„On stracił żonę, ja pochowałam męża. Nic już nie stało nam na przeszkodzie, by wspólnie zacząć nowe życie”

Kobieta, która odnalazła miłość fot. Adobe Stock, A-StockStudio
„Poczułam, jak Paweł unosi moją twarz i całuje mnie w usta. Tak dawno nie czułam się kobietą. Najpierw byłam żoną umierającego męża, a potem wdową. Nie miałam ani czasu, ani ochoty na szukanie nowej miłości, o przygodach nie wspominając”.
/ 05.07.2022 19:15
Kobieta, która odnalazła miłość fot. Adobe Stock, A-StockStudio

Kiedy ktoś ci bliski choruje na białaczkę, ludzie ze szpitala stają się dla ciebie niejako drugą rodziną. Z tym że poza szpitalem nie spotykasz się z nimi na urodzinach czy imieninach, ale wyłącznie na pogrzebach.

Mimo wszystko trzymacie się razem, bo rozumieją cię lepiej niż ktokolwiek inny. Z Elżbietą i Pawłem znaliśmy się od kilku miesięcy. Widywaliśmy się na badaniach, na szpitalnych korytarzach.

Teraz mój mąż i jego żona leżeli na jednej sali w hospicjum, przedzieleni tylko kotarą. Nie mieliśmy już żadnej nadziei. Nie było szans na ratunek. Nic nie dałyby zbiórki pieniędzy na zagraniczne leki czy operacje.

Uratować ich mógł tylko cud, który nie nastąpił. I nasz ateizm nie miał tu nic do rzeczy. Wierzący też umierali, choć rodziny modliły się za nich i zamawiały msze.

Odsłoniliśmy zasłonę, żeby mogli trzymać się za ręce z moim Mariuszem. Zawsze dodawali sobie otuchy, potrzebowała więc jego wsparcia w tej ostatniej chwili, kiedy czuła, że wszystko się kończy.

Najpierw odeszła Ela. Byłam wtedy przy niej

Z drugiej strony łóżka stał Paweł i całował ją w czoło, zapewniając szeptem, że bardzo ją kocha. Ja siedziałam pomiędzy łóżkami i podtrzymałam złączone dłonie Eli i Mariusza. Tak to właśnie wyglądało.

Stałam obok Pawła na jej pogrzebie, kiedy otumaniony jakimiś uspokajaczami wpatrywał się w trumnę, trzymając za rączkę ich czteroletnią córkę, która niewiele z tego wszystkiego rozumiała.

– Gdybyś mnie potrzebował, to jestem – powiedziałam, obejmując go i ściskając podczas składania kondolencji.

Mówiłam szczerze, choć nie sądziłam, że się jeszcze kiedyś zobaczymy, chyba że przypadkiem. Miał dziecko, którym musiał się zająć, żałobę, z którą musiał się uporać, pracę, do której powinien wrócić. A jednak dwa dni później zobaczyłam go przy łóżku mojego męża. Rozmawiali cicho.

– Cześć, kochanie – przywitał mnie Mariusz. – Jak ci minął dzień?

– Świetnie. Paweł, miło cię widzieć. Jak się trzymasz? Jak Lena?

– Myśli, że mama wyjechała, ciągle pyta, kiedy wróci. A ja…? Choć wiedziałem, że tak to się skończy, choć niby byłem przygotowany… – westchnął głęboko. – Jest ciężko. Cholernie ciężko, kiedy nie mogę jej zobaczyć, zadzwonić do niej, usłyszeć jej głosu. Zostawiła listy i nagrania dla Leny i dla mnie, ale nie mogę, no, nie mogę… – zająknął się, zachłysnął żalem.

– Daj sobie czas… – przytuliłam go mocno, a on wczepił się we mnie, jakbym była jakąś ostatnią deską ratunku. – Gdybyś potrzebował czegoś, czegokolwiek, dzwoń. Pomogę ci.

Mariusz zmarł 2 tygodnie później

Nie poczekał, aż wieczorem do niego przyjdę. Zasnął po obiedzie i po prostu się nie obudził. Nie było mnie przy nim. Powinnam powiadomić jego rodziców, rodzeństwo… Wyciągnęłam telefon i jako pierwszy wybrałam numer… do Pawła.

– Cześć, Ula – powiedział ciepło, gdy odebrał. – To już?

– Już – powiedziałam.

„Ludzie ze szpitala” nie potrzebują wielu słów, by zrozumieć, co się stało.

– Daj znać, kiedy będziesz go ostatni raz żegnać. I wiesz, że możesz na mnie liczyć.

To samo powtórzył na pogrzebie. Słowa, których się potrzebuje, które mówił szczerze, tak jak ja wcześniej. Choć w przeciwieństwie do mnie on miał dla kogo żyć.

Miał córkę, którą musiał się zaopiekować. Dla mnie życie się skończyło. Wykorzystywałam zaległy urlop, starając się pogodzić z tym, że Mariusza już nie ma. Tak jak Paweł niby byłam przygotowana na rozstanie z ukochanym człowiekiem, a jednak teraz nie mogłam pojąć, dlaczego akurat on, dlaczego my… A dlaczego ktoś inny?

Przytulił mnie i pozwolił się wypłakać

Paweł dzwonił co kilka dni. Spotkaliśmy się też czasem na cmentarzu i rozmawialiśmy o tych, którzy odeszli i zostawili nas samych. I o tym, jak sobie radzimy bez nich. Pamiętałam o urodzinach Eli i jej rocznicy śmierci. Pierwszego listopada szłam zapalić u niej znicz, gdy już odwiedziłam grób męża.

Trzy lata później ponownie umówiliśmy się na cmentarzu. To była rocznica śmierci Mariusza, ziąb, śnieg, mróz. Zaproponowałam, żebyśmy pojechali do mnie i posiedzieli, pogadali, powspominali przy kawie i cieście. Zgodził się. Piliśmy kawę i jedliśmy sernik.

Paweł opowiadał o Lenie, o tym, że tęskni za mamą, za kimś, kto by jej zaplatał warkocze, bo jemu to nie wychodzi. Zazdrościłam mu. Tego, że ma dziecko, że została mu cząstka Eli, żyjąca w ich córce, że ma do kogo wracać.

Ja wracałam po pracy do pustego mieszkania. Wszystkie emocje, które skumulowały się we mnie ciągu tych lat, wybuchły fontanną łez.

Pawła zamurowało. Nigdy nie płakaliśmy w swojej obecności, nawet tuż po śmierci naszych bliskich. Niektórzy nie wiedzą, jak się zachować, gdy druga osoba płacze. Paweł po prostu mnie przytulił i dał się wypłakać. A kiedy wypłakałam całą moją samotność, żal, poczucie niesprawiedliwości, poczułam, jak Paweł unosi moją twarz i całuje mnie w usta…

Zupełnie się tego nie spodziewałam, ale dałam się ponieść emocjom. Tak dawno nie czułam się kobietą. Najpierw byłam żoną umierającego męża, a potem wdową.

Nawet nie dotarliśmy do sypialni…

Nie miałam ani czasu, ani ochoty na szukanie nowej miłości, o przygodach nie wspominając, poza tym wydawało mi się to jakieś nieuczciwe wobec Mariusza, jakbym go zdradzała. Nie wierzyłam zresztą, że mogłabym kogoś znaleźć. Sądziłam, że takie prawdziwe uczucie dane jest nam raz w życiu, więc jak mogłabym związać się z jakimś obcym mężczyzną.

Ale Paweł… nie był obcy, już należał do rodziny, choć bez więzów krwi, które uczyniłyby z tego pocałunku coś zakazanego. Więc całowaliśmy się i tuliliśmy, ogarnięci nagłym pożądaniem, któremu musieliśmy dać upust, i dojmującym pragnieniem, które skrycie narastało w nas od dawna.

Po wszystkim ocknęłam się jak z głębokiego snu. Leżałam nago na podłodze, nie wiedząc, co powiedzieć, co zrobić. 

– Muszę jechać po Lenę… – powiedział.

– Tak, oczywiście – zaczęłam nerwowo się ubierać.

– Nie uciekam – Paweł złapał mnie za rękę. – Muszę ją odebrać. Wiem, że kolejność powinna być odwrotna, ale może wybrałabyś się ze mną na kolację?

Zamrugałam zdziwiona. Przyciągnął mnie, pocałował jeszcze raz.

– Czyli…?

– Czyli myślałem o tym już od jakiegoś czasu. Chyba się w tobie zakochuję, Ulka. Pozwolisz mi to sprawdzić?

Odetchnęłam głęboko. Ulga okazała się większa niż zawstydzenie.

Dręczyły mnie wyrzuty sumienia

Zaczęliśmy razem wychodzić. Kolacja, teatr, spacer. Rozmowy już na zupełnie innym poziomie, nie tylko przyjacielskim. Nie tylko o tym, co nowego słychać. Po pewnym czasie zaczęliśmy zabierać ze sobą Lenę, która już mnie przecież znała i chyba lubiła.

Pojawialiśmy się razem na rodzinnych imprezach. Początkowo plotkom nie było końca. Jakoś innym nasz związek wydawał się dziwny, a zarazem fascynujący, biorąc pod uwagę smutne okoliczności poznania. Potem wszyscy się przyzwyczaili.

Wspólne święta Bożego Narodzenia, wspólny sylwester i Nowy Rok. Spędzaliśmy ze sobą coraz więcej czasu, a ja angażowałam się coraz bardziej. I wcale nie czułam się z tym dobrze. Miałam wyrzuty sumienia wobec Eli i Mariusza.

Oni umarli, wcześniej długo cierpieli, a ja tu sobie oddycham nową miłością, odżywam i młodnieję w jej promieniach. Nie mogłam się doczekać, kiedy znowu zobaczę Pawła, choć niedawno przecież się rozstaliśmy. Czekałam na telefony i SMS-y. Czułam się jak nastolatka, którą od dawna nie byłam. A oni obracali się w proch w zimnych, ciemnych grobach…

Minęły niemal cztery lata od pogrzebu Mariusza, ale w głębi serca nadal czułam się jego żoną. I przyjaciółką Eli, której… kradłam ukochanego i córkę. Gryzłam się tym, choć kochałam Pawła i Lenę coraz bardziej. W końcu postanowiłam mu o tym powiedzieć.

 To życie czy scenariusz filmu?

– Ula… To ci spędza sen z powiek? Naprawdę? Przecież oni sami tego chcieli, nie wiedziałaś? Pokręciłam głową.

– Niby czego chcieli?

– Kiedy Ela zmarła, a ja odwiedziłem Mariusza, powiedział mi, że jak tak sobie wspólnie umierali i się o nas martwili, to wymyślili, że po ich śmierci moglibyśmy być razem. Ty i ja. Bo już się znamy, bo jesteśmy „rodziną ze szpitala”, bo oboje wiemy, jak to jest kogoś stracić, bo nie chcieli, byśmy żyli samotnie, w wiecznej żałobie – powiedział.

Słuchałam i nie wierzyłam. 

– Też zrobiłem taką minę. Nie dopuszczałem do siebie tej myśli bardzo długo. To byłaby dla mnie zdrada wobec Eli i wobec Mariusza jako przyjaciela. To byłoby jakieś chore, niestosowne… Tak, dokładnie, miałem te same opory co ty teraz, ale od pewnego czasu łapałem się na myśleniu o tobie, na tym, że brakuje mi naszych rozmów, naszych spotkań. Twojego uśmiechu, głosu, zapachu…

Zarumieniłam się, ale po chwili wróciłam do meritum.

– Oni to wymyślili? – nie mogłam uwierzyć. – Przecież to dziwaczne…

– Na pierwszy rzut oka. Kochali nas, chcieli dla nas jak najlepiej i chcieli nam dać to, co mieli najcenniejszego. Własnego męża i własną żonę. Tylko nie zacznij sobie zaraz wyobrażać, że jestem z tobą, bo coś obiecałem Mariuszowi. To wszystko przez ciebie – roześmiał się czule. – Przez to, co do ciebie poczułem, co ty poczułaś do mnie. Dlatego…

Wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko. Wstrzymałam oddech.

Zapytał, czy za niego wyjdę

Odpowiedziałam, że tak. Wciąż nie mieści mi się w głowie, że Ela i Mariusz na łożu śmierci uknuli taki plan. Ale skoro już wiedziałam, poczułam się „rozgrzeszona”. Nasze szczęście nie będzie zmącone, skoro mamy ich błogosławieństwo.

Mogłam więc z czystym sumieniem rozpocząć nowe życie, choć nie zamierzałam zapominać o starym. To, co oboje przeszliśmy, ukształtowało nas, uczyniło tym, kim jesteśmy. Ela zawsze będzie mamą Leny. Mariusz zawsze będzie moją pierwszą miłością. Pierwsze nie budzi żalu we mnie, drugie zazdrości w Pawle.

Nie sądziłam, że będę w stanie pokochać tak mocno kogoś innego niż mój mąż. To oczywiście inna miłość niż ta młodzieńcza, ta szalona i radosna, co nie znaczy, że gorsza. Po prostu inna.

Swoje przeszliśmy, ale dzięki temu potrafimy bardziej docenić to, co mamy. Każda chwila, każdy dzień są dla nas ważne. Nigdy nie zapomnimy o tych, których straciliśmy, oni zawsze będą mieć w naszych sercach specjalne miejsca. Ale nasze serca są na tyle pojemne, by pomieścić jeszcze jedną miłość.

Czytaj także:
„Po rozwodzie wszystko przypominało mi stracone lata parszywego małżeństwa. Zrozumiałam, że muszę zbudować życie od nowa”
„Córka z najlepszej przyjaciółki zamieniła się w rywalkę. Żyłyśmy w >>miłosnym trójkącie<< z wyjazdowym przystojniakiem”
„Odkąd mąż przeszedł na emeryturę, tylko mi przeszkadza. Stał się stetryczałym dziadkiem i nie wie, co ma ze sobą zrobić”

Redakcja poleca

REKLAMA