„Po śmierci żony, zaczęła mnie podrywać jej przyjaciółka. Czułem się jak niewierny mąż, zżerało mnie poczucie winy”

Po śmierci żony, zaczęła mnie podrywać jej przyjaciółka fot. Adobe Stock, hedgehog94
Dopiero wtedy do mnie dotarło, że żona wcale nie żartowała. Że Jadwiga naprawdę miała do mnie słabość. – Czyś ty oszalała?! Przecież Tereska umarła dopiero cztery miesiące temu! Jak możesz! – naprawdę się zdenerwowałem.
/ 21.11.2021 13:46
Po śmierci żony, zaczęła mnie podrywać jej przyjaciółka fot. Adobe Stock, hedgehog94

Mieliśmy być razem jeszcze wiele lat. Cieszyć się drugą młodością – jak to mówiła moja ukochana żona. Bo Teresa tak właśnie nazywała emeryturę. Dla niej miał być to czas na realizację odłożonych planów i spokojne pielęgnowanie naszego małżeństwa.

Niestety, nie doczekała tych chwil.

Zmarła dwa lata temu

Miała 57 lat. Nie jest to jednak opowieść o jej śmierci. To jest historia przygody, która spotkała mnie potem. Gdy nie spodziewałem się, że życie przyniesie mi jeszcze coś dobrego. Ale od początku…

Najgorszy był pierwszy dzień po pogrzebie. Kiedy żona umierała, troszczyłem się o nią i użalałem nad jej cierpieniem. Tuż po jej śmierci moje myśli zajmowała organizacja pogrzebu. Na stypie otoczony byłem rodziną i przyjaciółmi. Rozmawialiśmy, uśmiechaliśmy się do wspomnień, wspieraliśmy nawzajem. Wieczorem natomiast byłem tak wyczerpany, że natychmiast zasnąłem.

Dopiero rano uderzyła mnie świadomość, że zostałem sam. Że naprawdę nie ma przy mnie tej najważniejszej, najwspanialszej osoby. Wstałem z łóżka, ogoliłem się, zjadłem śniadanie i usiadłem w fotelu. Patrzyłem w ścianę i nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Przychodziły do mnie straszne myśli. Byłem nie tylko załamany, ale i przerażony.

Zapadałem się w ten strach, pochłaniały mnie te okropne myśli. Z tego stanu wyrwał mnie dopiero dzwonek telefonu.

– Cześć, jak się czujesz? – to była Jadzia, przyjaciółka żony, która przez lata stała się też moją koleżanką.

– No przecież wiesz jak…

– Przepraszam, głupio zapytałam.

– Nic nie szkodzi.

– Słuchaj, może potrzebujesz towarzystwa?

– Nie wiem…

– Pamiętam, jak było ze mną. Samotność mi nie służyła.

– Może i masz rację. Wpadniesz na kawę?

– Zaraz będę.

Mieszkała niedaleko, więc już po chwili siedziała u mnie w salonie. Czułem się przy niej swobodnie, bo przed śmiercią żony ciągle u nas bywała. Pogadaliśmy, obejrzeliśmy coś w telewizji, zjedliśmy razem obiad i tak nam zeszło do wieczora.

Muszę przyznać, że Jadwiga mnie wtedy uratowała

Jej towarzystwo pozwoliło mi jakoś przetrwać ten straszny dzień. Gdy wychodziła, umówiliśmy się nazajutrz. Tym razem na spacer i obiad u niej. Zgodziłem się choćby ze względów praktycznych, bo nie miałem już w domu żadnego jedzenia, a ostatnie, o czym myślałem, to gotowanie.

I tak od jednego spotkania do drugiego całkiem się do siebie przyzwyczailiśmy. W jej towarzystwie mijały mi kolejne dni. Dom, cmentarz, dzieci, wnuki i Jadzia. Skupiałem się na tym, by pchać wszystko do przodu, więc nie dostrzegałem w tych spotkaniach niczego niestosownego. Niezręczność tej sytuacji uświadomił mi dopiero sąsiad. Mój dobry kolega.

Wprosił się któregoś dnia z piwem. Nie miałem nic przeciwko, bo lubiłem jego wizyty, a poza tym cały czas szukałem sobie towarzystwa. Siedzieliśmy już ze dwie godziny, gdy nagle zagadnął mnie o Jadwigę. Od słowa do słowa, dotarło do mnie, że próbuje mnie ostrzec przed plotkami.

– Co ty chcesz powiedzieć? Że możemy dać ludziom powód do gadania? – zapytałem wprost.

– Już daliście, Jurek. Już gadają.

– Kto?

– Nie domyślasz się? Nie znasz naszych osiedlowych plotkarek?

– Znam, znam. Co mówią?

– Przecież wiesz… Że żona dopiero co, a ty już z inną paradujesz… Jak dla mnie, możesz robić, co ci się podoba. Nikt nie ma prawa cię oceniać, ale chciałem, żebyś wiedział. Lepiej, żebyś dowiedział się ode mnie, niż od którejś z tych plotkarek.

– Ale między nami do niczego nie doszło… Cholera, nawet o niczym nie pomyślałem. Ona jest dla mnie jak koleżanka.

– A ty dla niej?

Z takim pytaniem zostawił mnie sąsiad

Pomoc Jadzi do tej pory wydawała mi się czysta i bezinteresowna. Nie widziałem nic zdrożnego w tym, że zapraszała mnie do siebie co drugi dzień na obiad i codziennie dzwoniła, żeby zapytać, jak się czuję. Wydawało mi się, że robi to z dobroci serca i poczucia lojalności wobec zmarłej przyjaciółki. Teraz jednak zacząłem powątpiewać.

Nagle źle poczułem się ze świadomością, że Jadwiga pomagała mi w domu. Że chodziła ze mną do kościoła modlić się za żonę. Że wyprowadzaliśmy razem wnuki na dwór, kiedy dzieci zostawiły je u nas. Nagle poczułem się oszukany i osaczony.

Tym bardziej że przypomniała mi się moja żona, która wiele razy żartowała, że gdyby jej zabrakło, Jadwiga zapewne szybko by się mną „zajęła”. Nigdy jednak tych jej żartów nie brałem na poważnie. Ale nigdy też nie pomyślałem, że tak szybko mogłoby zabraknąć mojej żony.

Po rozmowie z sąsiadem zrobił mi się taki mętlik w głowie, że postanowiłem załatwić sprawę po męsku.

Zaprosiłem więc Jadwigę do siebie

Byłem pewny, że wszystko sobie wyjaśnimy. Pogadamy zwyczajnie, prosto i nie będzie już między nami żadnych niedomówień. Ale kiedy już siedliśmy razem, nie wiedziałem, jak zacząć. Kręciłem, kombinowałem, sugerowałem, aż w końcu Jadwiga sama się zorientowała, o co mi chodzi. Doskonale wiedziała, co ludzie mówią. Tylko ja nie zdawałem sobie sprawy, że nasza zażyłość stała się obiektem sąsiedzkiego zainteresowania.

– Jurku, czy ty się tymi plotkami przejmujesz? – zapytała.

– A ty?

– To zależy…

– Od czego? – zapytałem, a ona westchnęła.

– Bo widzisz, ja cię naprawdę bardzo lubię…

– Ja ciebie też – odpowiedziałem całkiem szczerze i naiwnie.

– Myślę jednak, że nie aż tak jak ja ciebie… – powiedziała i spojrzała mi głęboko w oczy.

Chyba po to, żebym w końcu wszystko zrozumiał. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że żona wcale nie żartowała. Że Jadwiga naprawdę miała do mnie słabość.

– Czyś ty oszalała?! Przecież Tereska umarła dopiero cztery miesiące temu! Jak możesz! – naprawdę się zdenerwowałem.

– Uspokój się, pozwól wyjaśnić, bo i mnie to bardzo doskwiera…

Siedziałem jak zamurowany w fotelu i słuchałem jej tłumaczeń. Jadwiga zapewniała, że nie stara się mnie uwieść. Zarzekała się, że jej intencje są czyste i pomaga mi po przyjacielsku. Za chwilę jednak westchnęła i przyznała, że słabość, którą ma do mnie, powoduje u niej pewne wyrzuty sumienia. Przyłapywała się na myślach o tym, że moglibyśmy być razem, że chciałaby się do mnie zbliżyć…

– Ale szybko odganiam od siebie te pragnienia – tłumaczyła.

Westchnęła głęboko.

– Mam wtedy straszne poczucie winy wobec Teresy i myślę o tym, że powinniśmy się natychmiast przestać widywać. Ale z drugiej strony to byłoby dziwne, gdybyśmy tak sztucznie odcięli się od siebie – mówiła. – Najbardziej chciałabym, żebyśmy dalej się widywali, a tę rozmowę odłożyli na później. Żebyśmy do niej wrócili na przykład za rok… Co ty na to?

– Przepraszam cię, ale ja tak nie mogę. Czułbym się źle. Czułbym, że w ten sposób zdradzam Teresę…

Tak zakończyła się ta rozmowa

No i w ten sposób urwała się też nasza znajomość. Przestaliśmy się widywać, a ja nie wiedziałem, co o całej tej sytuacji myśleć. Czy oburzać się na zachowanie Jadwigi, czy złościć się na nią, przypisywać jej niecne intencje? Czasem miałem na to ochotę, ale potem patrzyłem na sprawę z drugiej strony. Czy była czemuś winna? Niczemu.

Za życia Teresy nigdy nie dała mi żadnego sygnału, nie próbowała mnie kokietować. Teraz też ograniczała się jedynie do koleżeńskich zachowań. Nie uwodziła, nie prowokowała, nie sugerowała niczego. Ale ludzie gadali…

Chyba dlatego postanowiłem uciąć wszelkie spekulacje i unikać spotkań z Jadwigą. Gdy mijaliśmy się na ulicy, spotykaliśmy na placu albo w alejce na cmentarzu, witałem się z nią grzecznie, ale nie przeciągałem rozmowy. Zamienialiśmy parę słów i każde szło w swoją stronę. Tak było przez kilka miesięcy.

Czułem się jak hipokryta, udając, że nie ma między nami żadnej zażyłości. Wraz z upływem czasu brakowało mi jej coraz bardziej. No i z koleżeńskiej tęsknoty zaczęło kiełkować coś większego. Pamiętam, kiedy uświadomiłem sobie to po raz pierwszy.

Od pogrzebu Teresy minął rok

Pewnego dnia zobaczyłem Jadwigę w kościele. Stała niedaleko, a msza trwała godzinę, więc moje spojrzenie zawędrowało w jej stronę wiele razy. Wtedy dotarło do mnie, że czuję do niej coś więcej. Poczułem przypływ emocji, ale zaraz pojawiły się wstyd i wyrzuty sumienia. Uciekłem, nawet się z nią nie witając.

Nie mogłem jednak przestać o niej myśleć. Zacząłem nawet wyobrażać sobie, jakby to było mieć ją naprawdę blisko. To była prawdziwa gonitwa myśli, wyrzutów sumienia i uderzeń entuzjazmu, których nigdy bym się po sobie tak szybko nie spodziewał. Bardzo mnie te myśli krępowały, więc odganiałem je od siebie z całych sił. Ale wracały, powodując ogromne poczucie winy.

Męczyłbym się pewnie jeszcze dłużej, gdyby nie przypadek. Pewna sentymentalna scena, której stałem się przypadkowym świadkiem. Byłem wtedy na cmentarzu u żony. Posiedziałem trochę przy jej grobie, a potem postanowiłem się przespacerować, wrócić do domu okrężną drogą. Oznaczało to, że muszę przejść przez większą część cmentarza.

Ruszyłem więc wolnym krokiem i rozglądałem się wokoło. No i wtedy zobaczyłem Jadwigę przy grobie jej zmarłego przed dziesięcioma laty męża. Przystanąłem i zacząłem się jej przypatrywać, korzystając z tego, że ona mnie nie zauważyła.

Jadwiga posprzątała wokół grobu i zaczęła się modlić

Skończyła, przeżegnała się i przykucnęła przy tablicy. Wyciągnęła rękę i z ogromną czułością pogłaskała zdjęcie swojego męża.

Chwilę trzymała dłoń na płycie i widać było, że jest bezgraniczne zamyślona. Gdy przychodziliśmy tu razem, nie pozwalała sobie na takie intymności. No i właśnie wtedy, w tej jednej chwili zrozumiałem, że nawet gdybym zdecydował się na związek z nią, nie byłaby to żadna zdrada.

Tak samo jak ja nie byłem w stanie odebrać Jadwigi jej zmarłemu mężowi, tak i ona nie mogła wymazać z mojej pamięci wspomnień o Teresie. Uświadomiłem sobie, że niezależnie od tego, co będzie między nami, nasi bliscy zostaną w naszych sercach jako ci najważniejsi. Ci, z którymi zbudowaliśmy całe życie. Nasza znajomość nie mogła niczego zniszczyć, wymazać.

Mogliśmy sobie tylko nawzajem pomóc. Umilić jakoś czas wsparciem i czułością. Podszedłem do niej wtedy, żeby porozmawiać i umówić się na spotkanie. I też przeprosić przy okazji. Przyjęła przeprosiny, tym bardziej że sama miała ciągle jeszcze poczucie winy.

– Pogmatwane to wszystko strasznie, nie uważasz? – zapytała.

– Jak większość rzeczy w życiu… – odparłem.

– No tak, ale te sprawy sercowe to już szczególnie.

– Jeśli nie będziemy się oglądali na innych, to będzie nam znacznie prościej.

– Nam?

Chyba nie ma co udawać, że się nie przyjaźnimy – uśmiechnąłem się, a ona odwzajemniła uśmiech.

Tego dnia z cmentarza wróciliśmy razem. Zaczęliśmy się znów regularnie spotykać i po pół roku uznaliśmy, że łączy nas ze sobą tak wiele, że oficjalnie jesteśmy parą. I nic mnie nie obchodzi, że ludzie gadają. Ważne, że jesteśmy szczęśliwi. Że możemy sobie pomóc. A Tereska?

Myślę, że się tam na górze śmieje z satysfakcją. Na pewno powiedziałaby teraz: „A nie mówiłam?”. Odwiedzamy jej grób regularnie, a potem idziemy do męża Jadwigi. Żartujemy czasem, że wesoło będzie się spotkać tam na górze już we czwórkę. Czeka nas sporo spraw do obgadania.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA