mieliśmy nigdy okazji bliżej się poznać, bo to taki typ osoby, co to zawsze jest smutny, zamknięty w sobie, ciężko z nim gadać. Ale jak rozmawialiśmy przy okazji różnych rodzinnych imprez, to nie miałam do niego żadnych zastrzeżeń. Po prostu starszy pan, co to całe życie harował na roli i nie interesują go te wszystkie nowe rzeczy, co to teraz są na każdym kroku. I pewnie bym tak dalej tkwiła w tym swoim uprzedzeniu do teściowej, gdyby nie jeden konkretny telefon...

Właśnie wtedy byłam bez Dominika. Niestety, z pracy musiał wyjechać na trzy dni. Zabrał ze sobą jedynie firmowy telefon, a prywatny został w domu. Z ciekawości odebrałam, zastanawiając się, kto do niego dzwoni:

– Czy pani to żona Dominika? – rzuciła nagle starsza pani, która jak się później okazało, była sąsiadką teściów. – Mam do pani sprawę... Chociaż wolałabym rozmawiać z Dominikiem – dodała po chwili.

– Dominika nie ma, wraca w czwartek – odparłam szybko, bo musiałam się zająć gotującymi się ziemniakami. – Chce pani coś przekazać?

– Nie, jeśli wraca dopiero w czwartek, to chyba porozmawiam z panią... – zaczęła niespokojnie, jakby nie była pewna co do swojej decyzji. – To dotyczy matki Dominika...

Nagle poczułam zimno na plecach

Nie wiem czemu, ale zawsze kiedy słyszę "to dotyczy matki...", wyobrażam sobie najgorsze. Pewnie to z powodu mojego taty, który niespodziewanie zmarł na zawał, zostawiając we mnie ten lęk.

– Co się z nią stało?! – wykrzyczałam, dużo głośniej niż planowałam.

– Właściwie nic poważnego się z nią nie dzieje, ale wie pani, ona sama nie powie wam co dolega – kobieta ewidentnie zaczynała gubić się w myślach, a moja cierpliwość zaczynała się kończyć:

– Proszę mówić sprawniej, bo zaraz ze strachu zemdleję! – jeszcze głośniej wykrzyczałam, całkowicie zirytowana tempem, w jakim kobieta przekazywała informacje.

– No dobra, chodzi o to – w końcu zdołała wydobyć z siebie – że pani teściowa złamała nogę i teraz nie może...

– Co mogę z tym zrobić? – warknęłam, bo czułam, że za chwilę zacznie mi się gotować woda z ziemniakami. – Dobrze, że to tylko złamana noga. To nie jest nic przyjemnego, ale mam dwójkę dzieci i...

– Musicie sami podjąć decyzję! – kobieta nagle stała się bardzo stanowcza. – Ja bym na waszym miejscu ich tam nie zostawiała. Jak ona ze złamaną nogą ma dopilnować męża? No, ale jak tam chcecie. Żegnam.

Odłożyła słuchawkę, a ja stałam jak wryta. Nie mogłam pojąć, czemu mama Dominika musi doglądać swojego męża? Z tego, co mi wiadomo, teść dawał sobie radę, potrafił nawet przygotować drewno do kominka i sprzedać kilka jabłek przechodzącym turystom, o co chodziło w tym, co ta pani mówiła?

Dla spokoju ducha postanowiłam po posiłku zadzwonić do matki męża:

– Wszystko u was dobrze? – spytałam po krótkiej rozmowie pełnej uprzejmości. – Jak pani się ma, bo słyszałam…

– Wszystko w porządku, wszystko w porządku – albo mi się wydawało, albo mama Dominika chciała jak najszybciej zakończyć tę rozmowę.

– Miałam tylko lekkie złamanie. Słuchaj, nie mam teraz czasu na rozmowę... Odłóż to! – nagle podniosła głos, a ja z przerażenia aż skuliłam się w sobie. – To nie było do ciebie, Basiu, to do kota... Nie ruszaj tego, mówię! Wiesz co, zadzwonię do ciebie innym razem. Na razie, pa.

Mama Dominika gwałtownie przerwała rozmowę, a ja zdezorientowana trzymałam słuchawkę, po raz drugi tego dnia. Kot? Próbowałam przemyśleć i zrozumieć to, co właśnie usłyszałam. Ale przecież u nich nigdy nie było żadnego kota! Ona przecież nie znosi zwierząt! Wiedziałam już, co mam zrobić! Przecież do moich teściów nie jest tak daleko. Wystarczy, że wsiądę do auta, spakuję dziewczynki i sama sprawdzę, co tam się wyprawia.

Jego zachowanie było dziwne

Tak jak sobie to wymyśliłam, tak też zrobiłam. Moje dwa małe dziewczynki, jak można było przewidzieć, były bardzo podekscytowane spontanicznym planem wyjazdu do dawno nieodwiedzanych dziadków. Po nerwowych potyczkach podczas pakowania pluszaków i wybierania lalki, w końcu udało nam się wszystko spakować do auta.

Czas w samochodzie minął nam na śpiewaniu popularnych piosenek dla dzieci. W świetnym nastroju, dotarłam do domu moich teściów. A tam... nie mogłam uwierzyć własnym oczom! Moja teściowa, którą niby tak bardzo bolała noga, stała przy wejściu do domu i próbowała przekonać kogoś do wejścia do środka. Nie dostrzegłam tej drugiej osoby, ani nie usłyszałam nic, bo byłyśmy zbyt daleko od siebie. Ale sama sytuacja, którą zauważyłam, wydała mi się dość niezwykła.

– Mamusiu, co ta babcia wyrabia? – zapytała, mrużąc oczy, jak zawsze ciekawa świata Patusia.

– Nie mam pojęcia! – odpowiedziałam, może nie do końca nauczycielskim tonem, ale przynajmniej szczerze. – Bądźcie cichutkie, bo babcia Kasia nie wie, że już jesteśmy...

– Czyli mamy być dla niej niespodzianką? – rzuciła Justynka, oczywiście niezbyt cicho.

Powiedziała to tak głośno, że moja teściowa się odwróciła, a na jej twarzy zarysował się grymas zaskoczenia.

– Basia?! – wykrzyknęła. – Co u licha robisz tutaj?! Przecież mówiłam, że nie potrzebuję żadnej pomocy... – zaczęła, podchodząc do nas zdecydowanym krokiem, co było dość imponujące jak na osobę ze złamaną nogą.

Na początku wydawało się, że wszystko idzie gładko, ale po paru krokach matka Dominika... po prostu się potknęła i prawie wyłożyła się na ziemi! Inaczej mówiąc – prawie się wyłożyła, ale ja, narażając swoje własne biodro, szybko podbiegłam i podałam jej rękę. No, świetny początek tej wizyty!

– Już widzę, jak dobrze sobie radzisz, mamusiu – zaczęłam drwić, zanim moje dzieci zdążyły się przestraszyć stanu babci. – Zasługujesz na porządną herbatę! A tata gdzie jest? – spytałam, ale moja teściowa odpowiedziała szybciej.

Próbując uciec ode mnie, pędziła prosto do sadu. Tam, pod jednym z drzew, stał mój teść i wyglądało na to, że z kimś głośno gada. Głos miał mocny, wyraźny. Ale ciekawe, bo tam... nie było nikogo! Teść po prostu tam stał!

W końcu zaczęło do mnie docierać...

Byłam tak naiwna, że myślałam, że jak tylko mnie zauważy, przerwie swoją wymyśloną rozmowę, ale nic takiego nie miało miejsca. Mój teść nadal machał rękoma, straszył, a moja teściowa wyglądała na jakby straciła całą swoją energię – usiadła na ławeczce pod drzewem i zasłoniła twarz rękoma.

– No, widzisz jak to jest... – tylko szepnęła, a ja zaczęłam powoli dostrzegać, o co chodzi.

Zaczęłam dostrzegać, że sytuacja jest tutaj bardziej poważna, niż mogłam przypuszczać. A wszystko zaczęło się nie cztery dni temu, kiedy moja teściowa niefortunnie wywróciła się na kamieniu obok domu, przez co upadła i złamała nogę!

Przygotowałam dla teściowej mocną herbatę i usiadłam, żeby ją wysłuchać. W międzyczasie udało nam się zmusić teścia do siedzenia z nami przy stole. No dobra, to znaczy obok nas – bo siedział i bezmyślnym wzrokiem wpatrywał się w ścianę. Było jasne, że zupełnie mnie nie rozpoznaje.

– Tato... tato od kiedy tak ma? – spytałam cicho, bo nie wiedziałam jak zacząć rozmowę na tak trudny temat.

– Od dwóch lat – odpowiedziała z westchnieniem matka Dominika i czułam, jak po moim ciele przeszedł zimny dreszcz. Próbowałam sobie wyobrazić, co musiała przejść ta kobieta.

Nie tylko musiała zmierzyć się z ciężką chorobą swojego męża, ale jeszcze z tajemnicą! Nie chciała nikomu z nas zwierzyć się z tej okropnej prawdy. Tak mi powiedziała. Zauważyła, że teść zaczyna zapominać najprostsze rzeczy. Na początku to były tylko klucze. Wówczas tłumaczyła to jako roztargnienie. Ale potem zaczął opowiadać te same historie po dwadzieścia razy.

No cóż, niestety, z każdym kolejnym tygodniem, a nawet dniem, sytuacja się pogarszała. Teść zaczynał wykazywać oznaki agresji, miał halucynacje. Bywało, że wmawiał sobie, że to teściowa go okrada. Zdarzało się, że uciekał, chciał się schować gdzieś, a ona musiała go gonić po okolicznych polach, bojąc się, że gdzieś zamarznie czy utopi się w stawie.

I ten ciągły wstyd przed innymi ludźmi...

Żeby tylko nie wyszedł na ulicę w dziwnych ciuchach, żeby nie zaczepił kogoś na ulicy. Oczywiście, nikt nie ma wpływu na to, jaką chorobę dostanie, ale ona była tak bardzo nieprzygotowana do takiej sytuacji, do takiego współczucia!

Nie chciała pozwolić, aby ktokolwiek odkrył tę tajemnicę. Lekarze byli bezsilni. Nie powiedzieli jej wprost, co mu jest. Zasłaniali się tym, że dalej prowadzą badania. Że jest szansa, że uda się zatrzymać te zmiany. Ale to nic nie zmieniło. Zaczął ją ogarniać strach przed każdym kolejnym dniem. Bo każde poranne przebudzenie przynosiło nowe, straszliwe zmiany. A potem doszła do tego ta noga...

– Początkowo uważałam, że wszystko się skończyło – powiedziała teściowa, patrząc pustym wzrokiem w jedno miejsce, jakby powracając do wspomnień sprzed paru dni. – Ale jak widać, to miał być tylko początek... Bo to dzięki tej nodze Bóg mi was teraz zesłał. Dawno nie widziałam moich wnuczek. Ale, wiesz, nie mogłam ich zaprosić... Wstydziłam się, obawiałam, co Marian znowu wykombinuje...

Zdawałam sobie sprawę, że rodzicom Dominika brakuje wsparcia. I że to my z mężem powinniśmy im je zapewnić! Ale najpierw chciałam zrobić dla rodziców mojego męża jedną, ważną rzecz. Podeszłam do nich i mocno przytuliłam każdego z nich. Tak, jakbym chciała im zrekompensować wszystko, co do tej pory o nich myślałam! Chyba, albo przynajmniej tak mi się wydawało, tato Dominika wtedy powiedział:

– Basia... Jesteś dobrym dzieckiem…

Ale mogło mi się tylko wydawać. Nie jestem pewna. To naprawdę nie było w tym momencie najistotniejsze…

Czytaj także:
„Rodzice wbijali nam do głowy, że rodzeństwo, nawet przyrodnie, powinno się kochać. No to się pokochaliśmy. Dosłownie”
„Udawałam przed teściową, że jestem w ciąży. Wiedziałam, że nigdy nie zaakceptuje adoptowanej wnuczki”
„Teść kradł nasze koperty ze ślubu i chciał dać mi łapówkę za milczenie. Wpakowałam się w przedziwną rodzinę”

Redakcja poleca

REKLAMA