„Teściowa na rodzinnych obiadach wiecznie kręciła nosem. Miałam dość jej marudzenia, ciekawe, czy zasmakuje jej świńska pasza”

Kobieta w kuchni fot. iStock by GettyImages, valentinrussanov
„Już od pierwszego spotkania z moją teściową wiedziałam, że to nie będzie łatwa relacja. Na pierwszym obiedzie, na którym Maciek przedstawił mnie swojej mamie, traktowała mnie jak śmierdzące jajo. Patrzyła na mnie z niechęcią, żeby nie powiedzieć, że z obrzydzeniem”.
/ 06.10.2023 22:30
Kobieta w kuchni fot. iStock by GettyImages, valentinrussanov

Nie winiłam go o nic, przecież to nie jego wina, że jego matka nie ma za grosz kultury i jest niedojrzała emocjonalnie. Było mi jednak przykro i byłam wkurzona. Jak można się tak zachować w stosunku do swojego gościa? A tym bardziej do osoby tak ważnej dla własnego syna, i to jedynego?

– Mama przelała na mnie większość swojej miłości, gdy ojciec od nas odszedł. To taki popularny schemat. Ja już dawno odciąłem pępowinę, ale ona nie do końca potrafi. Wiem, że to nie jest zdrowe, ale nie zmienię jej, nie wpłynę na nią. Mogę tylko robić swoje – tłumaczył mi Maciek.

Rozumiałam to, znałam takie modele rodzinne. Matka, porzucona i zaniedbana emocjonalnie, zostaje pozbawiona wsparcia, partnera życiowego, przyjaciela. Pod ręką ma tylko dziecko, więc obciąża je swoimi potrzebami, aby uleczyć samotność i wypełnić pustkę.

Mama Maćka w zupełności wpisywała się w taką osobę. Często wydzwaniała, wymyślała sobie choroby, starała się przenieść uwagę na siebie, jeśli tylko działo się coś, co nie kręciło się wokół niej – zupełnie jak małe, zaniedbane przez rodziców dziecko. Wbrew moim obawom, mój partner okazał się być bardzo dojrzały i świadomy całej sytuacji.

Cierpliwie odmawiał mamie i delikatnie się sprzeciwiał, gdy przekraczała jego lub nasze wspólne granice. Był bardziej pogodzony z zachowaniem swojej matki niż ja. Ja ciągle nie potrafiłam przyjąć bez nerwów jej nieprzyjemnych uwag i pasywno–agresywnych pytań.

Teściowa starała się podkopywać moją pozycję

Przychodziła do nas z wizytą i komentowała sposób, w jaki zawieszałam firany. Krytykowała to, jak urządziłam sobie łazienkę, jak układałam przyprawy w kuchni i, oczywiście, jak prasowałam koszule Maćka. Próbowałam to ignorować, ale często po jej wizycie odreagowywałam złość na siłowni lub u przyjaciółek. Oczywiście baba nie byłaby sobą, gdyby nie odstrzeliła jakiejś akcji na naszym ślubie.

Przecież nie mogła znieść tego, że uwaga wszystkich, a zwłaszcza Maćka, będzie tego dnia skupiona na mnie.

Najpierw „efektownie” się spóźniła. Nie odbierała telefonu od Maćka ani od reszty rodziny, nikt nie wiedział, gdzie jest. Weszła do kościoła dopiero gdy już wybrzmiał marsz, przeszliśmy nawą i zasiedliśmy przed księdzem. Jestem prawie pewna, że zrobiła to specjalnie.

Miałam wrażenie, że jej planem jest wyprowadzenie mnie z równowagi i zniszczenie mi tego dnia. Przy życzeniach nie omieszkała powiedzieć, że „powinnam z nią skonsultować wybór sukni ślubnej, żeby nie wyszło tak, jak wyszło”. Nie wiem, co dokładnie miała na myśli, chciała mi zwyczajnie dogryźć. Jednak to, co zrobiła później, przeszło już moje najśmielsze wyobrażenia.

Najpierw wygłosiła przemowę, w której kompletnie mnie pominęła. Opowiadała tylko o tym, jakim wspaniałym synem jest Maciej, o ich „pięknej relacji” matki i syna i o tym, jak to zawsze może na nią liczyć, „gdy mu się w życiu nie powiedzie”. Zupełnie nie zwracała uwagi na nerwowe szepty i znaczące spojrzenia, które zaczęli między sobą wymieniać goście. Swój udział w imprezie zakończyła z wielkim przytupem: około dziesiątej wieczorem weszła na stół i zaczęła śpiewać „Szła dzieweczka do laseczka”. Kuzyni w ostatniej chwili powstrzymali ją przed rozebraniem się w finale piosenki.

Zachowywała się jak kompletna desperatka

Okres po naszym ślubie był chyba pierwszym w życiu Maćka, kiedy znacząco ograniczył swoje kontakty z matką. Teściowa oczywiście wydzwaniała z przeprosinami, kłamała, że za dużo wypiła, że to wesele było dla niej strasznym stresem, że tak odreagowała, że jest jej bardzo przykro, jeśli mnie uraziła. Na szczęście mój mąż był mądrym facetem i nie wierzył w te ściemy, jednak po kilku miesiącach był zmuszony odpuścić.

Teściowa znowu zaczęła u nas bywać na obiadach, na urodzinach i innych okazjach. Z początku dobrze się maskowała. Nie kierowała wobec mnie żadnych chamskich uwag, czasem nawet powiedziała „cześć Aniu”. Niestety, z czasem zaczęła znowu czuć się pewnie i stopniowo pozwalała sobie na coraz większe złośliwości. Tym razem jej taktyką były „subtelne porady” co do gotowania.

– O, Aniu, gotowałaś na wywarze sklepowym, prawda? No, ja to zawsze takie rzeczy wyczuwam. Ale no cóż, nie każdy przykłada wagę do tego, czym karmi siebie i rodzinę… – wzdychała.

Następnym razem uderzała w jeszcze inne tony: – Obiad bez mięsa? Widzę, że i wierzysz w te wszystkie nowomodne wymysły… Ale uprzedzam cię, że Maciuś to długo na takiej diecie nie wytrzyma.

Przy kolejnej okazji nie smakowało jej moje ciasto, a przy następnej uznała, że nie powinnam marnować czasu na pieczenie pasztetu, skoro mi to nie wychodzi, już lepiej w sklepie kupić (chociaż wiem, że gdybym kupiła w sklepie, przyczepiłaby się właśnie do tego).

Miałam dosyć

Wszystkie uwagi tego typu kierowała do mnie oczywiście pod nieobecność Maćka, gdy akurat wychodził do łazienki lub kuchni, a ja nie należałam do kobiet, które chciałyby się skarżyć. Stwierdziłam, że poradzę sobie z nią sama i pokonam ją jej własną bronią. Wredotą i złośliwością ukrytą pod płaszczykiem troski.

Miesiąc później teściowa się przeziębiła. Zaproponowałam mężowi, że odwiedzę ją z ciastem.

– Jesteś pewna? – zapytał nieufnie. – Nie chcę, żeby była dla ciebie nieprzyjemna…

– Nie przejmuj się, może jak sama wykonam krok, to w końcu się do mnie przekona – odpowiedziałam niewinnie.

Wiedziałam, że mojego ciasta, bez obecności Macieja, ta wiedźma nawet nie tknie, więc skłamałam, że kupiłam je w najlepszej cukierni w mieście. Uwagi o tym, że te „nowoczesne, leniwe kobiety to teraz tylko by kupowały gotowce, zamiast się wysilić” kompletnie zignorowałam. Ukroiłam teściowej kawałek, a samej sobie przygotowałam w kuchni zupełnie inny, choć podobnie wyglądający deser. Mój oczywiście faktycznie był z cukierni, a teściowej – przygotowany przeze mnie, ze specjalną wkładką.

Musiał smakować paskudnie

Ale doskonale wiedziałam, że teściowa jest na tyle złośliwa, że w życiu nie przyzna się, że nie smakuje jej coś, czego nie ugotowałam sama. Oczywiście, skrytykuje mój wybór cukierni, ale wymownie odmawiała lub wyrzucała po jednym kęsie wyłącznie rzeczy, które sama przygotowywałam. Teraz musiałam się upewnić, że zje całość...

– No, wybitne to ciasto nie jest, ale da się zjeść – mlaskała teściowa. – I tak lepsze niż gdybyś sama upiekła.

– A to ciekawe, bo właśnie sama je upiekłam – uśmiechnęłam się.

– Tak coś czułam, tylko już nie chciałam ci sprawiać przykrości... – westchnęła teatralnie matka Maćka. – Dosyć to paskudne.

– No trudno, nie każdy potrafi piec tak dobrze jak mama. Najważniejsze, że mama zjadła coś pożywnego. Zamiast mąki poszło mi tu pół worka paszy dla świń! – powiedziałam, niewinnie zabierając talerzyki do kuchni.

– Co takiego? – teściowa była wyraźnie zbita z pantałyku.

– Bo mama ciągle powtarza, że dietę to trzeba dopasowywać do człowieka, że źle karmię Maćka, że nie potrafię podać mu jedzenia odpowiedniego dla silnego mężczyzny. Wzięłam to sobie do serca, więc zadbałam o to, żeby składniki mojego ciasta zostały idealnie skomponowane z myślą o mamie. W sklepie polecili mi paszę dla świń. Podobno wszystkie rosną po niej zdrowe i radosne! – aż klasnęłam w dłonie, śmiejąc się zjadliwie.

– Ty… parszywa… – teściowa zapowietrzyła się ze złości i nawet nie umiała skończyć zdania.

– Uprzedzam – zmieniłam nagle ton na poważny. – Ja sobie z mamą poradzę. Ale czy mama ze mną, to już nie wiem. Więc naprawdę nie radzę więcej zadzierać.

Po czym zabrałam swoje „ciasto” z powrotem i zamknęłam za sobą drzwi. Od tego momentu teściowa jeszcze ani razu nie skomentowała przy Maćku mojego jedzenia, sposobu prowadzenia domu czy charakteru. Wydaje mi się, że zaczęła się mnie bać. I bardzo dobrze! Czas najwyższy.

Czytaj także:
„Była mi jak siostra, a dziś nie mogę oderwać wzroku od jej ciała. Byłem ślepy. Nie widziałem, że taki skarb mam pod nosem”
„Szwagierka nam zazdrości, bo nam się dobrze powodzi. Lafirynda ma chrapkę na naszą część spadku po rodzicach”
„Chciałam pomóc synowi i zostałam na lodzie. Gdy ja potrzebowałam finansowego wsparcia, odwrócił się do mnie plecami”

Redakcja poleca

REKLAMA