„Mąż oznajmił, że w tym roku z naszych wakacji nici, bo nas nie stać. Wymyśliliśmy plan, który zmienił wszystko”

Mama i syn liczą pieniądze fot. Adobe Stock, gelmold
„Zanim o coś poprosili, co dotąd czynili bezrefleksyjnie, na zasadzie „mama, a kupisz miii”, zastanawiali się, ile to będzie kosztować i ile za to mogą nabyć gofrów i lodów na wakacjach. Oczywiście nie chcieliśmy, by zmienili się w skąpców szczędzących sobie i innym wszystkiego, co sprawia przyjemność, ale bycie utracjuszem bywa równie groźne".
/ 25.08.2022 09:59
Mama i syn liczą pieniądze fot. Adobe Stock, gelmold

Najpierw mąż oznajmił, że w tym roku z naszych wakacji nici, bo nas nie stać. Ale widząc miny dzieci, zaraz tajemniczo dodał: no chyba że… Analizowaliśmy nasze oszczędności i wydatki.

Faktycznie, nowa pralka, popsuta rura w łazience, ortodonta młodego… – finansowe niespodzianki sprawiły, że kupka pieniędzy oznaczona jako „przyjemności” stopniała w szybkim tempie.

– Cooo? Dlaczego? Nieee! – jęki i protesty rozlegały się w naszym salonie przez kilka minut. Przekrzykiwanie się, udawanie martwych, przewieszanie się przez boki kanapy… Nasze dzieci odstawiały pełen pakiet spektaklowy.

– No chyba… że uda nam się jakoś zaoszczędzić na wakacje. Albo dozbierać – mąż zawiesił głos, czekając na reakcję.

– Pewnie, że się uda! Tak! – chłopaki zaczęli wyrażać entuzjazm głośno i gwałtownie, klaszcząc i tupiąc. Uciszyłam ich z obawy, że zaraz nawiedzą nas sąsiedzi z pretensjami o wywołanie trzęsienia ziemi.

– Hm, ja mogę wziąć nadgodziny w pracy, mama też, ale to za mało. Poza tym to trochę niesprawiedliwe, żeby na przyjemności dla całej naszej czwórki pracowały tylko dwie osoby, prawda?

Entuzjazm u młodzieży opadł, bo chłopcy zaczęli węszyć podstęp. Niemniej ciągnęliśmy temat:

– Babcia i dziadek obiecali pomóc. Potrzebują wyręki w zakupach, sprzątaniu, wyprowadzaniu Alfa, myciu samochodu. Obiecali dołożyć się do wakacji także za koszenie trawnika i grabienie tej skoszonej trawy – powiedziałam.

– Sąsiadka z klatki obok złamała nogę i pytała, czy któryś z was nie chciałby jej pomóc z wyprowadzaniem psa i tak dorobić do kieszonkowego – podrzucił kolejną propozycję mój mąż.  – Dodatkowo ograniczymy wydatki na różne głupotki i dzięki temu wszystkiemu może wakacje jednak będą.

Synowie wzięli się solidnie do roboty, byłam dumna

Z taki argumentem się nie dyskutuje, więc chłopcy stwierdzili, że biorą się do roboty. I faktycznie zaczęli solidnie zasuwać. Nie zmuszaliśmy ich do robienia czegokolwiek, ale pięciozłotówki pojawiały się w słoiku na „fundusz wakacyjny” z regularnością, która nas zaskoczyła. Co więcej, choć słoik był otwarty, monety z niego nie znikały, bo któryś z chłopców się skusił. Nie kryłam dumy z synów, z tego, że wraz z nami starają się dzielnie uzbierać pieniądze na wypoczynek.

– Przecież jesteśmy partnerami, no nie? – stwierdził Darek, ośmiolatek, jakby to było coś oczywistego.

Zdziwiło mnie jego dojrzałe podejście. Przyzwyczailiśmy się do tego, że w pędzie robimy wszystko z mężem sami, bez angażowania dzieci. Bo lepiej, szybciej, pewniej. Sądziliśmy też, że nie ma potrzeby wtajemniczać ich w kłopoty dnia codziennego, zwłaszcza finansowe.

Więc chłopcy również się wycofywali, zajęci nauką i graniem na konsoli, niezainteresowani tym, co dzieje się wokół, jakby ich to nie dotyczyło. A wystarczyło szczerze z nimi porozmawiać, by zmienili nastawienie. Bo skoro mogli się włączyć, to poczuli się ważni, cenni, przydatni.

W słoiku przybywało monet

Każdego dnia widzieliśmy, że mają coraz większą frajdę z tego, że w słoiku przybywa monet, a także z tego, że pomogli dziadkom, sąsiadce, koledze, który nie umiał rozwiązać zadania. Nieważne, czy dostawali za to pieniądze, czy nie, angażowali się coraz mocniej w życie okolicy, w której żyli. I nauczyli się czegoś, co im się przyda w przyszłości: rozwagi w wydawaniu pieniędzy.

Zanim o coś poprosili, co dotąd czynili bezrefleksyjnie, na zasadzie „mama, a kupisz miii”, zastanawiali się, ile to będzie kosztować i ile za to mogą nabyć gofrów i lodów na wakacjach. Oczywiście nie chcieliśmy, by zmienili się w skąpców szczędzących sobie i innym wszystkiego, co sprawia przyjemność, ale bycie utracjuszem bywa równie groźne.

W końcu oficjalnie przeliczyliśmy uzbierane pieniądze. Razem z naszymi dodatkami za nadgodziny wystarczyłoby na jakiś wyjazd, choć bez specjalnych szaleństw.

– No dobra… – mąż sięgnął do portfela i wyciągnął pięćset złotych. – Miałem za to kupić części do motocykla dziadka, ale to może poczekać.

Motocykl teścia stał w naszym garażu i czekał na remont, by znów mógł stać się królem szos. To była miłość mojego męża, bo wiązała się z mnóstwem wspomnień z jego tatą. Wiedziałam, że to spore wyrzeczenie ze strony męża, bo tego lata chciał ruszyć już na jakąś wycieczkę.

– To ja nie będę gorsza… – westchnęłam i dołożyłam do funduszu wakacyjnego dwieście złotych.

– Miałam sobie kupić nowe buty, ale… Ile par butów potrzebuje człowiek? Pożegnałam w myślach zamszowe, turkusowe szpilki, które zamierzałam kupić sobie na urodziny. Udałam, że ocieram łzę smutku, co rozbawiło chłopaków.

– Ja też coś mam! – Darek pobiegł do pokoju i wrócił ze stówką w dłoni. – Dostałem od dziadków na urodziny i schowałem. Też się dołożę! Starszy syn zrobił w tył zwrot, a gdy wrócił, dołożył do puli trzy setki.

– A ty skąd masz taką gotówkę? – zdumiałam się.

– Oszczędzałem kieszonkowe. No i też dostałem na urodziny od dziadków. I sprzedałem koledze tę grę, co kiedyś tata kupił, a która nawet nie chciała się odpalić na naszym komputerze.

– Jak tak dalej pójdzie, to nie będziemy się musieli martwić, kto nas utrzyma na emeryturze, kiedy się system zawali… – mruknął mój mąż, kręcąc głową.

– No dobra, kochani. Jest lepiej niż nieźle. To co, mapa w dłoń i wybieramy kierunek? Góry? Morze czy jezioro?

– Jezioro! – chłopcy byli zgodni.

To były nasze najlepsze wakacje

Pogoda dopisała i chłopcy całymi dniami nie wychodzili z wody. Zastanawiałam się, czy nie wyrosną im skrzela, zanim wrócimy do domu. Godzinami pływali, skakali na bombę, nurkowali. Poznawali kolegów i koleżanki, bawili się i biegali po plaży całą bandą.

My zaś mogliśmy patrzeć na nich, opalać się, czytać w cieniu albo… nie robić dosłownie nic. Piękna sprawa. Był czas na spacery i zwiedzanie okolicy. Na granie w planszówki wieczorami, a przegrany robił kolację. Chłopcy zastanawiali się pięć razy, zanim wydali pieniądze na automaty do gier czy jakieś zabawki, których pełno było na straganach, ustawionych przy drodze do jeziora.

Każda piątka trzymana w palcach oznaczała spacer z psem sąsiadki albo koszenie trawnika u dziadków. Zaczynali poznawać wartość pieniądza i znaczenie pracy. I często rezygnowali z kolejnej „atrakcji”, bo stwierdzali, że nie jest warta swojej ceny. Zresztą największa atrakcja i tak czekała tuż za rogiem, za darmo.

Jak wtedy, gdy znaleźli zdechłą żmiję i nosili ją na patyku przez pół dnia, co ja przypłaciłam prawie zawałem serca. Przegadaliśmy mnóstwo czasu i odkryliśmy, że jesteśmy dla sobie świetnymi rozmówcami, mimo różnicy pokoleń. Oni doceniali to, co my mieliśmy im do powiedzenia, a my zaczęliśmy wreszcie naprawdę wsłuchiwać się w to, co mówią nasze dzieciaki. Chcieliśmy się lepiej poznać. Niby powinno to być oczywiste dla dzieci i rodziców.

Niby już wiedzieliśmy o sobie bardzo dużo, ale teraz zapragnęliśmy się dowiedzieć jeszcze więcej. Bo ludzie, mali czy duzi, się zmieniają, nie są constans. Chcieliśmy wiedzieć, co myślą, co czują nasi synowie, jakie mają plany, marzenia.

A oni byli równie ciekawi nas, włączając w to jeszcze pytania o przeszłość, jacy byliśmy w ich wieku, co robiliśmy, czego się baliśmy, czego pragnęliśmy, czego żałujemy. Wróciliśmy z tych wakacji wypoczęci, szczęśliwi. Nauczeni siebie na nowo. Wcześniej staraliśmy się zapełnić każdą chwilę jakąś aktywnością, działaniem, atrakcjami, jakbyśmy wcale nie chcieli być razem.

Teraz zaczęliśmy czerpać radość z bycia obok siebie. Nawet jeśli oznaczało to po prostu przytulenie się i trwanie w ciszy. Bardzo mi takiego wtulania się brakowało z czasów, gdy chłopcy byli niemowlakami, gdy taka tuląca obecność była sygnałem miłości między nami.

Te wakacje nas zmieniły

By nie zgubić tej więzi po wakacjach, by nie zmarnować tego, co osiągnęliśmy, porzuciliśmy część zajęć dodatkowych na rzecz wspólnych spacerów. Nie wybieraliśmy się tak często do kina, bo w domu zawsze można zatrzymać film i wrócić do niego po wizycie w toalecie czy zrobieniu dodatkowej porcji popcornu, gdy ten zniknął w niewyjaśnionych okolicznościach już w połowie seansu.

Dziadkowie doczekali się, że wnuki przychodziły do nich chętniej, bez dopominania się. By pogadać i by im pomóc w drobnych robótkach. Nie dla „piątek”, choć jak je dostawali, nie odmawiali. To była kwestia umowy między nestorami i juniorami, w którą my, seniorzy, nie wnikaliśmy. Tak oto nasza rodzina stała się bardziej rodzinna. Kto by pomyślał, że niedobór kasy może być taki uzdrawiający dla relacji.

Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana

Redakcja poleca

REKLAMA