Sześć lat temu w centrum handlowym wpadłam przypadkiem na Jacka, mojego starego kolegę. Pogadaliśmy o tym i owym, aż wreszcie Jacek powiedział, że niebawem otwiera w Katowicach prywatną podstawówkę. Bardzo się ucieszyłam, bo moje dwie wnuczki akurat miały zacząć edukację. Drżałam na samą myśl, że trafią do przepełnionej, publicznej szkoły.
– Oczywiście dla ciebie będę miał preferencyjne czesne – obiecał Jacek, kiedy napomknęłam, że byłabym zainteresowana posłaniem tam dziewczynek.
– Jak tylko omówię to z synem i synową, od razu dam ci znać – obiecałam.
Rodzice dziewczynek mieli nienormowany czas pracy, a prywatna szkoła gwarantowała zajęcia od godziny 8 do 15 każdego dnia, potem zaś wliczoną w cenę czynną do późna świetlicę. To rozwiązywało problem opieki nad dziećmi po lekcjach. Nic dziwnego, że syn z synową przyklasnęli temu pomysłowi.
Cena za miesiąc nauki co prawda niemal zwalała z nóg, ale biorąc pod uwagę zniżkę, którą zaproponował mi Jacek, stawała się kwotą do przełknięcia. Na swoich wnuczkach nie miałam zamiaru oszczędzać i to ja wzięłam na siebie to finansowe zobowiązanie.
W tym czasie Sebastian dopiero rozkręcał swoje biuro projektowe. Wiedziałam, ze wziął kredyt na sprzęt komputerowy i specjalistyczne oprogramowanie. Z kolei synowa parę tygodni wcześniej zaczęła pracę z najniższą pensją w naszym lokalnym tygodniku.
– Jak się sprawdzę, dostanę podwyżkę – cieszyła się, a ja z całego serca wierzyłam, że prędzej czy później docenią tę dziewczynę, bo miała świetne pióro.
Ja sama pracowałam wtedy zawodowo jako księgowa i było mnie stać na to, żeby
w miarę spokojną ręką łożyć na edukację dziewczynek te kilkaset złotych. Byłam wdową, ale nie narzekałam na finanse.
Wnuczki szybko zaaklimatyzowały się w szkole
Chwaliły, że w klasie mają zaledwie parę koleżanek i kilku kolegów, a pani ze świetlicy gra z nimi w klasy. Uważałam, że posłanie ich do prywatnej podstawówki to był strzał w dziesiątkę. Byłam szczęśliwa i tylko od czasu do czasu moje dobre samopoczucie burzyły plotki, które pojawiały się w przedsiębiorstwie, gdzie od lat pracowałam.
Mówiono o redukcji etatów i zbliżającym się kryzysie. Atmosfera nie była optymistyczna. Słyszałam o planowanych zwolnieniach i o tym, że ci, którzy osiągnęli odpowiedni wiek, będą nakłaniani do jak najszybszego przejścia na emeryturę. Aż skóra mi cierpła.
– Jestem w świetnej formie, chcę dalej pracować – przekonywałam w zeszłym roku swojego szefa, jednak po jego minie widziałam, że niewiele już wskóram.
Jako łatwy cel zostałam przeznaczona do „odstrzału”. Według niego, skoro mogłam już przejść na emeryturę, powinnam to uczynić i tym samym zwolnić etat głównej księgowej dla kogoś młodszego.
Taka była ostatnimi czasy brutalna polityka kadrowa w mojej firmie. Doświadczony pracownik, chociaż jeszcze pełen sił, chcąc nie chcąc, musiał odejść. A na jego miejsce wskakiwał ktoś młody.
– Samo życie – myślałam gorzko, kiedy w styczniu zasiliłam szeregi emerytów.
Moja przyszłość finansowa nie rysowała się teraz w różowych barwach, tymczasem wciąż, zgodnie z umową, opłacałam czesne moich wnuczek. Miałam nadzieję, że syn w obliczu nowej sytuacji zmityguje się i zaproponuje w końcu wzięcie opłat za szkołę na swoje barki. Ku mojemu zaskoczeniu nic takiego jednak się nie zdarzyło.
Sebastian miał już zupełnie dobrze prosperująca firmę, a jego żona z szeregowej lokalnej dziennikarki, awansowała na zastępcę redaktora naczelnego naszego lokalnego tygodnika. Stać ich było na wiele, ale widać nie na taki gest.
Ciągle było im mało i ciągle narzekali!
A to, że nie mają na ratę kredytu na dom, a to, że nie stać ich na nowe auto. Nie poznawałam własnego dziecka, które tak materialistycznie patrzyło na świat. Honor nie pozwalał mi prosić o pomoc. Wolałam żyć o przysłowiowej kromce suchego chleba, niż przyznać się do finansowej klapy. Taka już jestem.
Tak więc dziewczynki wciąż uczą się za moje pieniądze… Optymistycznym aspektem jest tylko to, że za parę miesięcy kończą podstawówkę, a od nowego roku zaczynają naukę w państwowym gimnazjum. Wtedy dopiero złapię finansowy oddech.
Gdybym raz jeszcze miała podejmować takie zobowiązanie, dobrze bym się zastanowiła i upewniła co do swojej finansowej przyszłości. Zbyt naiwnie wierzyłam, że dam sobie radę. Życie jednak oduczyło mnie naiwności.
Czytaj także:
„Mąż miał wypadek i stracił sprawność, kiedy chciałam od niego odejść. Nie mogę go opuścić, mimo że się nade mną znęcał”
„Poszłam na studia, żeby upolować męża. Poznałam syna znanego adwokata, ale był dziecinny. Wybrałam... jego ojca”
„Było mi żal pracownicy i zaprosiłam ją na kawę. Uznała, że jesteśmy przyjaciółkami i przyczepiła się do mnie jak rzep”