„Mój mąż brzydził się córką, bo marzył o chłopcu. Ona go kochała, a on nie chciał jej dotknąć nawet kijem przez szmatę”

nieszczęśliwa nastolatka fot. Getty Images, Richard Bailey
„Próbowała ze wszystkich sił. Robiła, co mogła, żeby zaskarbić sobie ojcowską miłość, ale tak to nie funkcjonuje. Albo ktoś darzy cię uczuciem, albo nie. Ani razu jej nie przygarnął, nie cmoknął, ciągle ją odtrącał i obchodził się z nią gorzej niż z cudzym dzieciakiem”.
/ 03.07.2024 08:30
nieszczęśliwa nastolatka fot. Getty Images, Richard Bailey

Mój mąż po prostu oszalał na punkcie syna, którego nie miał, a ja nie mogłam mu go dać. Swoją frustrację przelewał na naszą córkę, która nie spełniała jego oczekiwań tylko dlatego, że nie była dziewczynką. Przecież to jest chore!

Bardzo chciał mieć syna

Nasza niewielka rodzinka od zawsze miała problemy z dogadaniem się i okazywaniem sobie nawzajem ciepłych uczuć, mimo że robiłam, co w mojej mocy, abyśmy chociaż darzyli się szacunkiem i uznaniem. Wydałam na świat zaledwie jedno maleństwo – córeczkę.

Małżonek nieustannie wypominał mi, że to niby ja ponoszę odpowiedzialność za powikłania, które nastąpiły po urodzeniu naszego dziecka i uniemożliwiły mi zajście w kolejną ciążę. Sęk w tym, że Wiesław od zawsze chciał doczekać się męskiego potomka, któremu – jak wielokrotnie wspominał – pragnął przekazać swoje geny i rodowe nazwisko. Śmiałam się z jego postawy, gdyż zachowywał się bez sensu, a jego ambicje były staroświeckie i godne jakiegoś możnowładcy z zamierzchłych czasów.

– Oprócz familijnego miana, paru wątpliwej jakości przymiotów i całej masy ewidentnych przywar, czy twoje dziecko otrzyma coś jeszcze w spadku po tobie? – przekomarzałam się z nim żartobliwie.

Obruszał się tylko i fukał, kompletnie pozbawiony autoironii i niezdolny do śmiania się z samego siebie. Podchodził do tego tematu śmiertelnie poważnie. Zdecydowanie przesadnie, co było dość przykre. Gdy byłam w ciąży, nie miałam pewności, jakiej płci będzie dziecko. Mój małżonek natomiast wszem i wobec rozpowiadał, że na pewno urodzi się chłopczyk.

Nie mam zielonego pojęcia, skąd brała się jego pewność. Gdy lekarze oznajmili, że urodziłam córeczkę, mój mąż opuścił szpital i pojawił się dopiero wtedy, gdy nadszedł czas, aby zabrać nas do domu. Krępował się przyznać przed swoimi kumplami, że został ojcem dziewczynki, a ja kompletnie nie potrafiłam pojąć, dlaczego tak się zachowuje.

Każdy rozsądny człowiek powie, że liczy się tylko to, żeby maluch przyszedł na świat w pełni sił, a nie to, czy to chłopiec, czy dziewczynka. Dla mojego męża jednak ten szczegół stanowił kwestię pierwszorzędną, kluczową wręcz. Miałam nadzieję, że z biegiem czasu zmieni się, nabierze rozumu i inaczej spojrzy na sprawę, bo nasza mała Anielka to był taki uroczy bobasek. Niejeden tata oddałby wszystko, żeby mieć taką córeczkę. Ale nie mój Wiesiek.

Była między nimi przepaść

Aniela od zawsze wyczuwała ten dystans, a wręcz można by rzecz awersję, jaką przejawiał względem niej tata. Maluchy są niezwykle wyczulone na tego typu kwestie, a mój ślubny nawet nie silił się, by zostać porządnym ojcem. Nie wyprowadzał córeczki na świeże powietrze, nie zabierał jej na huśtawki czy zjeżdżalnie, nie ciągnął sanek, kiedy spadł śnieg.

Nawet nie zająknął się, by poczytać jej choć jedną bajeczkę na dobranoc. Nauka jazdy na dwóch kółkach czy podwożenie do podstawówki? Zapomnij! O wspólnym siedzeniu nad zadaniami domowymi też można było tylko pomarzyć.

Anielka non stop przebywała w moim towarzystwie. To ja byłam jej nieodłączną kompanką i pomocą, zupełnie jakby była pod opieką samotnego rodzica. Wiesiek sporadycznie zagadywał do córki, przeważnie rzucając tylko krótkie „nie zawracaj mi głowy”. Posłuszna dziewczynka nie narzucała się więc tacie, bawiąc się w pojedynkę bądź spędzając czas ze mną w kuchni.

Skromna, ułożona, pokorna, wzorowa uczennica. Robiła, co tylko mogła. Marzyła o tym, żeby zapracować na ojcowską miłość, jednak... tak to nie funkcjonuje. Albo ktoś darzy cię uczuciem, albo nie. Nie sposób na nie zasłużyć, bo wówczas przestaje być prawdziwe.

Przez ostatnie lata, jeżeli dochodziło do sprzeczek między mną a moim mężem, to głównie na temat jego zachowania wobec Anielki. Ani razu jej nie przygarnął, nie cmoknął, za każdym razem ją odtrącał i obchodził się z nią źle, gorzej niż z cudzym dzieckiem. Ona bardzo to przeżywała, ponieważ dostrzegała, że inni ojcowie piastują swoje córunie i obchodzą się z nimi jak z księżniczkami.

Zawsze chciała dać z siebie wszystko, by tata mógł powiedzieć, że jest jego dumą i radością. Wielokrotnie czułam, jak pęka mi serce, gdy przytulała się do mnie, zalewając się łzami i dopytując, dlaczego tatuś nie darzy jej miłością. Nie zliczę momentów, kiedy go przed nią usprawiedliwiałam...

Nie przejął się tym zbyt mocno

W dniu, gdy kończyła osiemnaście lat, w końcu dała sobie spokój z łzami i dopytywaniem. Zamiast tego, odważnie stanęła naprzeciwko swego taty i powiedziała mu prosto w oczy, co o nim myśli. Będąc u progu dorosłości, oznajmiła mu, że nigdy nie zachowywał się wobec niej jak na ojca przystało, więc od tej pory jest dla niej martwy.

– Skoro nie chciałeś mieć córki, to możesz uznać, że jej nie masz.

Skończyła szkołę średnią i udała się na uczelnię. Uczyła się pilnie, a na własne potrzeby zarabiała sama. Wysyłałam jej oszczędności, które udało mi się uzbierać, mimo że małżonek marudził, że jeśli ona jest dla niego martwa, to on dla niej również.

– Mów sobie, co chcesz – odpowiadałam z goryczą w głosie.

Jako matka, nie wyobrażałam sobie, by porzucić własną córkę i odmówić jej pomocy. Darzyłam Anielkę ogromnym uczuciem i miałam pewność, że jest ono odwzajemnione, mimo że szczerze mówiąc, nie byłoby dla mnie zaskoczeniem, gdyby zerwała ze mną kontakt. To prawdziwy cud, że nasza relacja wciąż była mocna i córka nie przecięła jej jak nożem, tak jak uczyniła to w przypadku swojej więzi z tatą.

Nigdy nie poruszała tematu ojca, a kiedy tylko próbowałam nawiązać do tego wątku, natychmiast mnie uciszała. Nawet w czasie świąt rodzinnych wolała trzymać się z dala od domu, byleby tylko uniknąć spotkania z nim. Czułam żal do Wieśka, że z jego winy nie mogłam cieszyć się świątecznym czasem razem z naszą pociechą.

– Jakoś nie kojarzę, żebym doczekał się z tobą potomstwa – upierał się ten tępy muł, grając twardego zawodnika.

Ona była nazbyt obolała, żeby przebaczyć. On – za bardzo pyszny, by uznać swą omyłkę. No a ja? Znajdowałam się pomiędzy nimi.

Miał w nosie swoje dziecko

Aniela ukończyła uczelnię, zdobyła posadę, stanęła na ślubnym kobiercu i budowała swoją codzienność u boku kogoś, kto ją szanował i troszczył się o nią. Sporadycznie bywałam u nich z wizytą, a niekiedy oni wpadali na kawę, ale niezmiennie umawialiśmy się w knajpie na mieście. Aniela za nic w świecie nie chciała postawić nogi w domu „tamtego gościa, bo tak o nim mówiła.

Fakt, że mieszkałam tam razem z nim i było to jej rodzinne gniazdo, w ogóle się dla niej nie liczył. Trudno, co zrobić. Swoją drogą, ostatnimi czasy dzieciaki napomknęły, że planują powiększenie rodziny. Liczyłam po cichu, że informacja o pojawieniu się wnuczka wpłynie na mojego męża. Wiesiek nie wybrał się z nami na ślub naszej córki, ale kto wie – może perspektywa chrzcin go do tego skłoni? Wtedy namówiłabym go, żeby przeprosił nasze dziecko. Dopilnowałabym, aby to zrobił. A później to już pójdzie z górki…

Co ja sobie myślałam? Że dam radę go naprostować? Dotąd nie potrafiłam przemówić mu do rozsądku. A co będzie, jak na świat przyjdzie wnusia? A jeśli ten uparty muł znowu popełni te same błędy? A gdy zacznie zrzędzić: „wielka mi rzecz, że wnuk, ale przecież nie z moim nazwiskiem”? Czy mogę zaryzykować? Czy Aniela zaryzykuje? Szczerze w to wątpię.

Ona już nie zabiegała o jego przychylność. Na pewno nie wykorzysta własnej pociechy jako karty przetargowej. Ale może ten stary cap w końcu zmądrzeje? Wnuczęta zmiękczają nawet najtwardsze serca, burzą najwyższe zapory...

Przemyślenia te straciły na znaczeniu, kiedy małżonek wylądował w szpitalu. Przez parę dni skręcał się z boleści, aż w końcu wyszło na jaw, że to wcale nie kamienie nerkowe. Ponoć nowotwory nerek to niezwykle rzadkie schorzenie, stanowiące zaledwie kilka procent wszystkich przypadków raka, a Wieśkowi udało się wyhodować guzy w obydwu nerkach. Zdecydował się na terapię, ale cóż, niewiele można było zdziałać oprócz chirurgicznego wycięcia obu narządów i gorących modłów o rychłą transplantację.

Nie mogłam być dawcą

Spędziłam pół nocy na płaczu, po czym zdecydowałam się zarejestrować jako ewentualny żywy dawca. Doktor dał mi jasno do zrozumienia, że liczy się każda chwila. Strach paraliżował mnie do szpiku kości. Ale czy naprawdę miałam jakiś wybór, gdy w grę wchodziło ratowanie osoby, której ślubowałam wierność wobec Stwórcy i bliskich?

Facet do ideałów nie należał, ale darzyłam go uczuciem i pragnęłam, żeby przed odejściem z tego świata doszedł do porozumienia ze swoim dzieckiem. Marzyłam, by córka mu przebaczyła, a on pojął, jakim był durniem i ile przez to stracił. Chciałam również, aby Anielka uwolniła się od rozgoryczenia i urazy. Zamierzałam nie pozwolić mu umrzeć, dopóki jej nie przeprosi. Oświadczyłam, że oddam mu swoją nerkę. Nim dzień dobiegł końca, znalazłam się na badaniach.

Po otrzymaniu informacji, że nie mogę być dawcą, tego samego dnia zostałam skreślona z listy. Okazało się, że mój organizm nie nadaje się do tego celu, a stan mojego zdrowia jest na tyle zły, że zamiast pomagać innym, sama mogę potrzebować ratunku w niedalekiej przyszłości.

– Czy posiadają państwo dzieci? W takich sytuacjach to zazwyczaj dzieci są najlepszymi… – próbował wyjaśnić doktor.

– Nie mamy żadnych dzieci! – wrzasnął Wiesiek, a jego twarz przybrała wściekle czerwony kolor. Zmierzył mnie wzrokiem i syknął: – Nawet o tym nie myśl, rozumiesz? Nawet nie próbuj…

Ciężko stwierdzić, co nim kierowało – duma, wstyd, zwykła ludzka przyzwoitość, a może jeszcze inne pobudki. Jedno było pewne: nie życzył sobie, żeby jego córka, wobec której nie przejawiał zbytnio ojcowskich uczuć, oddawała mu swoją nerkę. Perspektywa tego, że miałaby się dla niego poświęcić, że byłby jej coś winien, napawała go niechęcią...

Doktor nie przejął się jego wątpliwościami.

– Proszę czym prędzej sprowadzić tu córkę – powiedział, patrząc na mnie.

Wobec tego opuściłam salę, nie zerkając w stronę Wieśka. Na korytarzu wyjęłam komórkę i wykręciłam numer do Anieli.

– Kochanie… – mój głos zadrżał.

– Mamo, co jest? Dobrze się czujesz? – w jej głosie słychać było niepokój.

– To o tatę chodzi…

Streściłam jej całą sytuację, a ona przez dłuższą chwilę nie odezwała się ani słowem.

– Mamo, przykro mi, ale… – w końcu przerwała ciszę. – Nie dam rady. Ten mężczyzna od prawie piętnastu lat jest dla mnie nikim. Poza tym… Staramy się o dziecko. W tej chwili nie mogę podejmować żadnego ryzyka… Boję się, że w czasie ciąży mogłoby mi się coś stać…

Nie mogłam jej o to prosić

Słusznie mówiła. O czym ja w ogóle myślałam? Jak śmiałam w ogóle zakładać, że moje dziecko zechce oddać nerkę ojcu, którego nie znosi… Jako przyszła mama, nie może narażać zdrowia dla kogokolwiek!

– Masz rację, kochanie. Rozumiem. Nie da się tego zrobić. Wybacz mi tę prośbę. Ogarnęła mnie panika i…

– Nie bądź na mnie zła, bardzo cię o to proszę.

– Ależ wcale się nie gniewam. Jestem po prostu szczęśliwa, że niedługo zostanę babcią. Nie poddamy się i będziemy szukać dalej. Zdaję sobie sprawę, że jesteś rozczarowana tatą, a może i mną, bo go nie opuściłam i nie odeszłam razem z tobą, ale… on jest moim mężem. Ojcem mojego jedynego dziecka. Nie stanął na wysokości zadania jako tata, kompletnie sobie nie poradził, ale…

– Rozumiem to, mamo. Wiem o tym, ale proszę, nie oczekuj ode mnie, że ja to zrobię. Po prostu nie możesz… – nie dokończyła.

Urwała w pół zdania, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, co zamierzała przekazać. Nie powinnam była oczekiwać od niej czegoś takiego. Cieszyła się dobrym zdrowiem, miała całe życie przed sobą, marzyła o macierzyństwie, o opiece nad swoimi pociechami i byciu przy nich tak długo, jak to tylko możliwe. A żeby to osiągnąć, konieczna jest krzepkość ciała i ducha. Nie mogłam domagać się od niej aż takiej ofiary, szczególnie dla człowieka, który tak naprawdę nigdy nie zasłużył na miano jej prawdziwego taty.

Byłam doskonale świadoma sytuacji, lecz łzy i tak spływały mi po policzkach. Wiedziałam, że ostatnia szansa na ocalenie życia mojego ukochanego właśnie legła w gruzach. Mój mąż był jedynakiem, a jego rodzice już odeszli z tego świata. Zostało nam czekanie na przeszczep od zmarłego dawcy, jednak to wiązało się z kolejką, punktacją i zasadami typowania biorców. Niestety, mój małżonek nie znajdował się na czele tej listy... Lekarze dawali mu zaledwie kilka tygodni życia.

Czułam, że musimy maksymalnie wykorzystać ten czas, który nam pozostał. Dlatego każdą wolną chwilę spędzałam przy jego szpitalnym łóżku, towarzysząc mu w tych ostatnich momentach i robiąc co w mojej mocy, by ulżyć jego cierpieniom.

Chciała się z nim pojednać

W pewien słoneczny poranek w progu pokoju pojawiła się Aniela. Z wahaniem zerknęła do wnętrza, a moje oczy momentalnie zaszły łzami. Uświadomiłam sobie, że po blisko półtorej dekadzie wreszcie zobaczy się ze swoim tatą. Stałam jak wryta, niezdolna do ruchu czy słowa, zupełnie jakby ktoś rzucił na mnie czar. Radość mieszała się we mnie z lękiem. A co, jeśli powie coś... co mnie zaboli?

– Anielko… kochanie moje… – odezwał się ojciec, przerywając ciszę. – Cieszę się, że przy mnie jesteś… choć pewnie już za późno na te słowa, ale i tak je wypowiem… wybacz mi… po stokroć… i wiedz, że nie zasługuję… nie godzę się na to... – z trudem łapał oddech. – Nie zasłużyłem na taką miłość… od własnego dziecka…

Spojrzenie mężczyzny emanowało ogromem poczucia winy, smutku i bólu. Najwyraźniej dotarło do niego, jak bardzo zawinił, a to bolało bardziej niż śmiertelna choroba, która go trawiła.

– Tatusiu… ja nie dam rady… – wyszlochała Aniela, a łzy popłynęły jej po policzkach.

Przybyła w odwiedziny do taty, aby odbyć z nim szczerą rozmowę. Niestety, nie była w stanie zostać dawczynią nerki dla niego, gdyż okazało się, że spodziewa się dziecka. Tę nowinę poznała podczas wstępnych testów lekarskich, na które udała się następnego dnia po naszej wymianie zdań.

Mój ukochany odszedł z tego świata zaledwie kilka tygodni po tym zdarzeniu. Mimo to, udało mu się w tym krótkim czasie naprawić relacje z naszą córką. Przeprosił ją za wszystko i uzyskał jej wybaczenie. Przez te ostatnie tygodnie mógł trzymać ją za dłoń, wygłupiać się z nią i lepiej ją poznać. Choć to był bardzo krótki okres, to jednak dane mu było być dla niej tatą. Umarł w otoczeniu rodziny, pogodzony ze swoim przeznaczeniem i wyciszony wewnętrznie. Nie pozostawił po sobie żadnych niedokończonych kwestii ani niezagojonych urazów.

Niebawem upłynie rok od momentu, gdy odszedł od nas na zawsze. Kiedy przytulam do piersi naszą maleńką wnusię, dręczy mnie jedno – że zabrakło mi odwagi, by przeciwstawić się małżonkowi i wstawić się za naszym dzieckiem. Wszyscy ponieśliśmy z tego powodu ogromną stratę, a Wiesiu chyba największą.

Dziękuję Stwórcy, że Anielcia nie rzuciła na mnie klątwy za moje tchórzostwo, ale od dzisiaj będę walczyć z podwójną siłą. Wnuczęta potrafią zmiękczyć nawet najtwardsze serca i dodać nam odwagi. W obronie mojej małej księżniczki gotowa jestem rzucić wyzwanie całemu światu!

Grażyna, 57 lat

Czytaj także:
„Po 60-tce dostałam brutalnego kopniaka od męża i dzieci. Dostałam bilet w jedną stronę, prosto do samotnej starości”
„Byłam silną singielką, a ślub kojarzył mi się z zakuciem w kajdany i praniem męskich gaci. Gdy poznałam Piotra, zmiękłam”
„Dałam wnuczce 100 zł na urodziny, a ona mnie wyśmiała. Nie wie, że oddałam jej resztę emerytury”

Redakcja poleca

REKLAMA