„Teściowa mści się na mnie, bo jestem tylko biedną dziewuchą. Mam już dość udowadniania, że zasługuję na jej syna”

kobieta, którą męczy teściowa fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„Postanowiłam nie poruszać wiadomego tematu i udawać, że nic nie wiem i nie wyczuwam żadnej niechęci. Trudne to było, ale starałam się być miła dla mamy Jacka i szukałam pretekstu, żeby jej udowodnić, że jestem >>odpowiednia<<. Nie wyszło…”.
/ 29.08.2022 19:15
kobieta, którą męczy teściowa fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

Kiedy poznałam Jacka i okazało się, że on mieszka na wsi, ucieszyłam się. Pochodzę z miasta, ale jakoś zawsze ciągnęło mnie na wieś. Z tego powodu zresztą poszłam na SGGW w Warszawie, bo stwierdziłam, że prędzej czy później muszę się wyprowadzić na łono natury. A że w rodzinie żadnego rolnika nie było, to musiałam przynajmniej zdobyć odpowiednie wykształcenie.

Jacek studiował ze mną na tym samym roku

On z kolei miał przejąć gospodarkę po rodzicach i chciał podejść do tematu profesjonalnie. Rok przed skończeniem studiów postanowiliśmy się pobrać. Trzeba było powiedzieć o tym rodzinie. Moja mama znała Jacka od dawna, nieraz przychodził do nas na obiad. Zaakceptowała go od razu, tata po czasie też się do niego przekonał.

Ale w rodzinnym domu Jacka jeszcze nie byliśmy, jakoś przez te wszystkie lata się nie składało. Ja w wakacje zawsze znajdowałam sobie pracę za granicą, żeby dorobić do studiów, a w czasie roku akademickiego po prostu nie było okazji. Więc rodziców mojego narzeczonego miałam zobaczyć po raz pierwszy w życiu. Bałam się jak diabli i, jak się okazało, słusznie. Tata Jacka zrobił na mnie pozytywne wrażenie, wydawało mi się, że i on mnie polubił. Za to jego mama…

Od samego początku była do mnie negatywnie nastawiona i nawet nie próbowała tego ukrywać. Przywitała mnie bardzo chłodno i już podczas pierwszej rozmowy skrytykowała fakt, że pochodzę z miasta.

– Nie podoba mi się miejskie chowanie – oznajmiła. – Dziewuchy są przyzwyczajone do wygód, do tego, że wszystko dostają. Tu trzeba pracować.

– Ja się pracy nie boję – zaprotestowałam od razu. – A wieś lubię, dlatego wybrałam takie studia.

– Każda lubi, a jak przychodzi co do czego, to obornik jej śmierdzi – prychnęła tylko niedoszła teściowa.

Wiedziałam, że mnie nie zaakceptuje

Ewidentnie nie pasowałam mamie Jacka, a kiedy podsłuchałam ich rozmowę, byłam już pewna, że mnie nie zaakceptuje. Poszłam na spacer i gdy wracałam, usłyszałam podniesione głosy. Mój chłopak dyskutował z matką. Stanęłam pod ścianą, i wstrzymując oddech, słuchałam.

– Dałeś się zaślepić! – krzyczała mama Jacka. – Przecież ona leci na twoje pieniądze! Naprawdę, liczyłam, że znajdziesz kogoś odpowiedniego!

– Ona na nic nie leci, zarabia na siebie i swoje studia – bronił mnie ukochany. – I jest jak najbardziej odpowiednią osobą!

– Odpowiednią?! – wysyczała jego matka, a ja aż się wzdrygnęłam. – Nie dość, że paniusia z miasta, to jeszcze biedna jak mysz kościelna! Ona ma przejąć po nas naszą ziemię, szklarnię? Po moim trupie!

Nie dałam po sobie poznać, że słyszałam tę rozmowę, chociaż atmosfera do końca dnia i tak była napięta. A następnego ranka wyjechaliśmy, trzy dni wcześniej niż planowaliśmy. Postanowiłam nie poruszać wiadomego tematu i udawać, że nic nie wiem i nie wyczuwam żadnej niechęci. Trudne to było, ale starałam się być miła dla mamy Jacka i szukałam pretekstu, żeby jej udowodnić, że jestem „odpowiednia”. Nie wyszło…

Kiedy pojechaliśmy oficjalnie powiedzieć o naszym ślubie, bez słowa wyszła z pokoju. A potem oznajmiła Jackowi, że ona się nie zgadza i nie da nam swojego błogosławieństwa. Bardzo to przeżywaliśmy, zwłaszcza Jacek. Ale liczyliśmy na to, że zmieni zdanie. Po ślubie chcieliśmy przecież zamieszkać na wsi.

– Postawimy własny dom – powiedział Jacek. – I nie będziemy od niej w żaden sposób zależni.

– Kiedyś tak – przytakiwałam. – Ale na początku gdzie będziemy mieszkać? I za co ten dom postawimy?

– Coś przecież na wesele dostaniemy – odparł na to Jacek.

Baliśmy się, że teściowa nie przyjdzie! 

Owszem, dostaliśmy. Ale niezbyt dużo. W dodatku usłyszeliśmy od mamy Jacka, że ona się nie zgadza na mieszkanie z nami, a konkretnie ze mną, pod jednym dachem. W ogóle z tym ślubem i weselem to były niezłe przeboje. Baliśmy się, że teściowa nie przyjdzie! Ale chyba doszła do wniosku, że z jedynym synem nie będzie się kłócić.

Po ślubie wprowadziliśmy się do niej, ale na krótko. Tak strasznie uprzykrzała nam życie, że stwierdziliśmy, że możemy mieszkać gdziekolwiek, byle z dala od niej. Oczywiście nie zatrzymywała nas…

– Masz zapisany domek po babci – powiedziała Jackowi. – Jest twój, możecie tam sobie siedzieć.

Jacek się wkurzył. Liczył na pomoc, lepsze traktowanie. Ale nie zamierzał o nic prosić.

– Ziemia jest twoja, udział w gospodarstwie masz – jego tata był zdecydowanie po naszej stronie. – Przykro mi, że tak się to potoczyło.

Prawdę mówiąc, kiedy zobaczyłam tę babciną chałupkę, załamałam się. Murowana była, ale malutka i strasznie zaniedbana. Stała sobie na końcu pola – tam kiedyś było rodzinne siedlisko. Prąd na szczęście był doprowadzony, musieliśmy tylko na nowo podpisać umowę. Ale wody nie mieliśmy!

– Wykopiemy studnię, założymy pompę, mamy przecież pieniądze z wesela – pocieszał mnie Jacek. – I szambo wymurujemy.

 

Sam domek prezentował się fatalnie. Duża sień, jeden pokój i, nie wiedzieć po co, olbrzymia kuchnia. No i jeszcze jakieś pomieszczenie, coś w rodzaju komórki – od razu stwierdziliśmy, że zrobimy tam łazienkę. Ale wszystko wymagało remontu.

Wprowadziliśmy się tam wczesnym latem, Jacek od razu zarządził prace remontowe, ja próbowałam ogarnąć jakoś wnętrze. Najbardziej przerażał mnie stary piec, z którym nie wiedziałam, co zrobić. Najpierw kombinowałam, że po prostu go rozbierzemy, ale mój mąż wpadł na inny pomysł.

– Słuchaj, piec jest ładny, przerobimy go, żeby był piecem do pieczenia, pizzę nawet możemy tam robić. A do gotowania kupimy normalną kuchnię gazową i podłączymy do butli.

Jacek bardzo się starał. Podziwiałam go

Chodziłam po zawalonych śmieciami i potłuczonym szkłem podłogach i coraz bardziej się załamywałam. Byłam zła na swoją teściową, że tak nas urządziła. Chciałam mieszkać na wsi, ale ten domek mnie przerastał. Zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno dam radę.

– Nie martw się, nie jesteś sama – przytulał mnie Jacek. – Uda nam się.

Uparł się, i gdyby nie on, pewnie wpadłabym w depresję. Ale miał rację – daliśmy sobie radę.

Podziwiałam go. To on rano jechał do ojca, na pole, a potem wracał do domu i pomagał przy remoncie. Ja pilnowałam ekip i sprzątałam. Powoli nasz domeczek zaczął jako tako wyglądać. A kiedy jeszcze wyrwałam chwasty i odsłoniłam stare rabaty, zaczęłam go nawet lubić.

– Wiesz, tu jest przecież strych… – mało odkrywczo stwierdził mój mąż, gdy pewnego wieczoru siedzieliśmy na nowym ganku.

To był piękny wieczór. Pachniało świeżym drewnem i maciejką.

– Wiem, sprzątałam go przez dwa tygodnie – wzruszyłam ramionami.

– Chodzi o to, że jest dość wysoki, ze dwa pokoje da się tam zrobić…

Fakt! Obejrzeliśmy razem górę. Dach był w dobrym stanie, wystarczyło go tylko ocieplić. Na podłodze leżała wylewka zrobiona kilka lat wcześniej przez jednego wujka, więc panele powinny załatwić sprawę…

Przez cały ten czas tata Jacka odwiedził nas dwa razy, teściowa nigdy. Pierwsze święta Bożego Narodzenia spędziliśmy u moich rodziców. Nasz domek jeszcze wymagał sporo pracy, a teściowa… nas nie zapraszała. Dopiero kiedy Jacek zadzwonił w Wigilię z życzeniami, wyskoczyła z pretensjami, dlaczego nie przyjedziemy.

– Dałaś nam wyraźnie do zrozumienia, że nas nie chcesz – nie przebierał w słowach. – Więc pojechaliśmy do rodziców Malwiny.

Kiedy zaszłam w ciążę, liczyłam, że się zmieni

Miałam nadzieję, że po tym wszystkim przemyśli sprawę, ale nie – jeszcze bardziej się zawzięła. Mieszkamy niespełna kilometr od siebie, a widujemy się dosłownie kilka razy w roku. Na imieninach jej i teścia, i czasem jak jadę z Jackiem do sklepu, to do nich zaglądamy. Ale teściowa ledwie raczy się wtedy do mnie odezwać! 

Niestety! Owszem, pogratulowała nam… i tyle. Zaprosiliśmy ją na chrzciny Oli. Robiliśmy je w restauracji, bo w naszym malutkim domku nie ma aż tyle miejsca. Łaskawie przyjechała. Ale żeby się z nami przeprosić, szczerze porozmawiać? Nic z tego!

Wtedy powiedziałam: „dość”. Nie będę jej błagała o wybaczenie. Przecież nic złego nie zrobiłam! A skoro nawet wnuczka nie zmieniła jej nastawienia, to już nic nie pomoże. Minęły cztery lata od naszego ślubu.

Mamy wyremontowany dom z łazienką, dwa pokoiki na strychu. Na dole salon z kuchnią i małą sypialnię. Wokół duży ogród, w którym sadzę warzywa i owoce. Jacek wykopał piwniczkę na przetwory. I kiedy siedzę wieczorem w ogrodzie, patrząc, jak moja Ola biega po podwórku, to myślę, że teściowa nie miała racji.

Dałam sobie radę i nadal kocham wieś. Szkoda, że nie chce się o tym przekonać, ale to jej strata. Ja już wiem, że tu jest moje miejsce.

Czytaj także:
„Mąż oznajmił, że w tym roku z naszych wakacji nici, bo nas nie stać. Wymyśliliśmy plan, który zmienił wszystko”
„Kochałem Ninę, ale ona potraktowała mnie jak zabawkę. Na szczęście mam nasze wspólne zdjęcia, na pewno zaciekawią jej męża”
„Dzieci od lat żyły jak pies z kotem, bo poróżniły je pieniądze. Dopiero moja wymyślona choroba zakopała ich topór wojenny"

Redakcja poleca

REKLAMA