Jestem słoikiem. Tak o mnie zawsze mówiła, z odcieniem pogardy w głosie, teściowa. Pochodzę z małego podgórskiego miasteczka, które nawet nie leży na turystycznych szlakach. Moja rodzina od pokoleń mieszka w tej cichej miejscowości, gdzie rytm dnia wyznaczają wschody i zachody słońca oraz dzwony na kościelnej wieży, wzywające na nabożeństwo. Niewiele się tam dzieje.
Młodzi szukają pracy w mieście. Któregoś dnia i ja spakowałam walizkę. Wyjechałam do Warszawy. Zamieszkałam z dwiema koleżankami, moimi krajankami, w wynajętym na spółkę mieszkaniu, znalazłam pracę w sklepie z odzieżą, rozpoczęłam nowe życie. Tylko jakoś nie mogłam się przyzwyczaić do tych światowych warunków. Odstawałam.
Dziewczyny pracowały i bawiły się na całego. Miały coraz to nowych chłopaków – żaden nie zagrzał długo miejsca. Uważałam, że się nie szanują, ale nie śmiałam im tego powiedzieć. Wykpiłyby mnie i nazwały świętoszką. Tak jak wtedy, gdy naiwnie spytałam, na którą godzinę chodzą na mszę w niedzielę. Chciałam do nich dołączyć, lecz okazało się że będę chodzić sama. Moje koleżanki utonęły w rozrywkach stolicy.
Mnie to wszystko jakoś nie pasowało. Owszem, lubiłam się bawić, jednak zniechęcały mnie strumienie alkoholu i zachowanie moich rówieśników. Może rzeczywiście byłam świętoszką. Swojego męża poznałam… na schodach wiodących do kościoła. Wpadł na mnie, przeprosił i zniknął w tłumie.
Później coraz częściej wpadaliśmy na siebie. Podobał mi się od samego początku. Tomasz był spokojny, mądry, dobrze wychowany. Po prostu ideał! Kiedy wreszcie poprosił, bym została jego żoną, pękałam ze szczęścia!
– Musisz poznać moich rodziców – powiedział pewnego dnia. – Na pewno cię pokochają. Zapraszają cię w niedzielę na obiad.
Tę wizytę będę pamiętać do końca życia
O serdecznym przyjęciu nie było nawet mowy. Przyszła teściowa urządziła mi istne przesłuchanie. Skąd pochodzę, jakie mam wykształcenie, gdzie pracuję. Widać było, że żadna odpowiedź jej się nie spodobała. Oj, nie o takiej synowej marzyła!
– To jakiś tłumok ze wsi – syknęła dosyć głośno do swojego męża, kiedy już wychodziliśmy.
W oczach stanęły mi łzy. Tomasz pocieszał mnie i zapewniał, że matka ma po prostu trudny charakter, i że wszystko się ułoży, ale ja w to nie wierzyłam.
– Ona mnie nienawidzi, uważa, że popełniasz błąd, żeniąc się ze mną.
– Kocham cię i chcę z tobą spędzić życie – odpowiedział poważnie. – I pamiętaj, nie wychodzisz za mąż za moją matkę, tylko za mnie.
Ślub wzięliśmy w „naszym” kościele. Przyjechali moi rodzice, lecz teściowa starała się ich nie widzieć, i jak najmniej mieć z nimi do czynienia. Wstydziła się małomiasteczkowych krewnych. Zaraz po ślubie mama odciągnęła mnie na chwilę na bok.
– Nie będziesz miała łatwego życia w tej rodzinie, córeczko – powiedziała zatroskana. – Ale pamiętaj, kochaj bliźniego swego jak siebie samego! Miłość rodzi miłość, nienawiść sieje spustoszenie w duszy. Nie pozwól, żeby i w twojej niechęć i nienawiść się zalęgły.
– Oj, mamo – wywinęłam się. – Daj spokój, wszystko się jakoś ułoży!
Teściowa nigdy mnie nie zaakceptowała
Latami jątrzyła, starając się rozbić nasze małżeństwo i odzyskać syna. Wszystko robiłam źle. Nie umiałam prowadzić domu, wychowywać dzieci, no i byłam rozrzutna, marnotrawiąc krwawicę jej syna.
Czasami zastanawiałam się, czy to na pewno chodzi o mnie. Czy inna kobieta na moim miejscu – ładniejsza, lepiej wykształcona – by ją zadowoliła? Chyba nie. Chyba każda byłaby zła. Na początku starałam się ją ułagodzić, zasłużyć na przyjęcie do rodziny. Z czasem zrozumiałam, że to zadanie ponad moje siły. Jaką przenikliwością wykazała się moja mama tuż po naszym ślubie! Nie raz, nie dwa przypominałam sobie jej słowa o miłości bliźniego.
Byłam wychowana w poszanowaniu zasad dekalogu, więc czy teraz, kiedy nadszedł czas próby, miałam to wszystko odrzucić? Teściowa robiła wszystko, żebym ją znienawidziła. Postanowiłam, że do tego nie dopuszczę. Znalazłam mądrego spowiednika, który utwierdzał mnie w słuszności tego, co robię, i bardzo mi pomagał w trudnych chwilach. Tomasz, widząc, co się dzieje, chciał nawet postawić sprawę na ostrzu noża i zerwać stosunki z matką, jednak ja na to nie pozwoliłam.
– To tylko stara, zatruta przez nienawiść kobieta – tłumaczyłam mu. – Nie możemy jej odtrącić. Ona nawet nie wie, jak bardzo nas potrzebuje.
Po niespodziewanej śmierci teścia, którego dopadł zawał, matka Tomasza stała się częstym gościem w naszym domu. Nie radziła sobie z samotnością, choć się do tego nie przyznawała. Twierdziła, że bywa u nas, bo jest potrzebna synowi, musi wszystkiego dopilnować, bo przecież ja się do niczego nie nadaję. Te miesiące były dla mnie najtrudniejsze. Modliłam się, by Bóg dał mi siłę wytrwania i wyrozumiałości.
Po pewnym czasie teściowa jakby przycichła. Wyglądało na to, że ma jakieś zmartwienie. Wreszcie bomba wybuchła! Zdiagnozowano u niej stwardnienie rozsiane. Choroba szybko postępowała, matka Tomasza musiała zamieszkać z nami. Była nawet z tego zadowolona – miała towarzystwo i mogła dopiekać mi złośliwościami do woli.
Niestety, wkrótce choroba ograniczyła swobodę jej ruchów. Nie mogła już samodzielnie chodzić…
Niesamowite, ale choć była zdana na moją opiekę, nadal próbowała mi dokuczać. Robiła to jednak rzadziej i bez zwykłego przekonania. Pewnego dnia, kiedy podałam jej obiad, spytała:
– Trudno ci ze mną wytrzymać, nie?
Usłyszałam w jej głosie satysfakcję.
– Owszem, bardzo trudno – odpowiedziałam spokojnie.
– Więc dlaczego to robisz? – teściowa była naprawdę zaciekawiona.
– Kochaj bliźniego swego…
– Nie każdego człowieka można pokochać – stwierdziła sucho.
– To prawda – odpowiedziałam z namysłem – ale w każdym można dostrzec podobieństwo do nas samych. Wszyscy doświadczamy zazdrości o dzieci, które odeszły z domu i rozpoczęły życie z kimś innym, strachu przed odrzuceniem, starością. Tak naprawdę się nie różnimy. Jedni potrafią sobie z tym poradzić, inni – nie. I tym drugim trzeba pomóc, nie przekreślać ich.
Następnego dnia jej stan się pogorszył, zaczęła mieć kłopoty z oddychaniem. Wieczorem było już bardzo źle, więc mąż wezwał do matki pogotowie. Czekaliśmy w napięciu. Ja – w domu z chorą, Tomasz na ulicy, żeby zespół ratowników nie błądził w poszukiwaniu adresu. Teściowa próbowała coś powiedzieć, ale wysiłek tylko pogorszył jej stan. Mimo to, wodząc za mną oczami, wciąż ponawiała próby.
W końcu zabrało ją pogotowie, a my pojechaliśmy do szpitala w ślad za nim. Na korytarzu spotkaliśmy ciotkę Tomasza, którą zaalarmował nasz telefon. Czekaliśmy na informacje. W końcu, z sali OIOM-u wyszedł do nas lekarz.
– Bezpośrednie niebezpieczeństwo minęło, ale stan pacjentki jest ciężki.
– Czy mogę się z nią zobaczyć? – spytał Tomasz. – To moja matka.
Lekarz zawahał się.
– Oczywiście, może pan, ale za chwilę. Pacjentka chce najpierw widzieć synową. Sam na sam.
Na miękkich nogach weszłam do sali
Teściowa leżała otoczona sprzętem kontrolującym funkcje życiowe. Wyglądała na mniejszą niż zwykle. Nachyliłam się nad nieruchomym ciałem i napotkałam jej spojrzenie, zaskakująco przytomne. Poczułam, jak dłoń teściowej dotyka mojej ręki.
– Zatrułam ci życie, a ty opiekowałaś się mną jak rodzona córka – usłyszałam cichy szept. – Chciałabym ci coś podarować… Słuchaj! To ważne. W mojej komódce znajdziesz pierścionek z szafirem. Jest w rodzinie od pokoleń. Podobno przynosi szczęście świeżo poślubionej żonie. Już dawno powinnam ci go przekazać, ale nie mogłam… Rozumiesz? Nie mogłam! Czy możesz mi wybaczyć to całe zło, którego doświadczyłaś ode mnie?
– Tak, mamo – powiedziałam po prostu, bez chwili wahania.
To była nasza ostatnia rozmowa. Teściowa już nie opuściła szpitala. Dziś z dumą noszę rodzinny pierścionek. Jest niemodny i niezbyt cenny, lecz dla mnie wiele znaczy. To symbol pojednania.
Miłość rodzi miłość. Chociaż czasem trzeba na to długo czekać.
Czytaj także:
„Kupiła używany dodatni test ciążowy, by naciągnąć faceta na dziecko. Prawda wyszła na jaw, puścił ją kantem”
„Moja matka to anioł. Ojciec zdradził ją 12 lat temu, ma nieślubną córkę, a ona mu wybaczyła. Ja nie wiem, czy potrafię”
„Po śmierci żony, zaczęła mnie podrywać jej przyjaciółka. Czułem się jak niewierny mąż, zżerało mnie poczucie winy”