Dowiedziałem się, co to znaczy euforia, kiedy Kamila oznajmiła mi, że jest w ciąży. Boże drogi, nagle wszystko inne przestało się liczyć. Życie zaczęło kręcić się wokół tych paru komórek, które niedługo miały stać się naszym dzieckiem. Byliśmy tacy szczęśliwi, że w końcu się udało. Niemal rok staraliśmy się o dziecko i wreszcie… hip, hip, hurra!
Poród był ciężki. I długi
Kamila musiała na siebie uważać – dużo leżeć, dobrze się odżywiać, brać leki podtrzymujące ciążę – i uważała. Każdą niewygodę znosiła z uśmiechem, twierdząc, że to nic w porównaniu z czekającą ją nagrodą. Jęczała tylko, kiedy nie mogła napić się swojego ulubionego białego wina. Głaskała się po brzuchu i mówiła:
– Skarbeńku, musisz być bardzo grzeczna, skoro mamusia też taka jest.
Stałem obok niej, trzymałem ją za rękę, masowałem plecy, ale w sumie niewiele mogłem. Czułem się okropnie, nie mogąc w żaden sposób przejąć choćby części tego bólu. Kamila, drobna i niewysoka, starała się ze wszystkich sił, żeby urodzić naturalnie, ale ostatecznie lekarz zadecydował o cesarskim cięciu.
No i wreszcie mieliśmy nasz skarb po tej stronie. To było niesamowite. Niewielkie zawiniątko, które wyjechało z sali operacyjnej, drące się wniebogłosy… Magia. Czysta magia. Moja córka Milenka, najpiękniejsza istota na ziemi.
Po czterech dniach wypuścili moje dziewczyny do domu i mogliśmy zacząć żyć jak rodzina. Wziąłem zaległy urlop, żeby robić przy dziecku jak najwięcej i odciążyć Kamilę, która była po cesarce. Twardzielka.
Śmigała po domu, nie zważając, że ma ranę na brzuchu, która dopiero się zabliźnia. Ja pewnie leżałbym dalej w szpitalu i narzekał na tamtejsze jedzenie. Po kilku dniach zaczęliśmy wychodzić z małą na spacery i korzystać z pięknej pogody. Wszystko byłoby pięknie, gdybym nie musiał wrócić do pracy.
Nie chciałem zostawiać moich dziewczyn samych, no ale na szczęście do pomocy zgłosiła się teściowa. Naprawdę sądziłem, że to szczęśliwe zrządzenie losu, bo kto lepiej pomoże wejść Kamili w rolę mamy niż jej własna matka?
Widziałem, że codziennie płacze
Poza tym teściowa mieszkała blisko, więc rano po prostu wpadała do nas. Jak do siebie. Nawet dostała własne klucze, żeby nie budzić małej domofonem. Kamila była wdzięczna, bo mogła odpocząć, przespać się w ciągu dnia, zregenerować siły po tym, jak wstawała w nocy.
Z czasem jednak przestała mówić, ile jej dają wizyty matki, jak się na nie cieszy. Może… przywykła? Z drugiej strony w ogóle jakoś ucichła, przestała być taką gadułą jak wcześniej. Chodziła cicha i blada, a gdy pytałem, co się dzieje, słyszałem:
– Jestem po prostu zmęczona.
I dlatego nie interesowała się Milenką, jakby dziecko i macierzyństwo jej zobojętniały. Kiedy przychodziłem do domu, potrafiła leżeć twarzą do ściany, mimo że mała płakała. Próbowałem rozmawiać z żoną, ale mnie zbywała, mówiąc, że każda matka małego dziecka ma prawo być wykończona.
Oczywiście, że ma prawo, ale to mi nie wyglądało tylko na zmęczenie. Kamila zachowywała się jak nie ona, co niepokoiło mnie coraz bardziej. Do lekarza zadzwoniłem, kiedy zauważyłem, że Kamila też płacze. Gdy wracałem do domu, udawała, że nic się nie dzieje, ale nie jestem ślepy – widziałem, że płakała.
– To może być depresja poporodowa – orzekł internista. – Najlepiej by było, gdyby zabrał pan żonę do specjalisty.
– Znaczy do psychiatry? Ale skąd u niej depresja? – taka diagnoza wydawała mi absurdalna, bo nieprzystająca do naszej sytuacji. – Przecież czekaliśmy na to dziecko jak na zbawienie! Skakaliśmy z radości, kiedy się urodziło. Przez pierwsze tygodnie, kiedy miałem urlop, wszystko było w porządku, żona tryskała szczęściem i energią. Mimo zmęczenia. Dopiero potem…
– Co było potem? Co się zmieniło? Może to dlatego, że wrócił pan do pracy, że żona została bez pomocy…
– Nie została. Teściowa jest u nas codziennie.
– Więc niech pan spyta teściowej, czy coś zauważyła. A rozmowa z psychiatrą na pewno nie zaszkodzi. To żaden wstyd. Lepiej wykluczyć jakiś problem, niż odkryć go za późno. Z depresją nie ma żartów.
Uszy mi więdły, gdy tego słuchałem
Okej, rozumiem, że to poważna sprawa, ale nadal nie mogłem pojąć, skąd niby ta depresja. Byliśmy tacy szczęśliwi… Za radą lekarza postanowiłem podjechać do teściów i porozmawiać z mamą Kamili, bo może faktycznie coś jeszcze zauważyła.
– A zauważyłam, zauważyłam. Nawet zamierzałam sama z tobą o tym porozmawiać, ale wciąż się mijaliśmy. Strasznie wychowujecie to dziecko! Co to za pomysł z tym przechodzeniem na butelkę? Co za wygodnictwo! Co będzie następne? Dania ze słoiczka?
– Mamo, Kamila co rusz ma zastoje, trzy razy leczyła już zapalenie piersi, nawet pediatra powiedział, że warto rozważyć mleko modyfikowane i skończyć z tą męczarnią, bo to odbywa się przecież kosztem zdrowia Kamili. A słoiczki też są dla ludzi…
– Pff! – prychnęła teściowa. – Jak się ma dziecko, to się ma obowiązki! Ja jakoś wychowałam czwórkę dzieci bez niczyjej pomocy, bez słoiczków i sztucznego mleka, bez narzekania, a w domu wszystko było zrobione! A tu proszę, za jej służącą robię, przyjdę, posprzątam, ugotuję, uprasuję, a hrabianka tylko by leżała i się mazała.
– Czyli tak jest przez cały dzień?
– A jak! Nic do niej nie dociera. Nie rozumie, że skoro jest matką, to ma obowiązki i musi się wziąć w garść. Dla dziecka. Nie rozumie też, że jak dalej będzie się snuć w szlafroku i straszyć sińcami pod oczami, to ją zostawisz dla młodszej i ładniejszej.
Jak mogła coś takiego mówić?!
Słuchałem tego i… z każdym kolejnym słowem miałem większą ochotę udusić tę toksyczną babę. Czy ona była ślepa i głupia? Nie widziała, że krzywdzi Kamilę takim gadaniem? A może robiła to celowo? By znowu poczuć się ważna i niezastąpiona, dołowała własną córkę! Jeśli Kamila słuchała tego dzień w dzień, od rana do wieczora, nie dziwota, że wpadła w depresję.
Nie wiem, czy wcześniej nie zauważyłem, że w teściowej czai się wampir energetyczny, czy w niej też coś się zmieniło po narodzinach Milenki? Nieważne. Dość już szkód narobiła. Podziękowałem jej za dotychczasową pomoc.
– Odtąd będziemy radzić sobie sami – obwieściłem i poprosiłem o zwrot kluczy.
Święte oburzenie teściowej nie miało granic, ale nie przejąłem się jej pokrzykiwaniem o niewdzięczności. Niech nas obgaduje przez rodziną, miałem to gdzieś. Najważniejsza była Kamila.
– Kochanie… – przytuliłem żonę, gdy tylko wróciłem do domu. – Musimy się tobą zająć.
Na szczęście dużą część pracy mogłem przenieść z biura do domu, na co moja szefowa zgodziła się bez wahania, gdy wyjaśniłem jej powód. Jeszcze wcisnęła mi do ręki wizytówkę lekarza, który uratował ją w podobnej sytuacji.
– Pomóż jej, bo nawet nie wyobrażasz sobie, co ona teraz przechodzi.
Zaciągnąłem Kamilę do psychiatry, choć z początku nie chciała o tym słyszeć. Nie pozwoliłem jej jednak uciec sprzed gabinetu. Najpierw rozmawiała z lekarzem sama, potem ja też wszedłem i wysłuchałem, co lekarz ma do powiedzenia.
Przede wszystkim należało odseparować Kamilę od źródła problemu, czyli od jej matki. Odciąć wszelki kontakty, póki Kama nie okrzepnie, nie nabierze pewności siebie, niszczonej systematycznie od paru miesięcy.
Moja żona codziennie wysłuchiwała, jaką jest beznadziejną matką, żoną i kobietą. Że nic jej nie wychodzi, że na niczym się nie zna, że gdyby nie jej wspaniała matka, to zginęłaby pod stertą prania i nikt by jej nie szukał ani za nią nie tęsknił.
Zło nie musi wyglądać jak zombi z horrorów
Mnie wywracały się flaki, kiedy tego słuchałem, a co dopiero Kamili, która dopiero co została matką i szalały w niej hormony, powodując, że była bardziej podatna na wszelką krytykę.
Te okrutne, niesprawiedliwe słowa wsiąkały w nią coraz głębiej i powodowały, że coraz bardziej się zamykała, odsuwała, także od dziecka, które kochała najbardziej na świecie, ale się bała, że nie nadaje się na mamę.
Leki, terapia w grupie i fakt, że nie zostawiłem Kamili z tym samej, sprawiły, że zaczęła wychodzić na prostą. Każdego tygodnia widziałem zmianę jej nastawienia. Nagle okazało się, że potrafimy poradzić sobie ze wszystkim we dwójkę, nie potrzebujemy pomocy teściowej.
Owszem, czasem ją zapraszamy do nas, żeby Milena miała babcię, która notabene uwielbia wnuczkę, nie zaprzeczam, ale muszę być obecny w trakcie tych wizyt, muszę trzymać rękę na pulsie. Nie pozwolę nigdy więcej na takie ataki wobec mojej żony.
Kiedy Milenka skończyła rok, psychiatra orzekł, że Kama może odstawić leki, choć terapii grupowej nie zalecał przerywać. Zresztą kobiety, które tam uczęszczały, zaprzyjaźniły się i mogły na siebie liczyć w gorszych chwilach.
Patrzę na moje dziewczyny, bawiące się razem, śmiejące do siebie, i myślę, jak mało brakowało, żeby doszło do tragedii. Zło nie musi wyglądać jak zombi z horrorów. Może mieć twarz najbliższej ci osoby…
Czytaj także:
„On stracił żonę, ja pochowałam męża. Nic już nie stało nam na przeszkodzie, by wspólnie zacząć nowe życie”
„Mąż zapracował się na śmierć, żeby spełnić moje marzenie. Zamiast świętować urodziny, płakałam na pogrzebie”
„Choroba odebrała żonie rozum. Zamiast walczyć o życie, uwierzyła nawiedzonej babie i ściągnęła tragedię na naszą rodzinę”