„Teściowa krytykowała praktycznie wszystko – źle gotowałam, źle myłam okna, źle sprzątałam… Za to 2 synowa była >>ideałem<<"

teściowa która zatruwa życie młodym fot. Adobe Stock, motortion
„Mnie jakoś nie obowiązywały te same zasady, co Jolę. Nadal musiałam biegać dookoła szwagierki i usługiwać jej, bo Mateuszek jak nie ząbkował, to bolał go brzuszek albo jeszcze coś innego. W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam Andrzejowi, że tak dłużej być nie może".
/ 08.09.2022 11:30
teściowa która zatruwa życie młodym fot. Adobe Stock, motortion

Początkowo byłam zadowolona, gdy po ślubie zamieszkaliśmy z Andrzejem w jego rodzinnym domu. Sama wychowałam się w bloku, w niewielkim mieszkaniu bez balkonu i podwórza. Wizja takiej zmiany bardzo mnie cieszyła. Wielka piętrówka, ogromny taras, balkon, podwórze – i to wszystko na obrzeżach miasta! Raj na ziemi! Wprawdzie nie byliśmy sami – mieszkali tam rodzice Jędrka i jego młodsza siostra. Ale ta druga pracowała za granicą i rzadko bywała w domu. A z teściami dogadywałam się całkiem nieźle. Wiedziałam, że spotkania raz na jakiś czas przy grillu czy obiedzie, to nie to samo, co wspólne mieszkanie, ale wierzyłam, że jakoś to będzie.

Myślałam, że moje życie odmieni się jak w bajce

Początkowo rzeczywiście było znośnie. Jednak z biegiem czasu pojawiało się coraz więcej problemów. Moja teściowa ma trudny charakter, nie sądziłam jednak, że aż tak. Uwielbia się do wszystkiego wtrącać, mieć na każdy temat ostatnie słowo. Starałam się to ignorować, lecz najgorsze było to, że była w doskonałej komitywie z Jolą, moją szwagierką, a swoją drugą synową. Jola i Paweł wzięli ślub trzy lata przed nami. Kiedy na świecie pojawił się ich pierwszy syn, Mateusz, teściowa oszalała ze szczęścia. Mały był jej oczkiem w głowie, a dla mnie stał się zapowiedzią koszmaru.

Nie, nie miałam nic przeciwko Mateuszkowi. Był tylko dzieckiem, wspaniałym, słodkim i rozkosznym. Tyle że nieświadomie sprowadził na mnie całą masę kłopotów. Paweł często pracował na wyjeździe, w delegacjach. Bywało, że przez kilka dni nie było go w domu. Jola zabierała wtedy małego i przyjeżdżali do nas. Bo po co mają siedzieć sami w pustym mieszkaniu – jej naczelny argument. A argumenty mojej teściowej? Jolka taka zmęczona, ciągle sama z dzieckiem, trzeba jej pomóc, odciążyć, zasługuje na odpoczynek…

Czułam się jak służąca szwagierki

Wracałam więc z pracy po 16. i gotowałam obiad, potem wszyscy go jedliśmy, każdy szedł w swoją stronę, a ja zmywałam, sprzątałam, odkurzałam. Miałam tego dość. Przez osiem godzin biegałam na produkcji, wracałam umęczona , a musiałam ugotować, podać pod nos, posprzątać…

– Jola, może mogłabyś dziś zmyć naczynia? Miałam naprawdę ciężki dzień, do tego chyba dostanę okres, źle się czuję – rzuciłam kiedyś.

Teściowa spojrzała na mnie, jakbym zażądała od niej nadludzkich możliwości! Nic nie powiedziała, tylko bez słowa zaczęła zbierać talerze. Po jej minie widziałam, jak jest wściekła.

– Dziękuję, mamo. Mały nie chciał spać w nocy, jestem taaaka zmęczona… – powiedziała niewinnie Jolka.

A później wieczorem słyszałam, jak szeptały, że nie znam życia, nie mam dzieci, więc nie wiem, o czym mówię.

– Zmęczona! Będzie miała małe dziecko, to dopiero zobaczy, co to zmęczenie! – mówiły jedna przez drugą.

Moje życie z nimi nie należało do najłatwiejszych. Teściowa krytykowała praktycznie wszystko – źle gotowałam, źle myłam okna, źle sprzątałam… Ale mimo to beztrosko zostawiała mi na głowie sprzątanie i przygotowywanie posiłków.

Pół roku później zaszłam w ciążę

Mnie jakoś nie obowiązywały te same zasady, co Jolę. Nadal musiałam biegać dookoła szwagierki i usługiwać jej, bo Mateuszek jak nie ząbkował, to bolał go brzuszek albo jeszcze coś innego. W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam Andrzejowi, że tak dłużej być nie może.

– Czuję się jak jakiś śmieć, gorszy rodzaj człowieka. Na każdym kroku wszyscy mnie krytykują. Nikogo nie interesuje, czy jestem zmęczona i jak się czuję – muszę latać, biegać, gotować, sprzątać i myć połogi. Nie wytrzymam dłużej!

Postanowiliśmy porozmawiać z teściami. Andrzej powiedział im, że chcemy się wyprowadzić.

– No też mi coś! Chcecie się wyprowadzić?! I co ludzie będą gadać? – oburzyła się teściowa.

No tak, bo to najważniejsze… Teść patrzył jednak na sprawę bardziej racjonalnie.

– Słuchajcie, to duży dom. Nie damy rady sami go utrzymać. Rachunki, opał, sprzątanie… Może po prostu przenieście się na górę, a my będziemy na dole. Zrobimy mały remont, naszą sypialnię możecie przerobić na kuchnię. Nie będziemy sobie wchodzić w drogę.

Początkowo pomysł nie bardzo mi się podobał. Zwłaszcza że teściowa od razu zaczęła marudzić.

– Ale jak na górze? Przecież tam są pokoje Moniki i Pawła. Gdzie będą spać? Przecież Monia w każdej chwili może wrócić. A Jolka tak często korzysta z pokoju Pawełka…

Na szczęście mój teść i w tej sytuacji zachował się tak, jak powinien.

– Grażynko, posłuchaj. Paweł i Jola się wyprowadzili. Nie będziemy całe życie trzymać dla nich pokoju. A Monika zawsze będzie mogła urządzić sobie pokój na dole, przecież nam dwa wystarczą. A zresztą nie wierzę, że wróci do Polski.

Mateuszek to pierwszy wnuk, więc najważniejszy

I tak zaczęły się zmiany w naszym życiu. Trochę bałam się tego remontu tuż przed porodem, tego, jak teraz będzie, bo teściowa była obrażona przez cały czas. Ale uznałam, że tak będzie lepiej dla wszystkich. Kiedy na świat przyszła Marika, mieszkaliśmy już na górze.

– Czuj się jak w bloku. Oni mieszkają na dole, my na górze. Nawet wejścia mamy oddzielne. Będzie dobrze – mówił Andrzej.

I początkowo rzeczywiście było dobrze. Cieszyłam się wreszcie upragnioną „wolnością” i prywatnością. Jak źle się czułam, to nie musiałam na siłę zmywać ani odkurzać. Gotowałam to, na co my mieliśmy ochotę, i doprawiałam tak, jak my chcieliśmy, nie martwiąc się o to, że teściowa nie będzie zadowolona.

Na świat przyszła Marika i mój świat zaczął się kręcić wokół niej. Nie mogę powiedzieć, że teściowa traktowała ją jakoś gorzej, ale sama zawsze podkreślała, że to Mateuszek jest jej pierwszym wnukiem. To on miał we wszystkim pierwszeństwo, to jemu wszystko się należało. Denerwowało mnie to, tak po ludzku było mi przykro, ale udawałam, że nic nie widzę. Tyle że poza tym denerwowały mnie też inne rzeczy. Teściowa nadal do mnie burczała, nigdy nie zgadzała się z moim zdaniem.

Miałam wrażenie, że pod moją nieobecność wchodzi na górę i mnie sprawdza. Bo jakoś dziwnym trafem zawsze, kiedy nie pozmywałam po kolacji, pytała później, czy poprzedniego dnia jakaś zajęta byłam. Albo kiedy nie ugotowałam obiadu – czy wybieramy się do miasta. A jak z kolei miałam czegoś więcej – czy spodziewamy się gości.

– A dlaczego mama pyta? – dociekałam. – Skąd taki pomysł?

– A nie wiem, tak jakoś tylko pytam – mówiła, wzruszając ramionami.

Dziwne było to jej „tak jakoś”. Krótko po tym, jak Marika skończyła rok, postanowiłam wrócić do pracy. Musiałam zrobić badania, i to wtedy dowiedziałam się, że znów jestem w ciąży! Nie chciałam w to uwierzyć. Nerwowo przerzucałam kartki kalendarza. No tak, okres powinien być już trzy tygodnie wcześniej… Dlaczego się nie zorientowałam? Aż wstyd mi o tym teraz pisać, ale nie ucieszyłam się. Byłam przerażona.

Bałam się, jak sobie poradzimy z dwójką

Bałam się reakcji Andrzeja i sama nie wiem dlaczego, ale najbardziej bałam się reakcji teściowej. Mój mąż na szczęście bardzo się ucieszył i zaczął mnie podnosić na duchu.

– Głuptasie, oboje mamy pracę, mamy dach nad głową, wystarcza nam pieniędzy. Między dziećmi będą prawie dwa lata różnicy, to idealne rozwiązanie! Poradzimy sobie i jeszcze będziemy Bogu dziękować za tę wpadkę, zobaczysz.

Może i miał rację? Sami pewnie świadomie nie zdecydowalibyśmy się na dziecko przez najbliższe dwa, trzy lata. A tak los podjął decyzję za nas. Ta ciąża minęła mi zdecydowanie spokojniej. Już nie musiałam za nikim biegać, gotować i sprzątać. Od początku byłam na zwolnieniu lekarskim, spędzałam czas z Mariką, zajmowałam się domem i naprawdę byłabym szczęśliwa.

Propozycja teściowej zwaliła nas z nóg

Byłabym, bo przeszkadzała mi w tym teściowa. Nadal rozmawiałyśmy ze sobą dość oficjalnie i tylko wtedy, kiedy musiałyśmy. Początkowo starałam się to jeszcze naprawić, ale później odpuściłam. Nie było sensu, bo i tak nie przynosiło to efektów. Krótko po narodzinach Lenki, kiedy Monika i Paweł byli akurat w kraju, teściowa zwołała jakąś nadzwyczajną naradę. Nie miałam pojęcia, o co może jej chodzić.

– Uznałam, że to czas najwyższy, by uporządkować nasze sprawy – zaczęła. – To nie może tak być, że Paweł urabia sobie łokcie za granicą, żeby cokolwiek mieć, biedna Jola sama ze wszystkim została i ledwie sobie radzi… Monisia też musi w Anglii harować, a w sumie Andrzej i Marzena dostali wszystko podane na tacy – urwała.

Wtedy już zorientowałam się, do czego zmierza ta rozmowa. Byłam tylko w szoku, jak daleko wszystko było już zaplanowane! Teściowa miała za sobą rozmowę z rzeczoznawcą i jakimś architektem: wartość domu teściów i działki z pomieszczeniem gospodarczym wyceniono na ponad 500 tysięcy złotych!

– Chyba więc łatwo obliczyć, że wypadałoby po ponad 150 tysięcy na każdego z was. Andrzejku, skoro tutaj zostaliście, to musielibyście spłacić rodzeństwo – zakończyła.

Poczułam, jak robi mi się gorąco. Skąd mielibyśmy wziąć 300 tysięcy złotych? Nie mieliśmy zbyt wiele oszczędności, za to spore wydatki, rachunki, spłacaliśmy spory kredyt, który wzięliśmy dwa lata wcześniej na remont piętra. Wyniosło nas to kilkadziesiąt tysięcy! Nowe panele, płytki, meble, zrobienie od podstaw kuchni i łazienki – to był naprawdę ogromny koszt! A teraz teściowa chciała, byśmy wyciągnęli z rękawa kolejną niebotyczną sumę! Nie mieliśmy tych pieniędzy i nie było nas najzwyczajniej nawet stać na to, żeby ładować się w kolejne kilkusetzłotowe raty! I to pewnie na kilkanaście, jak nie kilkadziesiąt lat! Nie zdążyłam jednak nic powiedzieć, pierwsza głos zabrała Jola:

– Ja też, mamusiu, uważam, że byłoby to sprawiedliwe rozwiązanie. Myślimy o kupnie działki i budowie, wkład własny na pewno by się przydał. A Andrzej i Marzena dostali cały dom, działkę i wszystko gotowe.

Zmroziłam ją wzrokiem, ale nic nie powiedziałam. Miała częściowo rację. Ale dlaczego nie powiedziała nic o tym, że mieszka u nas prawie non stop? Że korzysta z wody, prądu i mediów, nie płacąc nic? Jedzenia jej nie żałowałam, zresztą stołowała się u teściowej, nie u mnie. Ale codziennie brała długie kąpiele, korzystała ze wszystkich sprzętów. A przecież za prąd, wodę, śmieci – za wszystko płaciliśmy w połowie my!

– Ale jak ty to sobie wyobrażasz? – usłyszałam wzburzony głos męża. – Skąd mamy niby wziąć takie pieniądze? Nie mamy ich, a żaden bank nie da nam takiego kredytu! Zapomniałaś już, że dwa lata temu braliśmy prawie sto tysięcy pożyczki? Jeszcze przez prawie dekadę będziemy to spłacać!

Nie wiedziałam, czy mówi do swojej matki, czy do szwagierki, ale odpowiedziała mu ta pierwsza:

– Synku, ale ty się nie martwisz tym, że twoje rodzeństwo też będzie spłacać kredyty latami. Dostaniesz nieruchomości i działkę warte dużo więcej za 300 tysięcy w sumie, więc raczej ci się to będzie opłacało.

Byłam zszokowana jej bezczelnością. I tym, że tak wywyższa jednego syna, kosztem reszty. Bo Monice też tylko przy okazji miało się coś dostać, żeby głupio nie było. Teść oczywiście milczał, we mnie aż się gotowało, ale bałam się, że powiem o dwa słowa za dużo! Paweł tylko nieśmiało coś przebąkiwał. Ale Andrzej był wściekły, zaciekle dyskutował, a właściwie kłócił się z matką, która miała poparcie Joli. Przekrzykiwali się nawzajem, aż wreszcie odezwała się Monika.

– Mamo, myślę, że zaskoczyłaś nas wszystkich. Albo prawie wszystkich… – spojrzała wymownie na Jolę, która najprawdopodobniej dobrze wiedziała o całej sytuacji. – Może spotkajmy się tutaj jutro? Myślę, że każdy z nas musi na spokojnie to przemyśleć, przedyskutować…

– Ale o czym tu dyskutować? Zresztą właśnie dyskutujemy przecież! – przerwała jej teściowa. – Jeśli nie podoba wam się ten pomysł, mamy drugie rozwiązanie.

A potem zwróciła się do Andrzeja:

– Spłać Monikę, daj jej 150 tysięcy złotych. A my zapiszemy naszą połowę domu na Jolkę i Pawełka. Myślę, że to uczciwa propozycja i że na to będzie was stać. Myślałam, że się przesłyszałam.

– To dlaczego my mamy spłacać Monikę? Skoro Paweł dostanie połowę domu? To przecież chore! W czym jest lepszy? – nie wytrzymałam.

Teściowa zmierzyła mnie wzrokiem.

– Wydaje mi się, że akurat ty masz najmniej do powiedzenia, to nie twój dom i nie twoja ojcowizna.

Poczułam się tak, jakbym dostała obuchem w łeb. Zachciało mi się płakać. Nie miałam zamiaru dłużej brać udziału w tym cyrku, po prostu wyszłam z pokoju. Andrzej po chwili przyszedł do mnie. Nie wiem, czy reszta jeszcze dyskutowała ani o czym konkretnie, ale nie interesowało mnie to.

– Nie zostanę tutaj ani jednego dnia dłużej, rozumiesz? Mam w nosie jej dom, opłaty i wszystko! Niech się sami spłacają, ja sobie poradzę bez jej łaski! – płakałam.

Byłam zraniona, zła, wściekła… Andrzej próbował mnie pocieszyć, ale nie chciałam z nim rozmawiać. Z nikim nie chciałam w tamtej chwili rozmawiać. Zamknęłam się w łazience i płakałam. Dopiero kiedy emocje opadły, usiadłam z mężem i po długiej i burzliwej dyskusji podjęliśmy ostateczną decyzję. Ja najchętniej spakowałabym się tego samego dnia i wyszła raz na zawsze z tamtego domu. Ale niestety, musiałam myśleć o dziewczynkach. Sama przespałabym się choćby w samochodzie, im nie mogłam zgotować takiego losu.

Ale niemal całą noc siedziałam w internecie, szukałam informacji, spisywałam numery telefonów, a następnie od rana dzwoniłam, jeździłam, oglądałam i po południu oznajmiłam radośnie Andrzejowi, że chyba znalazłam dla nas idealne lokum. W przystępnej cenie, w naprawdę fajnej okolicy.

Teraz dziewczynki nie mają jednej babci

Jeszcze tego samego dnia zaczęliśmy się pakować, a wieczorem oznajmiliśmy teściom, że do końca tygodnia się wyprowadzimy.

– Ale jak to? Dokąd? Tak nagle? – pytał zdziwiony teść.

Teściowa też wydawała się zaskoczona. Jednak od razu zaznaczyła, że właśnie tego się spodziewała.

– Wiedziałam, że tak będzie. Spłacać wam się nikogo nie chce, ale teraz będziecie chcieli, żeby to wam dawać pieniądze, hieny! – rzuciła, bardziej do mnie niż do Andrzeja.

Spojrzałam na nią i z pogardą, i satysfakcją powiedziałam:

– Nie chcemy żadnych pieniędzy, żadnych spłat, nawet za to, co włożyliśmy w remont piętra. Poradzimy sobie sami. Bez niczyjej łaski.

Nie miałam zamiaru dłużej dyskutować, odwróciłam się i wyszłam. Teść chciał chyba coś powiedzieć, ale już nie słuchałam. Poszłam na górę dalej pakować nasze rzeczy. Rozstaliśmy się w bardzo wrogiej atmosferze. Nie z całą rodziną – Monika powiedziała nam, że jest z nas dumna i mocno trzyma kciuki.

– Jolka owinęła sobie mamę wokół palca, cwana żmija! Założę się, że jeszcze im pokaże, na co ją stać! – powiedziała. – I moja kochana mamusia gorzko pożałuje tych kombinacji.

Podzielałam jej zdanie. Jednak nie miałam już zamiaru dłużej się tym denerwować. Wystarczyło, że zmarnowałam już kilka lat… Odkąd wyprowadziliśmy się od moich teściów, żyje nam się o wiele lepiej. Nie kłócimy się z Andrzejem tak często jak wcześniej. Ja niczym się nie stresuję, nie czuję ciągłej presji i kontroli nad sobą. Musimy mocno zaciskać pasa, ale dajemy radę. Żałuję tylko, że teściowa jest tak bardzo zawzięta. Po naszym odejściu, zupełnie się od nas odcięła. Od nas to nic, najgorsze, że odcięła się też od dziewczynek…

Marika bardzo tęskni za babcią i trudno jej zrozumieć, dlaczego już z nią nie mieszkamy, a nawet się nie spotykamy. Tyle że to dorosła kobieta i nie mogę jej do niczego zmuszać. Sama tak zdecydowała. Na szczęście teść czasem nas odwiedza, więc dziewczynki mają przynajmniej dziadka, który je kocha. No i są jeszcze moi rodzice. Jednak najbardziej żałuję innej rzeczy – że tak późno podjęliśmy decyzję o samodzielnym mieszkaniu. Ale jak mówią – lepiej późno niż wcale. 

Czytaj także:
Swoje niespełnione ambicje moja mama przeniosła nie tylko na dzieci, ale też na wnuki
Na własne oczy widziałam, jak Kaśka obściskuje się z kochankiem. A przecież wzięła ślub pół roku temu
Sąsiadka zaraziła mnie grypą. Byłem wściekły, ale kolejną chorobę spędziliśmy już razem

Redakcja poleca

REKLAMA